Nie będę ściemniał, jeszcze rok temu tytuł „Little Shop of Horrors” nic mi nie mówił. Coś tam słyszałem o krwiożerczej roślinie, kojarzyłem, jak się później okazało, kilka melodii, nie wiedząc, że z tego musicalu pochodzą – z „Suddenly Seymour”, oczywiście, na czele. Moje zainteresowanie tym materiałem wyskoczyło jednak w kosmos, gdy na początku roku dowiedziałem się, że spektakl ten na warsztat bierze Teatr Muzyczny Proscenium (no i że teatr taki w ogóle powstaje). Wiedząc jednak, że są to ludzie zaangażowani wcześniej w Śródmiejski Teatr Muzyczny, a pieczę nad tym przedsięwzięciem sprawuje Antoniusz Dietzius, byłem spokojny o efekt końcowy. Kurde, to nie miało prawa się nie udać.
Od dawna w procesie
W klimat „Little Shop of Horrors” wchodziłem stopniowo od kilku miesięcy. Miałem wielką przyjemność odpowiadać za projekt plakatu oraz identyfikacji wizualnej tego spektaklu, więc w ramach procesu projektowego oglądałem film, różne nagrania w sieci, słuchałem dużo muzyki ze spektaklu. Czasami udało mi się podejrzeć jakieś zakulisowe materiały. No i nie ukrywam, że do przedsięwzięcia tego podchodzę z dużym nacechowaniem emocjonalnym. Jest to dla mnie spektakl bardzo ważny i przez to oczekiwania względem niego również miałem niemałe. Niełatwo idzie się z takim nastawieniem do teatru. Czasami prościej byłoby pójść na jakiś tytuł z marszu, nie nastawiając się na nic wcześniej i dać się ewentualnie miło zaskoczyć. Jestem jednak szalenie szczęśliwy, że w przypadku „Little Shop of Horrors” Teatru Muzycznego Proscenium – choć oczekiwania były niemałe – i tak udało się mnie pozytywnie zaskoczyć. Bo choć teatr ten podobno jest teatrem amatorskim, to wystawianego przez nich spektaklu w żadnym razie amatorskim nazwać nie można.
O czym jest “Little Shop of Horrors”?
Co jednak kryje się pod tym tajemniczym tytułem? Lata 60. Los Angeles. Slumsy Skid Row. Historia Seymoura Krelborna, niezdarnego i nie do końca ogarniętego życiowo sprzedawcy w małym sklepie z horrorami roślinkami. Chłopak jest niedoceniany przez swojego przełożonego, pana Mushnika, jednak przy życiu podtrzymuje go koleżanka z pracy, anielskolica Audrey. A raczej uczucie, jakim chłopak ją darzy. Nie może być jednak zbyt kolorowo i w relacji tej musi pojawić się ktoś jeszcze – sadystyczny i brutalny chłopak Audrey, pan doktor dentysta, Orin.
Seymour żyje więc w cieniu całego świata do momentu, aż pewnego dnia staje się wielką gwiazdą. Wszystko za sprawą dziwnej i niespotykanej rośliny, jaką udało mu się wyhodować. Podczas gdy świat zachwyca się egzotyczną pięknością, tylko Seymour zna jej mroczny sekret. Tylko Seymour wie, że żywi się ona… krwią. „Little Shop of Horrors” jest pełnym czarnego humoru pastiszem tradycyjnego horroru , naśmiewającym się nieco z klasycznych schematów. Dochodzącą do tego wątki o amerykańskim śnie, szczypta komedii romantycznej, a za narrację całości odpowiada, rasowe retro girl trio. Brzmi jak hit? I słusznie, bo zdecydowanie hit tutaj mamy.
Świeżość, jakość, zapał
Teatr Muzyczny Proscenium serwuje widzowi naprawdę świetnie przygotowany spektakl, który jest bardzo dopracowanym przedsięwzięciem. Przede wszystkim widać tutaj jednak bardzo dużo serca i zapału. Widać, że tym młodym ludziom po prostu się chce. Chce się pracować nad materiałem, budować postać. Chce im się być na scenie. A frajda, jaką oni odczuwają, momentalnie przenosi się i na mnie. Kolejnym słowem, które moim zdaniem bardzo dobrze określa produkcje przygotowywane przez ten zespół, jest „świeżość”. Świeżość wynikająca zarówno z wspomnianego wcześniej zapału i entuzjazmu młodych artystów, jak i świeżość w reżyserskim podejściu Antoniusza Dietziusa. Przyznać trzeba, że ten zespół to bardzo sprawnie działająca maszyna i Antoniusz potrafi świetnie poprowadzić artystów, wykorzystując w pełni ich ogromny potencjał.
Świetni artyści na każdym planie
Każdy z występujących na scenie aktorów zasługuje na wielkie uznanie i jeszcze większe ukłony. Zarówno role epizodyczne (tutaj świetne Marta Rodziejczak, Natalia Podsiadła), jak i pierwszoplanowe wykonane zostały na bardzo wysokim poziomie wokalnym i aktorskim. Mateusz Otłowski świetnie wykreował goniącego za zyskiem i trochę odpychającego Mushnika, który w pogoni za własną korzyścią nie cofnie się przed manipulowaniem Seymourem.
Mikołaj Kisiel genialnie sprawdza się w roli brutalnego i władczego Orina. Interesującym faktem jest to, że Mikołaj prywatnie również jest stomatologiem! Można mieć jednak nadzieję, że lekkość, z jaką wcielił się w sadystycznego dentystę, nie wynika z jego codziennych doświadczeń, a jest efektem jego aktorskiego talentu… Przyznać muszę, że postać Orina, choć trochę przerysowana, jest jedną z najciekawszych w tym musicalu, a i kreacja Mikołaja bardzo się tutaj broni.
Świetnego klimatu całości dodaje charakterne trio rodem z lat 60., a wokale Aleksandry Lewickiej, Julii Bielińskiej oraz Katarzyny Kanabus (zamiennie z Angeliką Jasińską) bardzo dobrze ze sobą współbrzmią.
W rolę delikatnej, momentami trochę głupiutkiej, ale bardzo wrażliwej, skrzywdzonej przez los i marzącej o szczęśliwym zakończeniu Audrey wcieliła się Aleksandra Kołodziej, która przekonująco wydobyła wszystkie te cechy swojej bohaterki. Z kolei Seymoura kreuje Mateusz Tomaszewski (w tej roli również Bartłomiej Szrubarek), którego po „Nędznikach” Śródmiejskiego Teatru Muzycznego nazwałem moim ulubionym męskim wokalem. I tutaj trzyma równie wysoki poziom! Na dodatek świetnie prowadzi swojego bohatera aktorsko, pokazując jego zamknięcie w sobie, niezdarność, a z czasem i waleczność.
Triumf talentu: „Les Misérables School Edition” w wykonaniu Śródmiejskiego Teatru Muzycznego [RECENZJA]
Piękna szkarada
Show często skrada jednak ona – początkowo malutka, drobniutka, niepozorna. Z czasem drapieżna i żądna krwi. Audrey II. Animowana przez Bartka Szrubarka, który wykonuje tutaj tytaniczną pracę, wprawiając w ruch ogromną konstrukcję. Audrey II mówi JEDNOCZEŚNIE basem Jędrzeja Czerwonogrodzkiego oraz kontratenorem Wojciecha Bochry, co dodaje jeszcze więcej upiorności tej spektakularnej i pięknej w swej brzydocie roślinie.
Ładne obrazki
W „Little Shop of Horrors” Teatru Muzycznego Proscenium nie ma wymyślnych choreografii, ale jest sporo efektownego ruchu scenicznego. Dopracowane synchrony, spowolnienia czy zatrzymania, w połączeniu z grą świateł, tworzą bardzo ładne obrazki, które zostają w pamięci. Mówiąc o ładnych obrazkach, nie sposób nie wspomnieć o scenografii przygotowywanej w pocie czoła przez Bartłomieja Szrubarka i Antoniusza Dietziusa czy kostiumach Pauliny Skowrońskiej. Bardzo dobrze na odbiór tego spektaklu wpływa też zgrabny przekład Skowrońskiej i Dietziusa, w którym nie ma choćby nienaturalnych kalek językowych. No ludzie-orkiestry w tym Proscenium!
Muzyka mistrza
Mówiąc o musicalu, nie mogę przemilczeć oczywiście muzyki. W przypadku LSoH odpowiada za nią sam mistrz Alan Menken, który napisał też muzykę do „Pocahontas”, „Małej syrenki”, „Pięknej i Bestii” czy scenicznej wersji „Zakonnicy w przebraniu”! W „Little’u” przeważają przebojowe melodie, szczególnie w wykonaniu wspomnianego wyżej trio, ale nie brak i nut bardziej nostalgicznych, jak choćby „Suddenly Seymour”, a utwory te są bardzo dobrze wykonane zarówno przez zespół aktorski, jak i grający na żywo band pod kierownictwem Jarosława Praszczałka.
Świetna zabawa!
„Little Shop of Horros” w reżyserii Dietziusa jest musicalem na wskroś rozrywkowym, a przy tym trzymającym przez cały czas bardzo wysoki poziom. Salwy śmiechu przeplatają się ze wzruszeniami, a czasami i momentami grozy. Jasne, na przedstawieniu premierowym nie było idealnie, zdarzały się wpadki – ale gdzie ich nie brakuje? Nie przeszkadzały one jednak w żadnym wypadku w odbiorze, a czas spędzony w towarzystwie tych szalenie zdolnych ludzi nie może być czasem straconym. Polecam ten tytuł szczególnie fanom czarnego humoru, ale też po prostu miłośnikom teatru muzycznego na wysokim poziomie. Nie pożałujecie!
„Little Shop of Horrors” zagości w Scenie Relax w dniach 16-19.12. Być może są to ostatnie spotkania z tym tytułem, więc nie wahajcie się i sięgajcie po pozostałe jeszcze bilety. Ja polecam z całego serca z tlącą się wciąż nadzieją, że spotkamy się w przyszłym roku!
3 COMMENTS