To moje drugie podejście do Wiedźmina w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Podejście drugie i… jeszcze lepsze! Nigdy w życiu nie czytałem ani nie oglądałem nic związanego z Wiedźminem, a moją jedyną stycznością z uniwersum Sapkowskiego był właśnie obejrzany przed niemal dwoma laty spektakl Wojciecha Kościelniaka. Było to jednak tak widowiskowe, że wiedziałem, że będę chciał na ten tytuł wrócić. I po sobotnim, drugim spotkaniu, znów nasuwa mi się to samo określenie – to przede wszystkim oszałamiające widowisko, które minuta po minucie budzi coraz większy zachwyt.
Dzieje się tu tyle, że momentami nie wiadomo aż, na czym skupić wzrok. I choć fantasy to zdecydowanie nie jest moja bajka, w historii Geralta z Rivii przepadłem w całości na ponad 3 godziny. A nawet na dłużej, bo dzięki płycie spektakl ten towarzyszy mi niemal bez przerwy.
Niewykluczone, że znajomość powieści będzie tu pomocna – pewnie łatwiej będzie połączyć wątki czy zrozumieć niektóre zależności. Jestem jednak żywym przykładem tego, że nawet będąc totalnie zielonym w temacie, można tę historię zrozumieć i się tym spektaklem szczerze zachwycić. A czym konkretnie?
Zachwyt nr 1: TOP 4 obsadowe, czyli Jakub Brucheiser, Katarzyna Wojasińska, Modest Ruciński i Krzysztof Wojciechowski. Love!
Zachwyt nr 2: MUZYKA Piotra Dziubka. Łojacie. Jakie to jest wybitne! Monumentalne, epickie, zachwycające. Wspaniałe solówki, genialne zbiorówki i piękne obrazowe instrumentale.
Zachwyt nr 3: niesamowity zespół i akrobaci. Tutaj na drugim i trzecim planie dzieje się nie mniej niż na pierwszym. I każdy doskonale wie, po co jest na scenie.
Zachwyt nr 4: Karolina Trębacz w utworze „Dwanaście uderzeń zegara” i Katarzyna Wojasińska w „Yennefer”. Co to są za głosy! Co to są za kobiety!
Zachwyt nr 5: Kalina Mazurkiewicz jako Ciri. FANTASTYCZNA!
Kurde, zachwycam się na maksa. „Wiedźmin” to nie tylko mega widowisko, ale naprawdę musical kompletny, który – jestem przekonany – zachwyciłby Zachód. I mam nadzieję, że kiedyś jeszcze zachwyci. Jest to sztos.
1 COMMENT