Musical Les Misérables jest absolutną klasyką gatunku, której nie trzeba przedstawiać muzycznym zapaleńcom. W pierwszej wersji światło dzienne ujrzał on w roku 1980 (jest nieprzerwanie grany od 38 lat!), a popularność wśród szerszej publiczności przyniósł mu brawurowy występ Susan Boyle, która w brytyjskiej edycji programu Mam Talent wykonała jeden ze szlagierów LesMis – I dreamed a dream. Nędznicy doczekali się także swojej kinowej adaptacji, w której wystąpili Russell Crowe, Hugh Jackman czy Anne Hathaway, która za swoją kreację zdobyła Oscara. Nie ma wątpliwości – jest to tytuł ponadczasowy i wielki. Czy łatwo go zatem pokazać na polskiej scenie? Oto moje wrażenia po wizycie w Teatrze Muzycznym w Łodzi 03.11.2018 r.
Podwójna wędrówka
Kanwą tej historii są losy Jeana Valjeana – człowieka, który po dziewiętnastu latach wychodzi na wolność, a którego to życie w nędzy i niewoli zmieniło w zgorzkniałego cynika, próbującego odbić się od dna. Postanawia on jednak rozpocząć nowe życie w chwili, gdy miłosierdzie nad nim okazuje biskup Digne. Łamiąc warunki zwolnienia, udaje się w dalszą wędrówkę, która – jak się okaże – nigdy się nie skończy. I będzie wielowymiarowa. Tułaczka Valjeana jest bowiem bardzo dosłowna – przez cały życie prześladuje go cień Javerta, który chce pojmać nieposłusznego więźnia o ponadprzeciętnej sile. Podczas tej trwającej blisko dwadzieścia lat wędrówki jesteśmy świadkami rewolucji społecznej, płomiennych romansów, zamieszek, przyjaźni, umierających marzeń i wielkich rozczarowań. Tę ważniejszą podróż przez wszystkie te lata Valjean odbywa jednak w sobie: próbując rozliczyć się z przeszłością, pokonując drogę ku odkupieniu, chcąc choć trochę zmienić świat – przynajmniej ten jemu najbliższy.
Miłość niejedno ma imię
Nędznicy nie są jednak wyłącznie historią Jeana Valjeana. Jest to także obraz o miłości – wielkiej i prawdziwej, przedstawionej na wielu płaszczyznach. Mamy tu do czynienia z miłością rodzica do dziecka, z niespełnioną miłością Éponine, z gorącą i romantyczną miłością Mariusa i Cosette oraz z miłością francuskich patriotów do własnej ojczyzny.
Gwiazdy na scenie
Jak wspomniałem wcześniej, Les Misérables to naprawdę duży kaliber. Mamy więc szczęście, że ciężar ten spadł na prawdziwą śmietankę polskiej sceny musicalowej. Przejmującą kreację Fantine zaprezentowała Katarzyna Łaska, bardzo dobrze rozdarcie swojej bohaterki oddała także Monika Mulska, wcielająca się w nieszczęśliwie zakochaną Éponine. Komediową nutę na scenę wprowadzało na scenę każdorazowo małżeństwo Thénardierów, a role te były naprawdę dobrymi kreacjami aktorskimi Beaty Olgi Kowalskiej oraz Mateusza Deskiewicza. Na ogromne uznanie zasłużyły również dzieci występujące w spektaklu: krystalicznie wyśpiewany przez Wiktorię Woźniacką (mała Cosette) utwór Zamek pośród chmur czy Paweł Szymański wcielający się w rezolutnego Gavroche’a dają nam duże nadzieje na dobrą przyszłość polskiego musicalu.
Królowie sceny
Dla mnie w dużej mierze Nędznicy to jednak show dwóch aktorów, bez udziału których na pewno mój odbiór tego tytułu byłby zupełnie inny. Zarówno Piotr Płuska (Javert), jak i Jakub Wocial (Jean Valjean) zaprezentowali w Les Misérables absolutnie najwyższy poziom. Javert w wykonaniu Płuski był zdeterminowany, nieco zaborczy, nastawiony bardzo na cel i mocno przez ten cel zaślepiony. Aktor świetnie oddał wszystkie cechy swojego bohatera i nawet techniczne problemy z mikrofonem nie wytrąciły go z roli, a jego fenomenalne wykonanie Gwiazd zyskało ogromny aplauz wśród publiczności. Kreacja ta nie opierała się jednak wyłącznie na śpiewie – Piotr świetnie grał twarzą i był niezwykle przekonywujący także w mniej spektakularnych scenach, w których niekoniecznie grał pierwsze skrzypce.
Jakub Wocial z kolei po raz kolejny udowodnił, że nie bez powodu zajmuje miejsce na szczycie moich musicalowych ulubieńców, a na tegoroczną Teatralną Nagrodę Muzyczną im. Jana Kiepury dla Najlepszego Wokalisty Musicalowego zapracował i zasłużył sobie jak nikt inny. Przez trzy godziny na deskach łódzkiego teatru widziałem nie Jakuba, a kreowaną przez niego postać – nie tylko wokalnie, ale także aktorsko, w każdym ruchu i geście. Początkowo zgorzkniały i rozgoryczony, Valjean staje się kochającym ojcem, troskliwym burmistrzem, a zmiany te kreuje nie tylko postępująca charakteryzacja, ale przede wszystkim praca Jakuba.
Światowa jakość
Jego interpretacje wokalne wprowadzają na scenę światową jakość i są prawdziwą ucztą dla widza – nie chodzi bowiem tylko o głos i niebywałe umiejętności techniczne, ale przede wszystkim o emocje, które artysta wkłada w swoje wykonania, a które doskonale udzielają się słuchaczom. Usłyszenie na żywo Daj mu żyć (Bring him home) w jego wykonaniu było dla mnie jednym z najdoskonalszych przeżyć artystycznych, jakich doświadczyłem. Z kolei niezwykle emocjonalnie zaśpiewany Epilog doprowadza do ogromnego wzruszenia.
Jakub w Nędznikach (podobnie zresztą jak w Jesus Christ Superstar) nie pozwala sobie na taryfę ulgową i w pełni wykorzystuje wszystkie narzędzia, jakie w wachlarzu powinien mieć aktor musicalowy. Aktor kompletny. Fenomenalna jest również chemia między Jakubem a Piotrem szczególnie wyczuwalna podczas wykonywanych przez nich duetów.
Słuchaj, kiedy śpiewa lud
Libretto i muzyka, za którymi stoją Alain Boubil oraz Claude-Michel Schönberg, pełne są przebojowych szlagierów, od których nie sposób się opędzić. Niemal każdy bohater LesMis ma swój własny hymn, swoje pięć minut, podczas których może w pełni oddać swoją postać. Wspomniane już wcześniej Gwiazdy, Daj mu żyć, Wyśniłam sen (Katarzyna Łaska – Fantine), Pusty stół i puste krzesła (Michał Dudkowski – Marius), Sama wciąż (Monika Mulska – Éponine)… Wszystkie te utwory są niezwykle wzniosłe, pompatyczne, doskonale pasujące do całej konwencji musicalu.
Ścieżkę dźwiękową z obsadą broadwayowską oraz hollywoodzką znam niemalże na pamięć i kiedyś były to najczęściej odsłuchiwane przeze mnie albumy. Genialnie napisane są partie grupowe, takie jak Jeszcze dzień czy Słuchaj, kiedy śpiewa lud. Tylko właśnie – nie wystarczy słuchać, kiedy ten lud śpiewa, a warto by też słyszeć (i rozumieć), co on śpiewa. I tutaj jest największy mankament łódzkiej inscenizacji Nędzników. Akustyka bardzo często szwankowała, często nie można było zrozumieć słów, które płynęły ze sceny w wielu utworach solowych i niemal wszystkich partiach grupowych. Ja dość dobrze znam tę historię, więc czego nie zrozumiałem, to sobie dopowiedziałem, co nie zmienia jednak faktu, że zasiadając na widowni, chciałbym mieć pełen odbiór dzieła. Niestety, tutaj zamiast treści w utworach grupowych dostawałem szum. Całkiem ładnie brzmiący, ale jednak szum.
Klimat epoki
Bardzo duże wrażenie robi z kolei bogata scenografia (Grzegorz Policiński) oraz gra świateł (Tomasz Filipiak, Grzegorz Policiński), które wprowadzają na scenę nieco mroczny, ale bardzo charakterystyczny dla tego tytułu klimat. Wyraziste kostiumy Zuzanny Markiewicz doskonale pasują do epoki i pokazują, kto jest tytułowym nędznikiem, a kto zasiada zdecydowanie wyżej w hierarchii społecznej. Z epickim niemal rozmachem przeprowadzona jest scena na barykadzie. Imponuje wielkość rekwizytów, mapping w tle, efekty pirotechniczne oraz bardzo sugestywna gra aktorów. Cała ta sekwencja była niezwykle poruszająca – niestety, również została zakłócona przez pewien niefortunny incydent z rekwizytem.
W Les Misérables nie ma w zasadzie spektakularnych scen tańca – nie na tym historia się ta opiera. Jest jednak wiele drobnych smaczków w ruchu scenicznym aktorów, które budują dane postaci. Świetnie wygląda też bardzo prosty, ale niezwykle efektowny ruch młodych rewolucjonistów podczas wykonywania utworu Jeszcze dzień.
Javert czy Valjean?
Les Misérables w nieoczywisty sposób przedstawia walkę dobra ze złem. Bo właściwie kto ma w tym starciu rację? Nieustępliwy policjant, który w imię prawa chce za wszelką cenę złapać zbiega czy uciekinier, który nie otrzymuje szans na poprawę? Javert, któremu ego nie pozwala dostrzec zmiany swojego przeciwnika czy Valjean, który łamiąc prawo czyni naokoło wiele dobra? Nie są to kwestie oczywiste i twórcy spektaklu pozostawiają widza z wieloma pytaniami. Moją sympatię od początku budzi jednak ten drugi, a jego wielkoduszność i miłosierdzie ostatecznie dostrzega również Javert, z czym – jak wiemy – nie może się pogodzić.
Pozycja obowiązkowa
Łódzka inscenizacja Nędzników nie jest idealna – jest tu kilka większych i mniejszych mankamentów, które mogą zakłócić odbiór dzieła. Na szczęście jest też wiele dobrego, a główną siłą napędową przedstawienia są występujący w nim aktorzy oraz imponująca inscenizacja. Warto do Łodzi przyjechać choćby po to, by na żywo usłyszeć te wyjątkowe utwory i ich interpretacje. No i – nie oszukujmy się – fan musicalu po prostu musi znać ten tytuł.
Les Misérables może być z kolei ciężkim dziełem dla osób, które dopiero wkraczają w świat teatru muzycznego, ponieważ od początku do końca przesycony jest muzyką, co może być trudnym przeżyciem dla niedoświadczonego widza.
Czy ja jestem zadowolony? Jak najbardziej! Owacjom na stojąco po sobotnim przedstwieniu nie było końca, publiczność była mocno poruszona i ja się z tym absolutnie zgadzam. Z chęcią obejrzałbym to przedstawienie ponownie, mając nadzieję, że tym razem dopisze mi więcej szczęścia i ominą mnie problemy techniczne. I choć w drugiej obsadzie postać Jeana Valjeana kreuje Janusze Kruciński, którego uwielbiam za Jekylla & Hyde’a czy Jesus Christ Superstar, chyba nie mógłbym sobie odmówić przyjemności wysłuchania Daj mu żyć ponownie w wykonaniu Jakuba Wociala.
11 COMMENTS
Tomasz
4 lata ago
Niestety na razie nie dane było mi zobaczyć tego musicalu 🙁