Niecodzienny wybór czytelniczy
Niewiele jest u mnie polecajek książkowych. Powód jest niezwykle prozaiczny – nie czytam zbyt wiele. A już na pewno zdecydowanie mniej, niżbym sobie tego życzył.
Gdy jednak już po coś sięgam, są to zazwyczaj kryminały, morderstwa lub wielkie życiowe dramaty. Szukałem ostatnio lekkiej lektury – o czym wspominałem Wam kiedyś na stories. Szukałem książki, podczas czytania której mogłbym się pośmiać. I tutaj niczym promyczek słońca w październikowej słocie objawił się „Materiał na chłopaka”, który zadanie to wykonał doskonale.
Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek czytał książkę, której głównym wątkiem jest romantyczna relacja. Nigdy nie czytałem książki, której trzonem jest relacja homoseksualna. No, może poza „Małym życiem”. Choć tej książce daleko jest do romantyczności.
„Materiał na chłopaka” – komedia romantyczna w tęczowym wydaniu
W „Materiale na chłopaka” zatraciłem się od początku i z wielką przyjemnością czytałem tę książkę do samego końca. Jest bardzo uroczo – i to słowo chyba najlepiej tę lekturę określa. Jest przy tym błyskotliwie, bardzo zabawnie, czasami wzruszająco. Kilka razy się szczerze zaśmiałem, wielokrotnie po prostu uśmiechałem. No jest naprawdę uroczo.
Julia Kamińska nazwała tę książkę „komedią romantyczną w tęczowym wydaniu” i całkowicie się z tym zgadzam. Historia jest bowiem dość klasyczna – dwójka bohaterów, która początkowo nieszczególnie za sobą przepada, postanawia udawać parę, bo każda ze stron ma w tym jakiś interes. Jak się jednak można domyślić, udawany związek nieco wymyka się z czasem spod kontroli.
W międzyczasie mamy wiele przygód, niespodziewanych historii i bohaterów, z którymi raz się sympatyzuje, a czasami miałoby się ich ochotę walnąc w łeb za głupie zachowanie.
„Materiał na chłopaka” pokazuje też długi, ale piękny i potrzebny proces poznawania – siebie samego, jak i siebie nawzajem. Pokazuje, jak rany z przeszłości oddziałują na teraźniejszość, jak często niesprawiedliwie oceniamy innych. I – chyba co najgorsze – jak często niesprawiedliwie oceniamy siebie samych i dopiero patrząc na siebie z boku, czyimiś oczami, oczami, które myślą o nas dobrze, możemy dostrzec nową prawdę.
Pora na „Materiale na męża”!
Całościowo książka ta jest naprawdę niezwykle urocza i lekturę kończy się z uśmiechem na ustach, mimo że żałuje się, gdy historia dobiega już końca. I przyznaję, że chętnie zobaczyłbym tę historię w wersji filmowej.
Żal po zakończeniu lektury niweluje jednak informacja, że na przyszły rok zaplanowana jest premiera drugiej części historii Luca i Olivera – bo tak mają na imię nasi bohaterowie, o czym nie wspomniałem wcześniej. Oby „Materiał na męża” zagościł i na polskich półkach. I oby było równie uroczo.
what do you think?