Mayday Raya Cooneya jest absolutnie jedną z najpopularniejszych sztuk teatralnych na świecie. Na tapet brało ją wiele mniej i bardziej profesjonalnych teatrów, znajduje się ona w stałym repertuarze scen stacjonarnych oraz objazdowych, sięgają po nią teatry profesjonalne oraz te bardziej amatorskie, a śledząc działania kulturalne w okolicy, co chwilę można napotkać ten tytuł na plakatach informujących o gościnnych wystawieniach Maydaya – sam widuję takie bardzo często.
Miałem przyjemność widzieć ten spektakl już jakiś czas temu w poznańskim Teatrze Muzycznym, jednak od dawna wiedziałem, że na tym się nie skończy i na pewno będę musiał zawitać jeszcze w tym celu do Gdyni. Dlaczego akurat tam? A z kilku powodów!
- Bardzo lubię polskie morze, więc chętnie wykorzystuję okazje, by tam zawitać.
- Mayday to świetny tekst i byłem ciekaw, jak zostanie zinterpretowany przez innych artystów
- Paweł Góralski.
Czy to wystarczyło?
Co dwie żony, to nie jedna
Historia Maydaya toczy się wokół londyńskiego taksówkarza Johna Smitha, który wiedzie normalne, spokojne i stateczne życie u boku kochającej żony. A właściwie dwóch żon. Dwóch żon, które nie mają pojęcia o swoim istnieniu. A więc… życie Johna ze spokojem i normalnością niewiele ma w zasadzie wspólnego – zwłaszcza od momentu feralnego wypadku, po którym wszystko się (prawie!) wydało. Wtedy zaczyna się seria niefortunnych zdarzeń, gagów, niebywałego komizmu, tworzenia nowej historii i wplątywania w tę pokrętną intrygę kolejnych osób.
Przyznać trzeba, że historia ta napisana jest z mistrzowską precyzją. Główny bohater brnie w swoje kłamstwa tak głęboko, że siedząc wśród publiczności, momentami ma się wrażenie, że nie sposób będzie się w tym odnaleźć i powiązać fakty, a jednak! Wszystko jest spójne, przemyślane i na wskroś zabawne.
Gdy Londyn staje się Gdynią
W gdyńskiej inscenizacji trzon fabularny i cała intryga pozostają oczywiście niezmienione, jednak historia, przełożona na język polski przez Elżbietę Woźniak, została osadzona w lokalnych realiach. Na scenie widzimy więc Jana Kowalskiego przemierzającego gdyńskie dzielnice, żyjącego w jednym domu z Marią, w drugim zaś – z Barbarą Kowalską. Oprócz tego w tekście znajduje się sporo gagów, anegdotek i smaczków, nawiązujących do aktualnych wydarzeń, które jeszcze bardziej podsycają humorystyczny koloryt tego tytułu. Samo osadzenie go w lokalnej rzeczywistości również było według mnie świetnym zabiegiem, przybliżającym widzowi tę historię, a jeśli ktoś zna Gdynię i okolicę, nawiązań tych mógł wyłapać pewnie znacznie więcej.
Scena i sala Gdyńskiego Centrum Kultury nie są duże, ale dają dzięki temu jeszcze większe poczucie bliskości i intymności oraz szansę na pełniejszy przepływ energii między aktorami a publicznością. A tego – zapewniam – nie brakowało! Widać było, jak artystów nakręcają reakcje publiczności, która co chwilę wybuchała donośną salwą śmiechu. Widać było też, jak aktorzy niejednokrotnie muszą walczyć ze sobą, by oni sami na scenie tym śmiechem nie wybuchnęli.
Król Bobby
Dobrze w roli błyskotliwego i niezwykle kreatywnego Jana odnalazł się Michał Zacharek, który właściwie cały czas był na scenie, nie mając chwili wytchnienia. Kroku dotrzymywały mu ponętne Agata Wianecka w roli uwodzicielskiej Barbary oraz Justyna Kacprzycka, która wiarygodnie oddała przemianę swojej postaci (Marii) z nieco mdłej ciepłej kluchy w rozhisteryzowaną wariatkę, totalnie nieogarniającą nowej rzeczywistości. Genialny w roli przegiętego projektanta Bobby’ego był Paweł Góralski, którego końcowa kreacja zdobyła najgłośniejszy aplauz wśród publiczności. Zaznaczyć trzeba, że ramy gdyńskiego Maydaya są dość luźne i Paweł, kreując tę postać, może sobie pozwolić na wiele i sporo poimprowizować – szczególnie w kwestii wyglądu postaci – co aktor doskonale wykorzystuje. Na scenie było go stosunkowo niewiele, jednak gdy się już pojawiał, doskonale wiedział, jak skraść show.
Mayday doprowadzi Cię do łez!
Gdyński Mayday w znaczącej mierze należy jednak według mnie do Michała Malinowskiego, który kreując postać Staszka, zaprezentował bardzo szeroki wachlarz komediowego talentu. Sama ta postać jest zresztą w mojej opinii najciekawsza i Michał wykorzystał stojącą przed nim szansę. Świetne były sceny telefoniczne czy sam finał spektaklu, a intonacja, mimika i gra ciałem Michała bardzo często doprowadzały do łez… ze śmiechu! Całej intrygi dopełniały postaci dwójki policjantów wykreowanych przez Pawła Klowana i Łukasza Czerwińskiego. A ja siedząc w trzecim rzędzie (który był prawie na scenie), czułem, że niemalże sam w tej farsie biorę czynny udział.
Bardzo dobrym dodatkiem była również postać reporterki, w którą wcieliła się Oksana Terefenko Prowadzone przez nią animacje publiczności wprowadzały dodatkowy luz i jeszcze silniej zacierały granice między publicznością a sceną.
Widać, że aktorzy występujący na scenie, są ze sobą doskonale zgrani. Idealną synchronizację zaprezentowały Agata Wianecka i Justyna Kacprzycka podczas sceny z rozmową telefoniczną. Momentów, w których coś mogłoby się wysypać, było więcej – ale wszystko poszło jak należy!
Od Studenta do Mistrza
Spektakl Mayday. Run for your wife w reżyserii Dariusza Majchrzaka jest jednym z wielu tytułów znajdujących się w stałym repertuarze teatralnym Gdyńskiego Centrum Kultury. Co ciekawe, obecny Teatr Konsulat był wcześniej Sceną Studencką, a sam Mayday przed siedmioma laty przygotowywany był przez studentów i absolwentów gdyńskiego Studium Wokalno-Aktorskiego. Z czasem jednak scena SAM przerodziła się w profesjonalny teatr, a studenci – w zawodowych aktorów.
Mam wrażenie, że pozostałości po scenie studenckiej są jeszcze jednak widoczne – choćby w sferze wizualnej. Scenografia jest bowiem bardzo prosta, nieco niespójna i przywodzi na myśl bardziej amatorskie sceny niż profesjonalny teatr – podobnie jak stroje aktorów.
Niemniej – na Maydaya zawsze warto przyjść! Historia broni się sama, aktorzy bawią do łez i raczej ciężko wyjść z Gdyńskiego Centrum Kultury niezadowolonym.
what do you think?