Chórek kościelny?
Jeśli chór gospel kojarzył się Wam do tej pory jedynie ze śpiewaniem w kościołach, to najwyższa pora obalić ten mit. Od czterech lat jestem członkiem jednego z najstarszych i najpopularniejszych chórów gospel w Polsce – Gospel Joy (SPRAWDŹ NAS!) – i o ile oczywiście nasz repertuar niesie za sobą chrześcijańskie treści (wszak GOSPEL to z angielskiego EWANGELIA), o tyle w samych kościołach gramy stosunkowo niewiele. A i zdarzają się bardzo sympatyczne akcje specjalne, jak udział w musicalu Jesus Christ Superstar, czy występ gościnny z Dawidem Kwiatkowskim w Dzień Dobry TVN, któremu to dedykowany jest dzisiejszy wpis, czyli powieść w trzech tomach o warszawskich przygodach Gospel Joy.
[TOM I]
O tym, że kroi się taka akcja, dowiedzieliśmy się od naszej dyrygentki Bacy na krótko przed samym wydarzeniem – czasu nie było więc dużo, a przygotowań sporo. Od razu spotkaliśmy się więc wspólnie i szlifowaliśmy partie chóru (w zasadzie chórku) do utworu Jesteś Dawida (POSŁUCHAJ – Dawid Kwiatkowski w utworze Jesteś). A właściwie dopiero się tych partii uczyliśmy, szlifowaliśmy i nagraliśmy dla jego ekipy. Bodajże następnego dnia wrócili do nas z feedbackiem i kilkoma zmianami, dlatego po naszej standardowej próbie zostaliśmy nieco dłużej, by osłuchać i ośpiewać się z nową formą, a także ponownie nagrać to Dawidowi i ekipie i być gotowym na podbój Warszawy.
Błędy w kalendarzu
Zanim jednak znaleźliśmy się ostatecznie na miejscu, wieeeele się jeszcze po drodze wydarzyło. Pierwotny wpis naszej dyrygentki mówił o tym, że w DD TVN wystąpimy w piątek 27.04. Planowy wyjazd miał być ok. godziny 2 w nocy, by zdążyć dotrzeć do Warszawy przed 7. Część osób nie chciała jechać w nocy i wolała przespać się w stolicy, by być na wizji wypoczętym; część nie mogła sobie na to pozwolić przez wzgląd na wieczorne czwartkowe zobowiązania – jednak w czwartek popołudniu, gdy część z nas była już w rozjazdach, otrzymaliśmy od naszej menedżerki informację, że zaszła pomyłka i w TVN wystąpimy nie w piątek, a w sobotę. Każdy miał setki myśli na sekundę, jednak po jakimś czasie nasza menedżerka wszystko nam wyjaśniła i zapowiedziała też, że oprócz telewizyjnego występu, tego dnia czekają nasz również aż 3 koncerty z Dawidem! Gdy Agnieszka nam to przedstawiła, nie wiedzieliśmy, czy śmiać się, czy płakać; czy to na serio, czy jakaś wkręta; czy my tam w ogóle jedziemy, czy za chwilę okaże się, ze nic z tego…
Sam już nie wiem, czy to prawda…
Na naszej konwersacji na Messengerze zaczęła się ostra dyskusja, co w związku z tym: czy na pewno jedziemy? W nocy czy wcześniej? Co z koncertami? Czy będziemy czekać? Dziesiątki pytań i jedna Agnieszka, która sama wiedziała niewiele więcej niż my. Nastała więc trochę nerwowa atmosfera i myślę, że każdy z nas był lekko podenerwowany, bo tak naprawdę niemal niczego nie wiedzieliśmy – czy będziemy jechać prosto po pracy w piątek, czy jednak w nocy? Czy będziemy tam spać? Czy śpiewamy na koncertach? Co w międzyczasie? Gdy wyjaśniła się jedna kwestia, pojawiały się kolejne wątpliwości. W końcu dowiedzieliśmy się, że będziemy jechać w nocy, więc zdecydowaliśmy się iść spać ciut wcześniej niż zwykle.
[TOM II]
Do stolicy wyruszyliśmy o czasie (o 2:30) i w nocy dowiedzieliśmy się też, że nasz udział w koncertach Dawida został ostatecznie potwierdzony. Pierwsza myśl: wyprzedać trzy (!!!!!!) koncerty w Stodole jednego dnia? Zazdro! I ZAŚPIEWAĆ te trzy koncerty? SZACUN! No ale zanim koncerty, czekała nas chwila sławy na srebrnym ekranie. Auto, którym ja jechałem, dojechało pod studio przed czasem, więc troszkę czekaliśmy na resztę naszych gwiazd, po chwili przyszła po nas pewna pani i zawiozła nas windą na siódme piętro wieżowca na rogu Hożej i Marszałkowskiej. Na miejscu dostaliśmy przestrzeń w salce konferencyjnej, był stół, lustra do mejkapu, ekspres do kawy, dostaliśmy też wygodną i poręczną parownicę do odświeżenia szat – no wypas!
Magia srebrnego ekranu
Troszkę się ogarnialiśmy, obfociliśmy i przyszła do nas jedna z menedżerek Dawida – przywitała się, porozmawiała chwilę, powiedziała, jaki jest plan dnia, i na próbę o 7:30 poszliśmy już w naszych firmowych szatach. W samym studio okazało się, że będziemy śpiewać właśnie tam – nie na dachu, jak było przedstawione w pierwszej wersji – tam też poznaliśmy Dawida, który z każdym z nas się po kolei przywitał, oraz resztę jego bandu. Ta próba skończyła się dość szybko, mieliśmy krótkie ustalenia z akustykami i dostaliśmy dalsze instrukcje.
Między kolejnymi próbami trochę siedzieliśmy w naszej garderobie, gdzie doprowadzaliśmy się do wyglądu miliona dolarów i robiliśmy kolejne zdjęcia; trochę czekaliśmy też za kulisami, gdzie oglądając program w TV, czasami można dostrzec siedzące gwiazdy.
Ogólnie studio – co pewnie zaskakujące nie będzie – w rzeczywistości jest znacznie mniejsze, niż wydaje się być w telewizji. Atmosfera na planie mnie zaskoczyła na plus – spodziewałem się dużej nerwówki i chaosu, jednak widać, że dla tych ludzi jest to codzienność i nie ekscytują się już tym aż tak. Wszystko oczywiście wyliczone co do sekundy i w takich momentach czasami wkradała się nerwowość, ale całość odbieram bardzo pozytywnie. W blokach reklamowych mieliśmy oczywiście próby, a w momentach, gdy było gorzej ze słyszalnością, Dawid podchodził bliżej nas, byśmy słyszeli to, co śpiewa – sprawiał tym samym, że była to próba bardzo dla nas, a niekoniecznie dla niego, bo w tym czasie niewiele ze swojego show mógł robić, co było bardzo miłe. Fajnie, że nie myślał tylko o sobie! Dodać w tym miejscu należy też, że było to wykonanie w całości NA ŻYWO! Nie było więc mowy o jakichkolwiek pomyłkach.
To już?
W końcu nadeszła TA chwila. Ustawiliśmy się na scence z lekkim stresikiem, ale takim zdecydowanie motywującym. No i… poszło! Resztę już widzieliście, a jeśli nie, to prędko nadrabiajcie zaległości (POSŁUCHAJ – Dawid Kwiatkowski i Gospel Joy w Dzień Dobry TVN). Śpiewało się bardzo dobrze, w ogóle nie było poczucia, że ogląda nas właśnie kilka milionów Polaków. 3 minuty i… po wszystkim! Od razu dostaliśmy też informację, że 100% materiału było na wizji, co tez nie jest zbyt częste. No i miłe jest szalenie! Poszliśmy dalej zamienić kilka słów z prowadzącymi program – Kingą Rusin, Piotrem Kraśko oraz psem Czarkiem – oraz z gośćmi – Anną Korcz, Ewą Pacułą i Odetą Moro. Obowiązkowe oczywiście foteczki.
No a potem przebieranie, przeżywanie, sprawdzanie, co tam na fejsie, i co piszą znajomi, i dalej w drogę – na śniadanie z ekipą Dawida. A cóż to było za śniadanie! Do wyboru wersja polska, angielska i fitness, i mogę od siebie powiedzieć, że śniadanie angielskie było deliszys! Wtedy, gdy już tak siedzieliśmy, czekaliśmy i emocje zaczęły schodzić, poczuliśmy zmęczenie. A tu przecież jeszcze tyyyyle przed nami. Wciągnęliśmy więc spokojnie śniadanie, udaliśmy się do aut i wyruszyliśmy w drogę do Stodoły. I to jest chyba dobre miejsce na…
[TOM III]
Na miejscu dostaliśmy do dyspozycji kilka pomieszczeń (jedno duże, wspólne, i jakieś mniejsze na piętrze) oraz kilka kanap, które w mgnieniu oka zapełniły się ludzkimi zwłokami. Tak więc czekaliśmy, rozmawialiśmy, odpoczywaliśmy, aż w końcu poszliśmy na próbę, by stanąć na scenie legendarnej Stodoły! Potem znów poszliśmy na kanapy, gdzie czekaliśmy jeszcze kilka godzin – rozmawialiśmy; odpoczywaliśmy; czekaliśmy na obiad; spacerowaliśmy; poznawaliśmy się z ekipą Dawida, z Dawidem i jego psem; chodziliśmy na kawkę do pobliskiej galerii. No i mijały minuty, godziny…
Przemiłe zaskoczenie
Ekipa Dawida bardzo o nas dbała – pytano, na którą obiad, co chcemy jeść, czy czegoś jeszcze nam trzeba. No widać, że im zależało. Przy obiedzie rozmawiałem też chwilę z jedną z chórzystek, Olą, na temat Dawida – no bo wiecie to taki dzieciak, gwiazdeczka, patrzy z góry na wszystkich, beznadziejnie śpiewa, sztuczny twór mediów, który nie wiadomo, skąd się wziął, i takie tam… Też mieliście takie myśli? Bo my tak. Właśnie do tamtej soboty. No i wtedy rozmawialiśmy o tym, że kolejny raz dostajemy nauczkę, że nie warto oceniać ludzi po pozorach, nie znając ich, i że nie warto wierzyć temu, co mówią w mediach. Dawid okazał się być bardzo sympatycznym i pozytywnym człowiekiem, cały czas uśmiechniętym, który nie pokazywał w żaden sposób swojej wyższości, nie alienował się, chętnie z nami rozmawiał. Dla mnie ogromne zaskoczenie. I to bardzo pozytywne!
Tłumy wielbicieli
No i co dalej? Żeby nie pisać po raz kolejny, że czekaliśmy, przejdę już do rozpoczęcia pierwszego koncertu. Tłumy przed klubem kłębiły się już dużo wcześniej, przed pierwszym koncertem Dawid miał też spotkanie z cyklu meet and greet z osobami, które zapłaciły za bilet 5 razy więcej kasy i mogły spędzić chwilę ze swoim Idolem. Podczas koncertów Dawid gościł swoich podopiecznych z The Voice Kids, a „nasz” utwór był ostatni. Wchodzimy więc w końcu na scenę, stajemy na podeście i… pisk. Wielki. Ogromny. Przeszywający. Nie wiem, jaką pojemność ma Stodoła, ale tyle właśnie gardeł krzyczało, piszczało i wydawało z siebie przeróżne dźwięki. Dało nam to ogromnego kopa i bardzo dużo energii – naprawdę dobrze stoi się na scenie, gdy jest się tak przyjętym.
Wraz z Dawidem i z nami śpiewała CALUTKA sala, więc Dawid nie musiał za dużo śpiewać w zasadzie – no tak to możne dawać trzy koncerty, he he he. W międzyczasie złamał też trochę znaną nam formę utworu, przestał śpiewać i dał wykrzyczeć się fanom. Ale… co z nami?! Śpiewać? Nie śpiewać? Przecież prawie w ogóle nie mieliśmy prób, więc nie znamy się aż tak. Milion myśli na sekundę, na które nie było czasu, więc cały czas śpiewaliśmy dalej, co było genialne! Sam Dawid powiedział nam później, że nie był pewien, jak na to zareagujemy i był zaskoczony, jak dobrze sobie poradziliśmy i wybrnęliśmy z opresji. Potem szybka przebiórka, a my dalej popadliśmy w cykl leżenie-spanie-odpoczywanie-żarty.
Zakulisowe żarty
Koncerty miały delikatne opóźnienie, co oczywiście nie miało żadnego wpływu na entuzjazm fanek, ale na nasz już trochę tak. Na szczęście jesteśmy ekipą o bardzo różnych zainteresowaniach, więc tematów do rozmów nie brakowało, a przy tym poziomie zmęczenia wkradała się też już głupawka. Oglądaliśmy więc dziwne filmiki z Jutuba, ale były też bardzo poważne tematy. Chcecie dowiedzieć się co nieco o lobotomii? Nasi chórzyści służą wiedzą! No i tak nam czas upływał, przyszedł drugi koncert, za chwilę trzeci, na którym miała zjawić się warszawska śmietanka, celebryci, ludzie szołbiznesu i dziennikarze. No więc postaraliśmy się jeszcze bardziej, a po koncercie widzieliśmy w naszej garderobie Anię Karwan, Natalię Siwiec i kilka innych mniej lub bardziej znanych twarzy. No i powoli kończył się nasz baaaaardzo długi dzień pełen wrażeń, pożegnaliśmy się z menedżerem Dawida, który powiedział nam do zobaczenia!, pożegnaliśmy się z samym Dawidem i ruszyliśmy w drogę…
Po drodze jeszcze trochę przeżywaliśmy, wspominaliśmy, dzieliliśmy się swoimi wrażeniami.
Maciej, nasz kierowca. chyba unosił się autem nad ziemią, bo w na miejscu byliśmy po 2,5h od wyjazdu z Warszawy! I po 24h od wyjazdu z domu. I tak właśnie minęła nasza DOBA Z DAWIDEM KWIATKOWSKIM.
To był długi, ale naprawdę BARDZO DOBRY dzień.
what do you think?