Za nami✨najgłośniejsza premiera sezonu✨
Tytuł, który skupia niemal całą śmietankę musicalowego świata, stał się łakomym kąskiem dla fanów i zapowiadany był niemal na wydarzenie stulecia. To sprawiło, że prawie każdy jechał do Białegostoku z oczekiwaniami rozbuchanymi do granic możliwości. I niestety – dla wielu widzów oczekiwania te nie przetrwały zderzenia z rzeczywistością. Bo niestety obsada to nie wszystko.
Z zegarkiem w ręku
„West Side Story” jest musicalem bardzo długim i bardzo nierównym. Pierwszy akt, mówiąc najprościej jak się da, jest najzwyczajniej w świecie nudny i ciągnie się niemiłosiernie. Ja, nie wiedząc, w którym momencie się on skończy, co jakiś czas zerkałem z niecierpliwością na zegarek. I rozglądając się po widowni, wiem, że nie byłem w tym odosobniony. Drugi akt jest dużo bardziej dynamiczny i emocjonalny. Jest też sporo krótszy, choć i w nim nie brakuje dłużyzn. No i ma w sobie niestety najbardziej cringe’ową scenę całego spektaklu. 👮♂️
„West Side Story” – no nie jest dobrze
Czy na taki odbiór tego musicalu wpływa sama historia? Po części pewnie tak, ale nie tylko. Niestety w „West Side Story” nie brakuje niezrozumiałych zabiegów reżyserskich czy modyfikacji historii, burzących odbiór i dramaturgię dzieła. Pierwsze spotkanie Marii i Tony’ego, dramatyczna scena z Bojką, wstawki z bezdomnym – to niestety tylko kilka z nich. Próba uniwersalizacji tej historii i wplecenia w nią jak największej liczby nawiązań i symboli również nie wpływa na odbiór pozytywnie.
Największym mankamentem tego spektaklu jest chyba jednak nieskupienie się na bohaterach. Przez taką reżyserię większość postaci jest miałka, ich motywacje i zachowania są niezrozumiałe. Niemal cały pierwszy akt polega na naparzaniu się dwóch gangów – Rakiet i Rekinów – a ja, siedząc w fotelu, nie czułem między nimi żadnego napięcia. Nie czułem strachu. Nie otrzymaliśmy żadnego backgroundu czy pokazania motywacji, które tłumaczyłyby taką kolej rzeczy. Nie było eskalacji gniewu. Były za to sekwencje bliźniaczo podobnych scen, w których chodziło właściwie o to samo. Krzyki i chaos.
Przez taką, a nie inną dramaturgię tego spektaklu, nie byłem w stanie się w niego emocjonalnie zaangażować i przez zdecydowaną większość spektaklu los bohaterów był mi zupełnie obojętny. Tutaj jednym z wyjątków jest świetna ostatnia scena z Anitą.
Tę i tak już nikłą dynamikę spektaklu burzy dodatkowo scenografia, która jest dość przytłaczająca, a jednocześnie nie jest w spektaklu zbytnio ogrywana, wiele scen jest zwyczajnie przegadanych. Scenografia sobie – aktorzy sobie. Nie pomaga tu również światło i przyznaję, że mnie się „WSS” w znacznej mierze po prostu nie podoba wizualnie. Choć scena „balkonowa” jest przepiękna!
Spora część akcji ma miejsce w głębi sceny, zdarza się też tak, że dekory mamy w głębi, a aktorów pozostawionych samych sobie na pustej przestrzeni. Zmiany scenografii najczęściej mają miejsce w tempie ślimaczym, co jeszcze bardziej zabija dynamikę.
„West Side Story” – są i mocne strony!
Czy w „West Side Story” są dobre elementy? OCZYWIŚCIE! ✨
Jest to na pewno piękna muzyka, którą osobiście doceniam coraz bardziej. Utwory są przejmujące i wykonane bardzo dobrze zarówno przez pokaźną orkiestrę, jak i artystów na scenie. Plusem jest mimo wszystko sama historia, która – choć w niektórych aspektach ckliwa i naiwna – w gruncie rzeczy jest ważna, aktualna i mogłaby być pokazana w sposób naprawdę przejmujący. W „Weście” jest też kilka ładnych choreografii czy dobrze poprowadzonych scen.
„West Side Story” – spektakl napędzany obsadą
No i dobrym elementem „WSS” jest bezsprzecznie obsada! 🫶
Podczas dwóch wieczorów miałem okazję zobaczyć dwie różne obsady i przyznać trzeba, że stworzyły one dwa różne spektakle. Agnieszka Przekupień i Karol Drozd brzmią w „WSS” bajecznie, jednak chemii czy jakiegoś napięcia między nimi ze świecą szukać, przez co nijak nie byłem w stanie uwierzyć w ich uczucie i dramaty. Zgoła inaczej jest już w duecie Agnieszka Tylutki-Marcin Franc. Ta dwójka przekonała mnie dużo bardziej, zdecydowanie lepiej wywiązali się oni ze swoich zadań aktorsko. Oboje pokazali charaktery swoich postaci – młodzieńczość, niewinność i lekką naiwność Marii oraz ciepło, mądrość i szczere zakochanie Tony’ego. W tę miłość mogłem uwierzyć. Tej miłości mogłem kibicować. Te motywacje mogłem zrozumieć.
„West Side Story” daje nam też dwóch bardzo dobrych Riffów (Paweł Mielewczyk i Maciej Nerkowski), którzy dzielnie – choć na swój sposób – szefują swoim gangom. Mamy bardzo dobre kreacje Bojki w wykonaniu Natalii Kujawy i Oli Gotowickiej. Mamy świetną Karolinę Gwóźdź w roli roztrzepanej i energicznej Rosalii. Mamy kilka naprawdę dobrych epizodów. No i mamy przede wszystkim dwie GENIALNE Anity w wykonaniu Małgorzaty Chruściel i Anastazji Simińskiej. 🔥🔥🔥 Co to są za kobiety to ja nie mam słów. Absolutnie zachwycające w swoich rolach – spójne tam, gdzie to potrzebne, różne od siebie tam, gdzie to możliwe. Energetyczne, seksowne, pewne siebie, wyraziste. Zachwycające! ❤️🔥
„West Side Story” – zmarnowany potencjał
Białostockiej realizacji „West Side Story” daleko jest do ideału. Widzę tu dużo zmarnowanego potencjału i z tego powodu jest mi bardzo przykro, bo oczekiwania naprawdę miałem spore. Czy żałuję jednak tych wizyt? Absolutnie nie. Czy spektakl polecam? Myślę, że mimo wszystko tak. Przedstawiłem, w czym moim zdaniem białostocki „West” nie domaga, ale uważam, że warto jest wyrobić swoje zdanie, a „WSS” ma też dużo dobrych elementów. I jeśli ktoś tego materiału nie zna, to po prostu warto go poznać. A ja mam niesamowity szacunek wobec ogromu pracy i energii, które w przygotowanie tego spektaklu włożyli występujący na scenie artyści. I im bezsprzecznie należą się brawa 👏
I – może naiwnie – widzę jeszcze trochę potencjału na to, by ten spektakl mógł się w przyszłości zmienić na lepsze.
1 COMMENT