Nowy sezon artystyczny to czas, w którym na teatralnych deskach – poza znanymi już tytułami – pojawia się wiele premier. Nie inaczej było oczywiście i w Teatrze Muzycznym w Poznaniu, który w tym roku premierowy spektakl zaprezentował wyjątkowo szybko, bo już 7.09. Miałem okazję obejrzeć Pippina podczas obu premier (7-8.09), a także wrócić do tej historii po raz trzeci kilka tygodni później. Choć wiele przemyśleń miałem spisanych już po premierach, z pełną recenzją chciałem wstrzymać się do trzeciego zaplanowanego spektaklu. Czy wpłynął on na moją opinię?
Historia oparta na faktach?
Spektakl ten opowiada o losach najstarszego syna króla Karola Wielkiego – Pepina. Mowa więc o postaciach historycznych, choć sama fabuła musicalu Stephena Schwartza i Rogera O. Hirsona jest na tyle absurdalna, że z historią niewiele ma raczej wspólnego. Mamy tutaj do czynienia ze swego rodzaju “incepcją” – oglądając bowiem ten spektakl, jesteśmy świadkami… tworzenia spektaklu. W Pippinie widzimy zatem trupę teatralną, która snuje opowieść o głównym bohaterze w dość nietypowy sposób, burząc od początku czwartą ścianę i zwracając się bezpośrednio do widza, włączając go w ten sposób w historię.
Czym jest szczęście?
Polski podtytuł mówi nam, że jest to „historia prawdziwa o poszukiwaniu szczęścia” – i w rzeczy samej tym właściwie jest ten spektakl. I myślę, że dzięki temu całkiem spore grono widzów będzie mogło się mniej lub bardziej z Pippinem utożsamić. On bowiem nie wie, czego chce, nie wie, co powinien robić – wie jedynie, że chce dokonać rzeczy wielkich, choć nie ma pojęcia, jak się za to zabrać. Jest przekonany, że powinien robić rzeczy nadzwyczajne, a o samym sobie mówi, że jest super wyjątkowy, choć nie jest to raczej przejawem pychy.
Sny na jawie
Spektakl w reżyserii Jerzego Jana Połońskiego jest od pierwszych sekund bardzo bajeczny – niezwykle barwny, baśniowy, odrealniony, nieco dziwny, momentami kwaśny. Duże wrażenie robi scenografia Mariusza Napierały, który dzięki prostym zabiegom sprawił, że niewielka scena poznańskiego teatru zyskała wiele nieodkrytych dotąd wymiarów i przestrzeni. Bajkowego klimatu dopełniają też kostiumy Agaty Uchman oraz ciekawe i plastyczne światła, wydobywające poszczególne plany. Świetnie wyglądało rozproszone światło podczas sceny w kaplicy!
Wiele scen jest także zbudowanych na samej choreografii, a Paulina Andrzejewska-Damięcka zadbała o to, by była ona widowiskowa i pasująca do Pippinowego klimatu. Ciekawie, bazując na prostych ruchach, została zbudowana scena pracy na polu (choć tu aktorom czasami brakowało precyzji i synchronizacji). Bardzo podobały mi się też sceny bitew oraz sugestywna choreografia w utworze With You i scenie po nim następującej.
Specyficzna narracja
Spektakl przedstawia wybrane wątki z życia Pippina, przez co całość jest nieco poszatkowana i okraszona bardzo specyficzną narracją oraz odrealnionym anturażem. Można więc czasami odnieść wrażenie niedokończonych wątków, nagłych przeskoków miejsca i akcji czy delikatnego zagubienia. Przyznaję, że między innymi z tego powodu miałem początkowo bardzo mieszane uczucia co do tego spektaklu. Nie do końca przekonywała mnie ta konwencja i historia sama w sobie, choć bardzo podobały mi się utwory oraz to, jak zostały one wykonane przez artystów. Co jednak niezwykle ważne, Pippin nie pozostawił mnie przez to obojętnym. Przy kolejnych odsłonach ta kwaśność, inność i dziwność zaczęła mnie przekonywać, dałem się im porwać. I naprawdę dobrze się bawiłem!
Od pierwszego wejrzenia kupowałem z kolei twórców oraz artystów zaangażowanych w tę produkcję i do nich nie musiałem się przekonywać. Oglądając dotychczas trzy spektakle – w tym dwa premierowe – miałem okazję zobaczyć na scenie wszystkich odtwórców głównych ról. Nie będę porównywał poszczególnych aktorów, bo każdy z nich radzi sobie ze swoim zadaniem dobrze. Można naturalnie dostrzec różnice w poszczególnych kreacjach i oczywiście mam swoich ulubieńców – różnice obsadowe nie wpływają jednak aż tak znacząco na odbiór całości.
Dwie obsady
Przebiegłą Fastradę kreują zamiennie Anna Lasota i Agnieszka Wawrzyniak, a w roli jej głupkowatego syna Ludwika podziwiać możemy Bartosza Sołtysiaka oraz Macieja Zaruskiego, którzy tą kreacją pokazują komediowe zacięcie. Bardzo dobrze aktorsko wypadli też Radosław Elis oraz Jarosław Patycki w roli Króla Karola – w moim rankingu jednak wygrywa tym razem Elis. Bardzo pozytywną postać babci Pippina kreują Lucyna Winkel i Agnieszka Różańska. Kreacja tej pierwszej bardziej przywodzi na myśl babcię (choć bardzo nietuzinkową), jednak jest mocno zbliżona do tego, co aktorka robi w Rodzinie Addamsów. Bertha Różańskiej jest inna, mniej „babcina”, jednak bardzo dobrze wygląda to w tej odrealnionej konwencji Pippina.
Piękną kreację Katarzyny, która jako jedyna zwraca uwagę Pippina na drugiego człowieka, zaprezentowała Oksana Hamerska, prezentująca tę postać w sposób bardziej delikatny niż Katarzyna Tapek. Nie mogę też nie wspomnieć o Łukaszu Brzezińskim, który brawurowo zagrał… głowę. Oraz gęś – choć muszę przyznać, że mnie wątek gęsi i Teosia nieco już przy trzecim spotkaniu nudził.
Ciągle na świeczniku
Wodzirejem całego przedsięwzięcia jest jednak Mistrz Ceremonii i zadaniu temu śpiewająco sprostały Izabela Pawletko i Dagmara Rybak. To właśnie Mistrz Ceremonii wprowadza nas w kolejne zakamarki życia Pippina, to on też steruje przebiegiem wydarzeń i niejako stwarza świat na scenie. Mistrz jest na świeczniku niemal przez cały spektakl i musi mocno zwracać na siebie uwagę. Choć obie aktorki były w tej roli naprawdę świetne i choć uwielbiam wszystkie dotychczasowe wcielenia Dagmary (na czele z Wednesday w Addamsach), tym razem koronę oddaję Pawletko. Była bardziej tajemnicza, demoniczna, ujawniająca z biegiem czasu prawdziwą naturę swojej postaci. Świetna charyzma i bardzo charakterystyczny, mocny głos, doskonale pasujące do Mistrza! Dużym plusem kreacji Rybak były z kolei popisy akrobatyczne.
Rola na medal
No i last but not least… Pippin, czyli główny bohater, w którego wcielają się Maciej Pawlak i Wojciech Daniel. Pippin jest trochę życiową ciamajdą, nie wie, czego chce i nie wie, co ma w życiu robić. Próbuje wielu rzeczy, które podsuwa mu kolejno Mistrz, jednak nic nie daje mu satysfakcji na dłuższą metę. Z czasem jednak się zmienia, dojrzewa i bardzo ważne jest, by przemianę tę oddać w kreacji, co na szczęście udało się obu aktorom. Daniel jest w tej roli naprawdę dobry – ma bardzo ciekawą barwę głosu (ciemniejszą niż Pawlak) i Pippin w jego wykonaniu jest bardzo dobrym w odbiorze Pippinem.
Jednak to o kreacji Pawlaka mógłbym napisać książkę (albo chociaż małą książeczkę). Maciek jako Pippin zachwyca! Zachwyca lekkością, świeżością, dojrzałością (zdecydowanie większą, niż jego bohater). Zachwyca sumą małych gestów, które budują tę postać – jakimiś grymaszeniami, tąpnięciami nogą niczym małe, niezadowolone dziecko czy niewinną ekscytacją nowym. Powodują one, że Pippin faktycznie początkowo jest bardzo niedojrzały, niezdecydowany i posiada słomiany zapał, jednak z biegiem wydarzeń (których zdradzał nie będę) zdecydowanie poważnieje. Maciek jest przy tym doskonały wokalnie (Morning Glow i Corner of the Sky) i bardzo dobrze oraz bardzo dużo się rusza (On the Right Tack), co dodatkowo mocno charakteryzuje jego Pippina. Cieszę się, że Maciek wreszcie dostał szansę, by na teatralnej scenie zaprezentować się w roli na miarę jego możliwości! Choć coś czuję, że jeszcze wiele ma on do pokazania…
Przyznać trzeba jednak, że obaj panowie z dużą lekkością wykreowali tę postać, mimo że zdecydowanie mają co robić, bo są na scenie niemal cały czas, a rola ta jest niemałym wyzwaniem kondycyjnym.
Już czas cenić życie
Napisana przez Stephena Schwartza (tak, to ten od Wicked) muzyka jest bardzo przebojowa i z łatwością wpada w ucho. Jest też dość mocno wymagająca (partie Pippina są bardzo wysokie), jednak poznańska obsada wychodzi z tego obronną ręką. Do moich faworytów na pewno zaliczają się Extraordinary, Morning Glow i Corner of the Sky (wszystkie w wykonaniu Pippina) oraz fantastycznie optymistyczne No Time at All w wykonaniu Berthy, która porywa do zabawy całą publiczność i przypomina bardzo ważną prawdę, że już czas cenić życie. Bardzo dobry jest także utwór Magic to Do, który pełni w spektaklu rolę leitmotiv. Nie brakuje oczywiście i romantycznych tonów, których dostarcza utwór Love Song, a chyba najbardziej przejmującą i szczerą piosenką w Pippinie jest I Guess I’ll Miss the Man pięknie zinterpretowana przez Oksanę Hamerską.
Pewien niedosyt
Wiele wydarzeń w Pippinie ma miejsce na proscenium, co może zaburzać odbiór widzom na balkonie – takie miejsce miałem właśnie podczas premiery. Sprawiało to, że kilka scen zyskało dla mnie nowy wymiar dopiero przy powtórnym obejrzeniu, a i sam finał był wtedy bardziej przebojowy. Mimo całej widowiskowości i baśniowości brakowało mi w poznańskiej inscenizacji większego nawiązania do przytaczanej często magii. Brakowało większej ilości akrobacji, kuglarstwa czy cyrkowości. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że poznańska scena jest niewielka i jak na jej warunki inscenizacja Jerzego Jana Połońskiego i tak jest dość efektowna, jednak pozostał w tym aspekcie pewien niedosyt.
Niemniej, Pippin z pewnością jest ciekawą pozycją na teatralnej mapie Polski. I cieszy bardzo, że Dyrektor Przemysław Kieliszewski – za namową Piotra Deptucha, Kierownika Artystycznego Teatru Muzycznego w Poznaniu – postawił na tak nieoczywisty i odważny tytuł, bo podoba mi się kierunek, w jakim rozwija się poznańska scena.
W całej niedorzeczności, rozrywkowej formie i absurdzie Pippina kryje się ważne przesłanie, do którego każdy z nas sam musi dojść. I ta puenta bardzo mi się podobała.
7 COMMENTS