Trzecia i ostatnia część wpisu, który w założeniu miał być jednym krótkim tekstem. Po obejrzeniu Jak poznałem waszą matkę chciałem bowiem spisać kilka myśli na temat tego serialu, spróbować wyjaśnić, dlaczego jest dla mnie tak ważny, wyrazić opinię na temat pewnych decyzji twórców, postaci czy podzielić się odczuciami na temat zakończenia i rozwinięcia całej historii. Gdy jednak zacząłem to pisać, okazało się, że krótko nie potrafię. Co w sumie zaskoczeniem nie jest. Dlatego też w pierwszym wpisie napisałem o tym, dlaczego raczej nie oglądam serialowych hitów.
„Kiedyś nadrobię”, czyli dlaczego nie oglądam popularnych seriali. [SZOK]
W drugim – tym już poświęconym Jak poznałem waszą matkę – skupiłem się na fenomenie i wyjątkowości tego serialu, starając się wytłumaczyć moją fascynację, nie wchodząc jednak w szczegóły, by po tekst ten mogły sięgnąć też osoby, nie widzące jeszcze serialu.
To nie jest recenzja serialu „Jak poznałem waszą matkę” [BEZ SPOILERÓW]
Tym razem skupię się jednak na konkretach, na zakończeniu, na wątkach, które do finału doprowadziły. Ten tekst będzie się zatem roił od spoilerów. Żeby nie było że nie ostrzegałem.
Klasyczne love story?
Nie chcę powielać tego, o czym pisałem poprzednim razem, dlatego jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się, za co pokochałem Jak poznałem waszą matkę, musi nadrobić ostatni wpis.
Myślę, że nie jestem jedyną osobą, która przez dużą część serialu głowiła się, kto okaże się być tytułową matką. Początkowo zdawało się, że będzie to klasyczne love story, czyli Ted będzie musiał być z Robin. Później zaczęło się to zmieniać i gdy Robin i Barney przygotowywali się do wesela, wierzyłem, że tak właśnie się ta historia skończy. W trakcie oglądania, kiedy już Robin była przedstawiana dzieciakom jako ciocia, i tak przechodziło mi przez myśl, że może finalnie okaże się, że to jednak ona jest żoną Teda i matką jego dzieci, że nastąpi jakiś plot twist, że w ostatnim odcinku zostanie przedstawiony element układanki, który wszystko zmieni. Cieszę się jednak, że tak się na stało, że matką okazała się Tracy, czyli prawdziwa miłość życia Teda, jego bratnia dusza; że ta opowieść faktycznie w ostateczności dążyła do tego, jak oni się poznali i że obyło się bez tego plot twistu.
Kim ona jest?!
Ostatnio wspominałem, że oglądając ten serial, wpadłem w pułapkę spoilerów. Niestety, jak się w jakiś temat bardzo wkręcę i zaangażuję, to nie potrafię żyć tylko od odcinka do odcinka – w przypadku seriali. Tak też było i tym razem. Choć starałem się być bardzo ostrożny, to kilka razy się sparzyłem i za wcześnie dowiedziałem się o kilku kwestiach. Jedną z nich było właśnie pojawienie się Tracy – i szczerze mówiąc, tutaj nie musiałem się za dużo namęczyć, by na tę informację trafić. Nie wiedziałem oczywiście wówczas (przynajmniej na początku), kim ona jest, ale przeglądając zdjęcia z serialu, natrafiłem na pewien plakat, który przedstawiał 6 osób. I 3 pary. Zdradziło mi to więc już, że Robin i Barney będą razem, ale też to, że Ted pozna kogoś spoza paczki. I skoro poświęcono jej miejsce na fotkach promocyjnych, prawdopodobnie jest to właśnie ONA.
Co z tym zakończeniem?
Inną zaspoilerowaną mi kwestią było poniekąd zakończenie. Choć to przejawiło się dwojako. Najpierw naczytałem się wielu narzekań na zakończenie – widząc jednak takie nagłówki, nie wchodziłem w wątki, aż tak dziwny nie jestem. 😉 Przez długi czas myślałem jednak, że to „złe zakończenie” przejawi się tym, że Ted i Robin nie będą razem, a przecież TAK BYĆ POWINNO. Byłem przekonany, że serial zakończy się szczęśliwym małżeństwem Robin i Barneya. I cieszyłem się na to. Tuż przed samym finałem natrafiłem jednak na komentarz – i tego uniknąć niestety z różnych względów nie mogłem – że zakończenie było fajne, bo Robin i Barney nie powinni być razem, a Ted i Robin to ta jedyna słuszna para. I to zapaliło mi lampkę. Znów milion myśli.
Czyli pewnie jednak Ted i Robin będą razem. Tylko jak? Przecież cały 9 sezon dąży do ślubu Robin i Barneya. Pojawiła się już Tracy i przedstawiono nam ją jako matkę. Przecież nie może się tu wydarzyć nic dziwnego, bo zostało raptem kilka odcinków. Czyli jednak będzie ten plot twist? Może się okaże, że do ślubu szykował się Ted, a nie Barney? Może na końcu bohaterom, których znaliśmy przez 9 sezonów, zostaną zmienione imiona i okaże się, że pojawiająca się na końcu Tracy to tak naprawdę ciotka Robin, a postać, którą znaliśmy od początku jest właśnie Matką? Nie kleiło się to kupy, no ale… skoro wszyscy narzekali, że zakończenie jest takie złe, to może właśnie w takim kierunku poszli twórcy?
Zły finał?
Okazało się jednak być zupełnie inaczej, historia obyła się bez dziwnych plot twistów, każdy pozostał sobą. Przed ostatnimi odcinkami przeczytałem też komentarze sugerujące śmierć Tracy, choć – nie ukrywam – takiego obrotu wszystkich spraw, jaki finalnie otrzymaliśmy, się raczej nie spodziewałem. Czy jestem zadowolony z finału? I tak, i nie.
Na pewno cieszę się z tego, że nie był on całkowicie oczywisty. Bo choć zejście się Robin i Teda można uznać za oklepane, tak losy pozostałych bohaterów dalekie są od sitcomowych realiów. Już po skończeniu serialu rozmawiałem ze znajomymi, którzy oglądali go wcześniej, bez obaw też czytałem komentarze innych widzów i często przewijało się tam zdanie, że zrobiono z tego happy end na siłę. Nie mogę się z tym zgodzić. Zakończenie jest wg mnie nieoczywiste, daleko mu do klasycznego „żyli długo i szczęśliwie”.
Jest to dla mnie w pewnym sensie smutny happy end. Niby każdy z bohaterów osiągnął szczęście i spełnienie, jednak na zupełnie innym poziomie. Paczka, którą znaliśmy i której kibicowaliśmy przez 9 sezonów, rozpadła się. I dla widza obrazek ten szczęśliwy na pewno nie był. Jasne – w pewnym sensie wolałbym, by Robin była z Barneyem, Lilly i Marshall mieli gromadkę dzieci, Ted i Tracy żyli długo i szczęśliwie, a cała szóstka spotykała się u MacLarena do późnej starości. Jednak czy właśnie to nie byłby utopijny happy end? Czy finał, jaki zaprezentowali nam twórcy, nie jest bardziej życiowy?
Smutny happy end
Ostatnie dwa odcinki serialu były dla mnie szokujące i zaskakujące. I raczej mało komediowe. W ostatnim wpisie zaznaczałem, że dla mnie wielką siłą i wyróżnikiem Jak poznałem waszą matką jest bardzo duża – zwłaszcza jak na sitcom – życiowość i realizm. Pomimo tego, że jest to serial na wskroś komediowy i podczas oglądania go wybuchałem salwami śmiechu jak rzadko kiedy, nie brakowało w nim smutnych wątków. I tymi właśnie wątkami twórcy przygotowywali nas na to, że i finał wcale nie musi być różowy.
Mieliśmy rozstanie narzeczonych i odwołany ślub. Poszukiwanie przez Lily własnej tożsamości i rozterki w temacie tego, kim ma być. Wątek niepłodności Robin i tego, jak sobie z nim radzi, jak oswaja się z myślą, że nigdy nie będzie matką. Dzieciństwo Barneya, jego relacja z ojcem, wybuch emocji w garażu, przy koszu do koszykówki. Śmierć ojca Marshalla i cały odcinek z odliczaniem, który do tych smutnych wieści prowadził.
Bardzo poruszającym wątkiem była też samotność Teda, szczególnie objawiająca się w ósmym sezonie i jego końcówce, kiedy to wszyscy przyjaciele żyli w szczęśliwych związkach, a on – choć pozornie miał wokół siebie przyjaciół – był całkowicie samotny, co szczególnie było widać w scenie w pubie pod koniec ósmego sezonu. Jego monolog, w połączeniu z przepiękną melodią utworu You are all alone był dla mnie jedną z najbardziej poruszających scen.
Z perspektywy czasu widzę też, że scena ta zwiastowała nam to, jak skończy się historia Teda i Tracy. Mówił on wtedy bowiem dzieciom, mając już świadomość, że jego ukochana umrze, że teraz podjąłby zupełnie inną decyzję – spędziłby czas z przyjaciółmi, ale przede wszystkim pobiegłby do niej. Pobiegłby do Tracy, by zyskać u jej boku dodatkowe 45 dni. 45 dni, które w tym przypadku byłyby tym bardziej cenne.
Mieszane uczucia
Czy uważam, że jest to dobre zakończenie dla tego serialu? Początkowo miałem mieszane odczucia. Po zastanowieniu się, po przemyśleniach i byciu tak naprawdę cały czas do tej pory w tej historii – uważam, że jest to świetne zakończenie. Zakończenie, którego widz raczej się nie spodziewa; które pozostawia ze znakami zapytania; które sprawia, że widz zastanawia się, dlaczego tak się stało. I przede wszystkim – zakończenie bardzo realistyczne. Rozwody się zdarzają. Choroby i śmierć mogą drastycznie zakończyć każdy związek. Ścieżki przyjaciół się rozchodzą. Ludzie zaczynają żyć własnym życiem, budują swoje rodziny, mają mniej czasu i część relacji się wypala. Nie mówię, że jest to normą i są przyjaźnie, które trwają do końca życia – zresztą i tutaj część paczki przetrwała próbę czasu – ale takie sytuacje mają miejsce w życiu i cieszę się, że w Jak poznałem waszą matkę ich nie zabrakło. Że twórcy nie postawili jedynie na cukierkowe i sielankowe historie.
W tych końcowych odcinkach, a właściwie w całym 9 sezonie, jeszcze większą sympatię zyskała u mnie Lily, która okazała się być wspaniałą przyjaciółką. Poruszające były jej rozmowy z Tedem, to, jak wspierająca i mądra była. To, jak walczyła o grupę do samego końca.
Każdy żyje własnym życiem
W HIMYM też każdy poszedł w swoim kierunku. Dla Robin od zawsze najważniejsza była kariera i właśnie w tym odnalazła szczęście. Osiągnęła wielki sukces, stała się gwiazdą, podróżowała po świecie. Jej związek z Barneyem był genialny, bardzo widowiskowy, bardzo filmowy, pełen akcji, niespodzianek i namiętności. Był legendarny! Ale też od samego początku niezwykle wybuchowy. Kibicowałem im i cieszyłem się, że są razem i wszystko zmierza do genialnego ślubu i happy endu. Ale czy taka para miałaby szansę na przetrwanie w realnym życiu dłużej niż oni? Oboje byli silnymi osobowościami i dużymi indywidualistami, co sami podkreślali wielokrotnie. Choć mocno zmienili się dla siebie, szli na kompromisy – jak to w każdym związku bywa – były takie obszary w ich życiach, których nie byli w stanie poświęcić dla drugiej osoby. Po zastanowieniu i patrząc na to z perspektywy czasu, ich rozwód nie powinien nikogo dziwić.
Jest to SZOK
Mankamentem takiego finału serialu nie jest moim zdaniem to, co się wydarzyło, ale kiedy się to stało. I myślę, że dlatego dla wielu osób było to tak ciężkostrawne. Przez cały dziewiąty sezon przygotowujemy się bowiem do wielkiego wesela Robin i Barneya, wreszcie poznajemy Tracy, która w małych zajawkach była nam pokazywana już od kilku sezonów (parasolka, wykład, dworzec kolejowy), aż nagle w ciągu dwóch odcinków wszystko się psuje, wszystko zmienia się o 180 stopni.
Wiem, że dla bohaterów było to wiele lat – Lily i Marshall spodziewali się trzeciego dziecka; małżeństwo Robin i Barneya trwało trzy lata, czyli nie było to aż tak błyskawiczna przygoda; Ted i Tracy również mieli już swoje dzieci. Dla widza była to jednak bardzo poszatkowana historia, przeskoki czasowe były bardzo szybkie, przez co wydawało się, jakby twórcy chcieli jak najszybciej uwinąć się z tematem.
Myślę, że takie samo rozwiązanie historii, ale rozciągnięte nieco w czasie, byłoby lepsze i mniej szokujące. Chociaż… czy nie o SZOK w tym wszystkim właśnie chodzi?
Ted i Robin – miłość po grób?
Pozostała jeszcze jedna kwestia – czy dobrze się stało, że Ted wrócił do Robin? Czy serial nie powinien skończyć się na śmierci Tracy i tym, że każdy żył swoim życiem? Nie wiem. Patrząc życiowo, nie było to nielogiczne rozwiązanie. Od śmierci żony minęło 6 lat, nie było więc tak, że Ted rzucił się na Robin od razu. Pokazane było też, że Ted i Robin się od czasu do czasu widywali – częściej niż całą paczką. Na YouTubie widziałem też jedną z usuniętych scen (swoją drogą nie wiem, dlaczego twórcy się na nią nie zdecydowali), która pokazywała, że ich relacja po latach nadal trwała. A tego, że między nimi od zawsze była irracjonalna chemia, nikt nie zakwestionuje.
To, co ich dzieliło przed laty, czyli odmienne marzenia, teraz się już ziściło. Ted zaznał małżeństwa, miał dwójkę dzieci, o których marzył. Robin z kolei skupiła się na karierze i odniosła sukces, na którym jej zależało. Oboje od lat byli przyjaciółmi, świetnie się ze sobą dogadywali, nawet gdy nie byli razem. Wspierali się nawzajem, stawali się przy sobie lepszymi, bardziej empatycznymi ludźmi. To przy Tedzie Robin potrafiła się prawdziwie otworzyć, obnażyć emocjonalnie, dostrzegać jego starania.
Czy po latach nie może być to podstawą do fajnego, dojrzałego związku? Myślę, że może. A czy im się udało i czy Robin finalnie potrafiła żyć na dłuższą metę z drugim człowiekiem? Tego już się nie dowiemy. Pozostają jedynie nasze domysły i interpretacje. I ja takie zakończenie historii bardzo kupuję. Kupuję ten niedosyt i niedopowiedzenie. Mimo że w całokształcie finał jest w moim odczuciu bardzo smutny.
Tuż przed publikacją tego tekstu obejrzałem trzy ostatnie odcinki raz jeszcze. I – wiadomo – nie było to już dla mnie tak szokujące. Miałem też mniejsze poczucie poszatkowania i przeskoków czasowych, wydawało mi się to bardziej logiczne i uzasadnione. I oglądając to po raz drugi, utwierdziłem się w przekonaniu, że jest to dobre zakończenie. A nawet jak ktoś wolałby inny obrót spraw na końcu, nie powinien z tego powodu skreślać całego serialu i wszystkich przygód. Bo też między innymi własnie o zżycie się z postaciami chodzi w tak wielosezonowych serialach.
Jak poznałem waszą matkę – serial idealny
Dla mnie Jak poznałem waszą matkę jest serialem wyjątkowym. Idealnie wyważonym między doskonałą, inteligentną i bawiąca do łez komedią a przedstawieniem smutniejszych stron życia, które nikogo nie oszczędzają. Jest kompletną historią o miłości i przyjaźni, o człowieku, o życiu – z wieloma jego blaskami i cieniami.
Aktualnie oglądam serial po raz drugi – już nie w tak zawrotnym tempie. Nadal jednak śmieję się do łez, ale wyłapuję też detale i sytuacje, które zwiastują taki przebieg zdarzeń. Wszak sceny finałowe zostały nagrane niemalże na początku powstawania serialu! Twórcy od samego początku wiedzieli bowiem, jak cała ta opowieść się skończy.
1 COMMENT
Monika
3 lata ago
Twórcy z pewnością wiedzieli jak to sie zakończy, choćby dlatego, ze Ted zaczął opowiadać dzieciom historię poznania ich matki od poznania… Robin 🙂