Z repertuarem poznańskiego Teatru Muzycznego jestem na bieżąco, dlatego każdorazowo cieszą mnie nowe premiery i okazje do zobaczenia czegoś świeżego. Zwłaszcza, że kolejny już sezon poznański teatr zaskakuje i serwuje bardzo rozrywkowy i przebojowy program. Dlatego też wrzuciłem luz i na zakończenie majówki z ogromną chęcią i w tanecznym nastroju udałem się do siedziby Teatru Muzycznego w Poznaniu i… ubawiłem się co nie miara! Dlaczego? O tym poniższa recenzja!
Ale o co chodzi?
Fabuła musicalu Footloose nawiązuje do kultowego już filmu o tym samym tytule i opowiada o perypetiach młodego chłopaka, Rena McCormacka, który po rozwodzie rodziców przeprowadza się z Chicago do niewielkiej miejscowości Bomont, gdzie dość brutalnie zderza się z małomiasteczkową mentalnością tego miejsca. Miasto to bowiem jest pełne zakazów i dziwnych procedur, a jedną z najbardziej absurdalnych jest… całkowity zakaz tańca, na co Ren nie jest w stanie się zgodzić. Budzi się więc w nim natura buntownika i wypowiada jawną wojnę pastorowi oraz pozostałym konserwatywnym mieszkańcom miasta. Jak to się skończy i czy Ren zdobędzie uznanie oraz sprzymierzeńców? Przekonajcie się sami!
Doskonała równowaga
W poznańskim Footloose jest wszystko to, czym powinien charakteryzować się dobry, rozrywkowy musical – przebojowa muzyka, dobre aktorstwo oraz to, co w przypadku tego spektaklu wyróżniało się najbardziej, czyli genialny taniec! Sceny grupowe i zbiorowe choreografie zrobiły na mnie ogromne wrażenie – bardzo mocny początek, mimo drobnych problemów technicznych, od razu wprowadził publiczność w imprezowy nastrój lat 80.
Wytańczony sukces
Sukces Footloose zresztą w bardzo dużej mierze opiera się na tańcu, a jest to zasługa odpowiadającej za choreografię Eweliny Adamskiej-Porczyk oraz doskonale przygotowanego, świeżego i energetycznego zespołu. Energia, która biła ze sceny, zdecydowanie udzielała się również nam i szczerze zastanawiam się, kto bawił się lepiej – Artyści na scenie czy zgromadzeni widzowie!
Zdecydowanej większości znany jest zapewne utwór tytułowy czy przebojowe Holding out of a hero (w polskim przekładzie – Chcę bohatera), a takich dynamicznych bitów jest tu więcej i ciężko jest zapanować nad podrygującą nóżką. Jednak nie tylko przebojem Footloose stoi! Jedną z moich absolutnie ulubionych scen jest utwór Somebody’s Eyes – doskonały przykład na to, jak za pomocą jednego prostego rekwizytu i niewymyślnych ruchów można zbudować hipnotyzującą scenę. Z kolei w utworze Almost Paradise aktorzy tworzą tak magnetyczny klimat, że faktycznie można poczuć się jak w raju. Ja siedziałem w fotelu naprawdę urzeczony!
Pierwsze skrzypce grał na scenie wcielający się w główną rolę Maciej Zaruski, który kilka drobnych niedociągnięć wokalnych w perfekcyjny sposób nadrabiał świeżością, energią i doskonałym tańcem – był żywcem wyciągnięty z zespołu baletowego. Poezja! Na scenie można ujrzeć również wiele twarzy doskonale znanych widzom poznańskiego teatru, m.in. Patryka Kośnickiego w roli „tego złego”, czy Annę Lasotę, Kasię Tapek oraz Łukasza Kocura, którzy mimo mniejszych ról zdecydowanie zaznaczyli swoją obecność na scenie. Na wspomnienie zasługuje również Łukasz Brzeziński, który po Nine czy Mayday pokazał zupełnie inne oblicze, wcielając się w postać Willarda – nowego, lekko przygłupiego kolegi Rena – i tworząc aktorsko bardzo ciekawy charakter.
Muszę wspomnieć o jeszcze jednej osobie, która zdecydowanie skradła tego wieczora moja serce, a była nią Ewa Kłosowicz, która w roli Ariel była bezbłędna! Co za głos! Przyznaję – była dla mnie zdecydowanie najjaśniejszą gwiazdą tego musicalu. Bardzo wiarygodnie zbudowała swoją postać, a perfekcyjny wokal, świetny taniec i młodzieńcza radość i energia sprawiały, że gdy tylko pojawiała się na scenie, nie sposób było oderwać od niej wzrok.
Ważne tematy w rozrywkowym wydaniu
Mimo bardzo rozrywkowej i swobodnej oprawy, spektakl ten porusza niezwykle ważne tematy, jakimi są konflikt międzypokoleniowy, wierność tradycji i własnym zasadom, podporządkowywanie się panującym regułom. Wchodząc do nowego środowiska, często trzeba zrezygnować z wcześniejszych przyzwyczajeń, dostosować się do panujących warunków i zasad. Ale co jeśli są one totalnie sprzeczne z nami? I co jeśli dostrzegamy ich absurd? Czy warto dusić to w sobie, czy może dać upust emocjom? I z drugiej strony – jeśli ktoś udowadnia nam błędy w naszym myśleniu, czy łatwo jest przyznać się przed sobą i innymi do pomyłki, czy też łatwiej jest za wszelką cenę tkwić przy swoim, by nie splamić swojego honoru? Właśnie o tym, czyli o wewnętrznej – i nie tylko – walce również mówi nam Footloose.
Chylę czoła przed wszystkimi twórcami Footloose, które jest kolejnym musicalem poznańskiej sceny, pokazującym, że bardzo odważne wybory tytułów popłacają, bo przy odpowiednim zaangażowaniu i współpracy z najlepszymi nawet na niewielkiej scenie można przygotować fenomenalne, hipnotyzujące widowisko.
Gratuluję i dziękuję, bo ja bawiłem się przednio!
Kto jeszcze nie wrzucił luzu, w październiku będzie mógł to nadrobić, bo Footloose wraca na poznańską scenę.
A ja już niecierpliwie czekam na kolejną premierę, czyli Rodzinę Addamsów!
4 COMMENTS
SylRem
6 lat ago
Przybywamy w pazdzierniku 😀
Szymon
6 lat ago
AUTHORCzekam! 😀