Aktorka i wokalistka, na co dzień związana z teatrem Studio Buffo, a szerszej publiczności znana z brawurowych kreacji i zwycięstwa w programie Twoja twarz brzmi znajomo. Mnie swoją twórczością zainteresowała podczas jednego z instagramowych koncertów, na który trafiłem przypadkiem – choć w przypadki nie wierzę. Niedawno wydała swój debiutancki album „Ufam sobie”, a podczas rozmowy na żywo opowiedziała m.in. o kulisach powstawania płyty, muzycznych inspiracjach czy też wspomnieniach związanych z przygodą w telewizji. Zapraszam do lektury wywiadu z Marią Tyszkiewicz!
Maria czy Marysia?
Maria. Chociaż znajomi mówią często Marysia, ale tak się jakoś przyjęło, że raczej Maria. Nie jest to już imię, które się kojarzy z jakąś poważną kobietą, więc generalnie Maria.
Imię już mamy załatwione to teraz nazwisko. Często dostajesz pytania o pokrewieństwo z Beatą Tyszkiewicz?
Często. Ale teraz już niektórzy dziennikarze mówią mi nawet, że pierwsze zdanie na Wikipedii o mnie brzmi: „Nie jest spokrewniona z Beatą Tyszkiewicz” (śmiech). Tak więc jakby co spokrewniona nie jestem – najprawdopodobniej, bo tyle wiem ja i moja najbliższa rodzina, że raczej nie.
Na swoje nazwisko też ostatnio intensywnie pracujesz i coraz ciekawszym dorobkiem możesz się też pochwalić jako Maria Tyszkiewicz – niekoniecznie rodzina Beaty Tyszkiewicz.
Zgadza się.
No i właśnie kilka dni temu miał miejsce bardzo ważny dla Ciebie chyba dzień. Co czułaś 5 czerwca, kiedy miałaś świadomość tego, że Twoje dzieło trafia właśnie do ludzi?
No ja za każdym razem, gdy coś takiego się dzieje, nie do końca w to wierzę. Szczególnie przy premierach singli, które były wcześniej – z teledyskiem czy bez, czy to na YouTubie, czy na Spotify. Nie miałam tej świadomości. I dopiero teraz, gdy wyszła płyta, ja tak naprawdę dopiero trzy dni wcześniej miałam ją fizycznie w ręku, kiedy podpisywałam ją dla ludzi, którzy zamówili ją w pre-orderze. I dopiero gdy włożyłam płytę do odtwarzacza w samochodzie, uwierzyłam przez moment, że to się dzieje. Później znowu, gdy w piątek była premiera i ludzie udostępniali, że już ją mają u siebie, udostępniali na story na Instagramie, że już jest też na Spotify, to było fascynujące, ale dalej do mnie to nie do końca dochodzi. I jak ludzie oznaczali mnie w relacjach, że w Empiku widzieli płytę i widziałam te znajome półki z Empiku… to faktycznie robi wrażenie na mnie. Chyba muszę sama się wybrać i to zobaczyć na żywo, żeby to do mnie dotarło. Nie wiem, czy ja kiedykolwiek uwierzę, że to się dzieje, bo to po prostu nie był plan na moje życie. To się wydarzyło. Bardzo fajnie, że się wydarzyło i na pewno nie do końca przypadkowo, no bo po prostu tak ta moja artystyczna droga się jakoś fajnie ułożyła, że w tym momencie wydawałam płytę, ale nie był to plan na moje życie i nie latam ponad ziemią. Po prostu się wydarzyło, super, bardzo się cieszę, ale też myślę o tym, co dalej.
No właśnie – to jak to się w takim razie stało, że ta płyta powstała? Kiedy pojawił się pomysł w Twojej głowie, że fajnie byłoby może nagrać coś?
Pierwsze moje myśli takie były na pewno po wygraniu programu Twoja Twarz Brzmi Znajomo. Po prostu uwierzyłam w to, że ktoś chciałby mnie słuchać – mnie jako Marii Tyszkiewicz. Niekoniecznie mnie w jakiejś roli. Ludzie wypytywali mnie też, kiedy płyta w takim razie; że przecież jak już wygrałam, to muszę teraz jakąś karierę zrobić. I miałam takie myśli, ale nie zrobiłam żadnego kroku w tę stronę, bo nie czułam, że potrafię i nie wiedziałam nawet, co zrobić do końca. A kiedy rok później wytwórnia Fonobo odezwała się do mnie i zaproponowała mi po prostu współpracę, na początku byłam w wielkim szoku, a później byłam w jeszcze większym szoku, jak się dowiedziałam, co to za wytwórnia. Jak się dowiedziałam, że np. wydają Ralpha Kamińskiego, którego byłam wielką fanką i do tej pory jestem, to wtedy stwierdziłam, że jest to niesamowite, że mnie wynaleźli. No bo nie wiedziałam, czym się sugerowali. W programie nie pokazałam, że taka muzyka by mnie interesowała, że w takiej wytwórni bym się odnalazła, a tu nagle idealnie trafili w moje gusta. Także od tego to wszystko się zaczęło. Jest to wielka zasługa wytwórni, że w ogóle zaczęli ze mną rozmowy.
Ale to faktycznie od tamtego momentu ta płyta zaczęła się tworzyć czy jakieś szkice muzyki, tekstów, dźwięków gdzieś tam miałaś już wcześniej w sobie?
Nie miałam nic. Nie miałam nic, naprawdę. Wiedziałam, co lubię. Jakiej muzyki słucham i jeśli kiedyś sobie wyobrażałam, że coś bym mogła zrobić, to gdzieś w tę stronę te moje myśli szły, natomiast nie miałam nawet świadomości, czy w tym, co lubię, ja się odnajdę, jeśli chodzi o śpiewanie. Bo to też nie zawsze tak jest, prawda? I niekoniecznie to się pokrywa – to, czego się słucha z tym, w czym się jest dobrym. No i na szczęście wyszło tak, że zrobiłam taką muzykę, jakiej chciałabym słuchać.
Czyli można powiedzieć, że słuchałabyś swojej płyty.
Tak! Gdybym nie chciała jej słuchać, to pewnie trochę inaczej bym ją wydała. Nie no, po prostu nie wyobrażam sobie nagrywać muzyki, której by mi się nie chciało słuchać. Zdarza się oczywiście, że biorę udział w jakichś projektach, które może nie są do końca w moim stylu muzycznym, ale za każdym razem próbuję przemycić w tym wszystkim trochę siebie, trochę swojego stylu śpiewania – nawet, jak śpiewam piosenki Agnieszki Osieckiej czy Kaliny Jędrusik. Też miałam przyjemność właśnie wziąć udział w nagraniu takiej składanki z przebojami Kaliny Jędrusik, to wtedy również starałam się zaśpiewać to trochę po swojemu, żeby już nie tworzyć żadnej kreacji, tak jak w teatrze ewentualnie, czy właśnie jakbym miała naśladować Kalinę Jędrusik w programie. Staram się zawsze wtedy trochę swojego głosu i siebie jednak przemycić.
Utożsamiasz się z tekstami utworów na płycie? Jesteś ich podmiotem lirycznym czy bardziej narratorem?
Zdecydowanie się utożsamiam. Czy to są moje teksty, czy teksty ludzi, z którymi współpracowałam, czyli np. Kamila Wishlake’a czy Rasa z grupy Rasmentalism. No to zdecydowanie te teksty, nawet które oni napisali, opowiadają bardzo o mnie i ta płyta jest bardzo osobista, jeśli chodzi o warstwę tekstową. Często są to moje przeżycia, często są to jakieś moje lęki. Utwór „Motyl” jest w całości napisany przez Wishlake’a – i muzyka, i tekst są jego. I „Ufam sobie” – to również w całości jest jego, a wydaje mi się, jakbym to ja pisała. Bardzo z Kamilem się polubiliśmy i mamy bardzo podobne spojrzenie na świat.
Jak wygląda proces, gdy ktoś pisze dla Ciebie utwór? Rozmawiacie najpierw o tym, co chciałabyś zawrzeć albo jakie są Twoje przeżycia, czy ktoś po prostu pisze, przedstawia to Tobie i się okazuje, że gdzieś tam to trafiło i utożsamiasz się z tym?
Bardzo różnie to było przy pracy nad moją płytą. Jeśli chodzi o utwór „Deszcz” to było dokładnie tak, że ja zadzwoniłam do Rasa, czyli do Arka Sitarza, i opowiedziałam mu, o czym chciałabym ten tekst, z czym kojarzy mi się ta muzyka, jakie tam emocje są w tym wszystkim, i on po prostu przelał to na papier po swojemu i fantastycznie trafił. Wręcz niebywale trafił niektórymi sformułowaniami i wstrzelił się w moje przeżycia, nie wiedząc wiele o mnie, więc naprawdę fajnie to wyszło. Ale np. jeśli chodzi o „Motyla”, to to był to jeden z ostatnich utworów, które na płytę powstały, i Kamil po prostu mi to wysłał, ja przeczytałam, w całości mi się ten tekst bardzo spodobał, tak samo to zinterpretowaliśmy. Nawet nie miałam czego tam zmieniać, to było całe i kompletne. Ale np. utwór „Ufam sobie”, który był moim pierwszym singlem i który Kamil napisał i wtedy go poznałam dopiero, to mieliśmy długą rozmowę, jak on mi to wysłał. Ja chciałam zmienić tam możne z 4-5 zdań, które sprawiły, że było to bardziej o mnie i o mojej sytuacji, ale się okazało przy tym tekście, że my mieliśmy bardzo podobną sytuację życiową i jesteśmy na podobnym etapie również w tym momencie, kiedy piszemy ten utwór. No po prostu szczęście i fart.
Na dobrych ludzi trafiłaś.
Zdecydowanie. Nie musiałam się męczyć i jakoś przerabiać tych utworów. Naprawdę trafiłam świetnie.
A znałaś wcześniej tych ludzi, z którymi pracowałaś przy płycie, czy była to współpraca, która zrodziła się na potrzeby albumu?
Zrodziła się na potrzeby albumu zdecydowanie. Zazwyczaj były to propozycje wytwórni, kiedy szukaliśmy producentów, z którymi bym się dogadała. Na początku nie ze wszystkimi było tak łatwo. Zdarzało się, że było wszystko super, ale wiedziałam, że muzycznie np. nie do końca to będzie to i że nie przyjdzie wszystko tak płynnie i szybko. I właśnie Kamil był również propozycją z wytwórni i wtedy już wiedziałam na 100 procent, że Kamil się będzie mógł bardzo na tej płycie wykazać, bo w sumie 4 utwory, czyli 40 procent wszystkich numerów, są właśnie współpracą z Kamilem. Arka Sitarza ja zaproponowałam, ponieważ bardzo lubię Rasmentalism i lubię jego teksty. Wiedziałam też, że pisze dla innych artystów. Mikołaja wcześniej nie znałam, ale jak posłuchałam jego płyt, to też zrobił na mnie wielkie wrażenie, więc też byłam bardzo wdzięczna wytwórni, że mogliśmy nagrać jeden numer razem. Pierre Danaë z Francji, z którym miałam duet na płycie, też wcześniej współpracował z wytwórnią i kiedy dostałam utwór od Wishlake’a, taką piękną balladę, stwierdziliśmy, że to by było super jako duet. Wytwórnia zaproponowała mi Pierre’a, który jest finalistą jednej z edycji The Voice francuskiego, no i jak usłyszałam go na YouTubie, to byłam zaczarowana i nie wierzyłam do ostatniego momentu. Tekst właściwie pisaliśmy razem na Messengerze na Facebooku i spotkaliśmy się dopiero w studio, bo on przyleciał do Warszawy z Paryża i dopiero wtedy mieliśmy okazję się poznać troszeczkę bardziej i już zacząć rozmawiać bardziej o muzyce i emocjach i o tym, jak chcemy to nagrać. To też była świetna przygoda. Jestem bardzo wdzięczna, że mogłam pracować z wytwórnią, bo na pewno to ułatwiło wiele spraw. Dzięki tym ludziom zaczęłam też pisać sama i wiele mnie nauczyli podczas pracy nad tą płytą, więc super.
Czy miałaś bezpośredni wpływ na brzmienie albumu? To było tak, że dostawałaś gotowe propozycje od chłopaków, czy jednak był to proces, w którym uczestniczyłaś bardzo czynnie?
Bardzo uczestniczyłam. Przede wszystkim najpierw były długie rozmowy na temat tego, co ja bym chciała. To ja wysyłałam propozycje różnych klimatów muzycznych i artystów, których uwielbiam i jakoś zaczęliśmy łączyć sobie to wszystko, czego ja słucham z tym, co bym chciała w swoich kawałkach. Po tych moich propozycjach oni coś pisali, proponowali, czasami ja później to z nimi znowu przegadywałam. Nagrywałam jakieś prevki, próby – jeszcze w żadnym konkretnym języku – i później nad tym pracowaliśmy, później znów zmienialiśmy coś w muzyce. Nie było tak, że ja od razu przyjmowałam wszystko, co mi proponowano. Jestem perfekcjonistką i klimat zazwyczaj bardzo mi się podobał, ale lubiłam dopracować dane brzmienie. I może czasem nie znałam się na tym, nie potrafiłam merytorycznie nazwać, co bym chciała tu zmienić, ale wiedziałam, że albo czegoś brakuje, albo czegoś za dużo, albo zmienialiśmy coś pod mój głos, żebym lepiej zabrzmiała w danym numerze. Na pewno miałam duży wpływ i też z tego się bardzo cieszę, że ta płyta dzięki temu jest taka moja. Dzisiaj właśnie się spotkałam z przyjaciółkami no i zapytałam je: „I jak? I jak?” i odpowiedziały mi „No taka Twoja. Totalnie Ciebie w tym słychać”. Więc bardzo się cieszę na takie komentarze, bo nie chciałabym być jakiś sztucznym tworem.
Spływają do Ciebie już komentarze niekoniecznie od przyjaciół, ale też może od fanów czy osób które Cię poznały dopiero przy tym albumie?
Tak i to jest bardzo fascynujące. Jak podpisywałam też te płyty, które ludzie zamówili jeszcze przedpremierowo, to oczywiście widziałam sporo nazwisk znajomych, ale kiedy widziałam totalnie nieznajome nazwisko z miejscowości totalnie mi nieznanej, to było najpiękniejsze. I cały czas sobie w sumie myślę, że np. ci państwo dostali już tę płytę i sobie słuchają. Ludzie też mi gdzieś komentują i oczywiście teraz nie łączę tych postaci, nie wiem do końca, kto to. Ale wiem też, że zamawiają i ludzie którzy znają mnie z teatru, jacyś fani Teatru Buffo, wiem, że zamawiają płyty fani programu Twoja Twarz Brzmi Znajomo i to jest fantastyczne, bo oni znają mnie z zupełnie innego repertuaru, zupełnie inną Marię Tyszkiewicz.
Wspominałaś wcześniej, że ta płyta oddaje to, jakiej muzyki słuchasz na co dzień. Kogo słuchasz? Kto jest Twoją muzyczną inspiracją?
Tak w ogóle w swoim życiu to bardzo różnej muzyki słuchałam. W czasach nauki w szkole muzycznej miałam dużo do czynienia z klasyką, w domu było dużo muzyki rockowej i jazzu. Wtedy tego nie rozumiałam, później po czasie wróciłam do tych klimatów i lubię tego słuchać na co dzień. Później bardzo zainspirowała mnie Beyonce, którą uważam za swoją największą idolkę i uwielbiam oglądać jej koncerty i jestem pod wielkim wrażeniem jej talentu i umiejętności. Kiedy zainteresowała mnie Beyonce, to ten kierunek RnB i soul też stal mi się bliższy. I teraz na co dzień właśnie bardzo lubię taki neo-soul z dużą ilością elektroniki. Ale też taki pop-rock, np. bardzo lubię Dawida Podsiadło i właściwie cokolwiek on by zaśpiewał, to to lubię, a nie jest to neo-soul na pewno (śmiech). Więc bardzo różne rzeczy mnie inspirują. Niektórzy artyści za swoje teksty, niektórzy za jakąś swoja energię. Ostatnio bardzo dużo polskiej muzyki słucham: Daria Zawiałow, Monika Brodka, XXANAXX, Rosalie. Również Rosalía z Hiszpanii – też fantastyczna artystka i wiele inspiracji z niej zaczerpnęłam na pewno. Oj, dużo by tego było. Stworzyłam taką swoją playlistę na Spotify, gdzie można posłuchać kawałków, których lubię słuchać na co dzień, bo jest tego dużo – to również jest polski rap. Staram się badać różne gatunki. No i uwielbiam również musical! Może nie słucham go namiętnie na co dzień, ale zdarzało się, że niektóre płyty również miałam na głośnikach. Więc są to bardzo odległe gatunki.
No i fajnie, bo jest z czego też sklejać siebie, bo jeśli człowiek czerpie z wielu źródeł, to też może siebie bardziej odnaleźć w wielu innych miejscach.
Zdecydowanie.
A dlaczego zdecydowałaś się, by te teksty głównie po polsku były? One w ogóle powstawały od razu po polsku czy gdzieś były jakieś sklejki – pomijając oczywiście te prevki, które nie miały jeszcze języka.
Tak, teksty były od razu po polsku. Na prevkach czasami był to wymyślony język, a czasami, żeby na danej melodii zaśpiewać cokolwiek, a nie lalala, to brałam np. tekst „Ain’t no Mountain High Enough” załóżmy, który wszyscy znają, a potem już siadałam w domu i pisałam po polsku. Chłopaki podobnie. A zdecydowałam się, że po polsku, bo po pierwsze widzę, że jest taki trend już od kilku lat, by śpiewać po polsku. Ta muzyka lepiej dociera w tym momencie do Polaków. Inna kwestia, że polską muzykę się częściej puszcza w radiach, a też tak jest od kilku lat i to jest wspaniale. Ja też słucham polskich artystów i uważam, że ja – dziewczyna wywodząca się z teatru – powinnam wręcz śpiewać po polsku, bo będę w tym bardziej szczera. Język angielski nie jest aż tak naturalny dla mnie i nie sądzę, by brzmiał o wiele lepiej niż polski. Czasem tak. Ale myślę, że teraz większym wyzwaniem jest napisać coś po polsku, by brzmiało to płynnie, a da się tak. I uważam, że tekst do utworu „Motyl” napisany przez Wishlake’a płynie tak pięknie, że mam wrażenie czasami, że jest w innym języku, bo jest tak dobrze napisany i ta fraza tak płynie. Po polsku jest fajniej. Ja się czuje bardziej prawdziwa jak śpiewam po polsku.
Masz jakiś swój ukochany utwór? Z którym się najbardziej identyfikujesz albo który Ci muzycznie najbardziej podchodzi? Albo wszystko naraz?
Z jednej strony wszystko naraz, a tak naprawdę codziennie coś innego. Jak mam jakiś taki melancholijny dzień, często właśnie na kwarantannie – na izolacji, przepraszam (śmiech) – kiedy siedziałam w domu, to bardziej miałam klimat, żeby słuchać piosenki „Miasto”. Jak mam bardziej szalony i pozytywny dzień, lubię słuchać utworu „O co chodzi”, bo uważam, że ma moc i chce mi się od razu tańczyć do niego i już się nie mogę doczekać, kiedy zagram go na koncercie takim z ludźmi. Właściwie każdy utwór. „Pod prąd”, czyli pierwszy utwór z płyty, jest mi też bardzo bliski, bo chyba tam miałam największy wpływ na to, jak ten utwór brzmi. Całą linię melodyczną wymyśliłam ja, tekst również cały napisałam sama, więc jest bardzo osobisty. Wszystkie utwory naprawdę lubię i cieszę się, że na tej płycie stworzyłam taką historię i myślę, że sporo osób znajdzie coś dla siebie, bo z jednej strony są one spójne muzycznie, a z drugiej strony każdy jest troszkę o czymś innym, każdy ma delikatnie inny klimat. Niektóre są mocniejsze, niektóre są bardziej melancholijne, niektóre są intymne wręcz i takie pościelowe. Nie potrafią jednego utworu w tym momencie wymienić, bo jutro się to zmieni najprawdopodobniej (śmiech).
Do kogo chciałaś dotrzeć tą płytą? Patrzyłaś może na jakieś środowiska niszowe albo radia czy totalnie nie zwracałaś na to uwagi i mówiłaś: „Dobra, ja jestem Maria, robię swoją muzę, a kto to kupi, to się okaże”?
Tak było na początku, owszem, że pomyślałam „robię swoje i tyle”, no ale nie da się o tym nie myśleć w trakcie tworzenia muzy. Na początku myślałam o swoich znajomych, którzy słuchają podobnej muzyki, co ja. Jeździmy razem na koncerty czy festiwale i chciałam, by ludzie tacy jak my dobrze się przy tym bawili i to by było dla mnie spełnienie marzeń. Później myślałam o fanach innych artystów, których ja słucham, czyli chciałabym trafić np. do fanów Rosalie. Że super by było, gdyby tacy ludzie docenili moją muzykę. Oczywiście, że też myślę o tym, że byłoby fantastycznie, gdyby ktoś puścił mnie w radiu i jeszcze szersza publiczność mogłaby mnie posłuchać, ale na pewno nie robiłam tego pod radio. Gdybym tak robiła, to musiałabym się trochę natrudzić chyba, by spróbować trafić w trendy dużych stacji radiowych. Także byłoby mi niezmiernie miło, bo – co tu dużo mówić – artyści, którzy są puszczani w radiu, maja na pewno większą szansę na zarobek, bo stąd sią biorą koncerty. Ale nie robiłam tej płyty jakoś specjalnie pod radio. Raczej myślałam głównie o swoich znajomych, by im się to spodobało. Ale też nie wszystkim, bo przecież mam też mnóstwo znajomych z teatru muzycznego i wiem, że niektórzy słuchają zupełne innej muzyki i nie mogłabym ich wszystkich zadowolić.
Wiem, że w tym momencie trudno mówić o jakichś planach, ale czy jakieś plany koncertowe się klarują?
Na pewno, gdyby nie ta sytuacja, która ma miejsce, to mogłabym powiedzieć o kilku koncertach, bo były one już poplanowane. W lutym na przykład wiedziałam już o koncertach, które mają się wydarzyć nad Wisłą i się prawdopodobnie nie wydarzą. Chociaż liczę na to, że pierwsze koncerty, które będą, to będą właśnie plenerowe, bo w sumie czemu by nie zagrać na małej scenie, skoro i tak możemy chodzić na spacery. Na pewno na ten moment jest zaplanowany na wrzesień koncert na festiwalu Spring Break, który się przeniósł z kwietnia na wrzesień. Więc tam, w Poznaniu, zagram swój koncert. No i myślę, co dalej zrobić, jaki krok będzie kolejny, ponieważ zagrałam już w domu z trzy koncerty online i trzeba by było zaszaleć bardziej. Może te platformy, na których artyści organizują swoje koncerty online, ale już na scenach różnych – może to będzie jakaś fajna dla mnie alternatywa i będę mogła już chociaż z muzykami zagrać jakiś akustyczny koncert. No ale chciałabym już coś innego niż swój salon po prostu (śmiech). To też nie jest łatwe, zrealizowanie tego – dwa komputery, mikrofony, oświetlenie, żeby to w miarę profesjonalnie wyglądało. No więc czekamy teraz. To jest dokładnie tak samo, jak z pracą w teatrze. To się może zmienić w ciągu tygodnia tak naprawdę, że się dowiemy, że ruszamy i wtedy trzeba będzie coś kombinować. Na ten moment nie można żadnego terminu zabukować, bo to nie ma sensu.
A to wtedy już koncert tylko z materiałem z albumu czy przeplatany jakoś z coverami i z tym, co jeszcze Ci w duszy gra?
Myślę, że na pewno coś dołożymy. ja lubię kombinować, lubię przeplatać. Na pewno, jeśli to będą covery, to będą też zbliżone muzycznie do tego, co robię. Lubię bawić się aranżacjami, więc chciałabym też je muzycznie rozwinąć, żeby było tam miejsce na przykład na solówki instrumentalne, żeby móc wpleść coś innego, zrobić jakiś mashup z innym utworem. Lubię takie zabawy u innych artystów i ja na pewno też chciałabym się tak pobawić tą muzyką. Może nie będę na swoich koncertach śpiewać musicalu (śmiech). Wtedy się na pewno od tego odetnę. Zobaczymy. Już się nie mogę trochę doczekać takiego konkretnego planowania i układania setlisty na koncert.
Teraz też trochę prywatne pytanie zadam. Z zawodu jestem grafikiem i chciałem zapytać, skąd pomysł na tę intensywną czerwień w całej komunikacji? Czy to wyszło od Ciebie, czy było Ci zaproponowane, by tak konsekwentnie pójść z tą czerwienią od okładki po klipy i wszystkie materiały?
To był mój pomysł. Przy pierwszym teledysku w mojej głowie tworzył się ten czerwony obraz i czerwony filtr i jakoś nie mogłam tego wyrzucić ze swojej głowy. Mimo że ten czerwony kolor nie był moim ulubionym, nie miałam nawet żadnych ubrań czerwonych, nikt mnie z tą czerwienią nie kojarzył. To było moje wyobrażenie na temat jednej piosenki, na temat jednego teledysku, a okazało się, że jest to dobry pomysł na kontynuowanie. Później powstała sesja, w której też byłam na czerwono stylizowana. Później wymyśliłam też, by ta sesja była w klubie Jasna 1 w Warszawie – to jest taki klub techno, raz tam byłam i byłam zachwycona, że tam wszystko jest czerwone i nie ma tam żadnych innych świateł kolorowych. Zdjęcia okładkowe również jest stamtąd, zdjęcie to, które jest z tylu, również było tam zrobione. Jak zobaczyłam ten klub, to już sobie wyobraziłam całą sesję. Więc znów ten czerwony gdzieś tam mi wpadł do głowy. Później dopiero stwierdziłam, że fajnie byłoby to ciągnąć, bo po prostu lubię, jak coś jest ze sobą spójne wizualnie i uznałam, że to będzie fajny mój znak rozpoznawczy. Okazało się, że dobrze też w czerwieni wyglądam i pasuje to do mojego temperamentu, a że muzyka jest taka kobieca i odważna, i intymna, to ta czerwień wszędzie się tam odnajdywała. Mój feed na Instagramie również jest przepełniony czerwienią. Teraz już pewnie zmienimy trochę kierunek, choć nie wiem, co to będzie, bo ludzie może oczekują, że teraz się będę już z innym kolorem identyfikować, żeby być konsekwentną. Ale muszę to na pewno zmienić, bo ciuchów już nie mam więcej czerwonych i już nie chcę ich kupować (śmiech).
Ja też bardzo lubię taką spójność i ciągłość. I bardzo zwraca uwagę to, że Twoja okładka jest czerwona i jak się widzi gdzieś na YouTubie propozycje Twoich utworów, to też te miniaturki nawiązują do tego. Bo raz, że ten kolor sam w sobie przykuwa uwagę, ale też to, że jak ktoś zna na przykład Twoją okładkę, zobaczył Twoje zdjęcie na Instagramie, to później łatwo można wszytko skojarzyć, więc jak najbardziej jestem fanem takich rozwiązań.
Fajnie, że to też wyszło bardzo naturalnie. Że to nie było spotkanie w wytwórni pt. „Co by tu wymyślić, jaki tu ma być klimat i jak tworzymy tę artystkę”, tylko to wszytko naprawdę wyszło bardzo spontanicznie. Ale skoro jesteś grafikiem, to wiesz też, że ta czerwień nie jest łatwa. Musieliśmy bardzo się starać, by Facebook nam też bardzo tych materiałów nie niszczył na jakości. Dobrze, że się wszytko udało. Okładka też była dużym ryzykiem, bo ja sobie wymyśliłam minimalistyczne cienkie napisy i jeszcze złote i w sumie nie było wiadomo, czy to w ogóle wyjdzie. No ale jestem bardzo szczęśliwa, że ta płyta tak wygląda.
Skoro już gdzieś wspominaliśmy trochę o tym musicalu wcześniej. Bardziej scena teatralna czy estrada? Maria aktorka czy wokalistka?
To jest taki moment, że jeszcze nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, bo jeszcze za mało zagrałam swoich koncertów. Wiem już, że bardzo dobrze czuję się na scenie, śpiewając swój materiał, bo miałam jedną okazję, by w Hydrozagadce jeszcze długo przed wydaniem płyty sprawdzić te kawałki. Bardzo się tym stresowałam, ale jak wyszłam na scenę, to się okazało, że czuję się jak ryba w wodze i że te lata doświadczenia w teatrze na pewno miały tutaj duże znaczenia. Na pewno nie rezygnuję z teatru, na pewno nadal bardzo mnie to cieszy i bawi i nadal świetnie się czuję grając te drugoplanowe role czy robiąc komuś chórki. Na pewno się od tego nie odcinam. I to, i to mnie bardzo fascynuje, więc zobaczymy. Chyba czas pokaże, kiedy już nie będę mogła tego pogodzić, to pewnie wtedy będę musiała wybrać. Natomiast na szczęście teraz jeszcze nie muszę.
A co w ogóle było pierwsze w życiu małej Marysi? Teatr, muzyka czy w dzieciństwie nic z tych rzeczy i to przyszło z czasem?
Muzyka była od urodzenia ze mną i jak miałam dwa latka to śpiewałam. Ale to nie były żadne lekcje śpiewu solowego i jakieś marzenia o karierze solowej. Uwielbiałam to i była to moja pasja. Śpiewanie, w tym samym czasie zajęcia taneczne i jakieś aktorskie. Jakieś kółka teatralne. Później marzyłam, by studiować aktorstwo, ale w wieku 16 lat, po obozie artystycznym dostałam się do Teatru Buffo, więc później to marzenie trochę się zmieniło, bo byłam w procesie uczenia się tego w praktyce. Uznałam szkołę Janusza Józefowicza i Janusza Stokłosy za tę szkołę życia, aktorstwa i muzyki, więc później zaczęłam marzyć o takim backupowym zawodzie, żeby mieć coś w zanadrzu, ale też były one związane ze światem artystycznym, bo chciałam montować filmy i byłam w Akademii Filmu i Telewizji, skończyłam dwa lata montażu. I też wtedy miałam w głowie trochę to, by móc sobie może kiedyś teledysk zrobić czy właśnie mieć wpływ na tę wizualną część. To marzenie o śpiewaniu solowym kilka lat temu tak naprawdę pojawiło się w mojej głowie. Gdzieś tam było oczywiście i podziwiałam ludzi, którym się udaje i gdzieś tam patrzyłam z dołu na nich, ale nie był to żaden plan i cel, do którego dążyłam latami. Chyba teraz jestem w najfajniejszej sytuacji, bo jestem już po kilkunastu latach pracy w teatrze muzycznym, wydaję płytę, będę mieć koncerty swoje solowe również. Fantastycznie. Nie mogłam chyba sobie tego lepiej wymarzyć. No i montuję sobie teledysk czasami (śmiech).
A tę karierę musicalową chciałabyś też kontynuować na innych scenach poza Buffo, czy jest to coś, co Cię w tej materii totalnie realizuje i spełnia w tym momencie?
Oczywiście, że marzą mi się inne sceny. Buffo jest dla mnie takim drugim domem, ale jestem bardzo otwarta i chodzę również na castingi do innych teatrów, więc zobaczymy, co będzie. Nie mogę tutaj nic powiedzieć więcej, bo mam swoje zobowiązania po prostu. Ale na pewno marzą mi się inne spektakle. Uwielbiam też oglądać swoich znajomych w innych teatrach. Rzadko mi się to niestety zdarza – za rzadko – bo zazwyczaj gramy równolegle w te same dni i o tych samych godzinach. Ale od kilku lat jeżdżę też po innych teatrach i jestem wieloma scenami zafascynowana, więc po cichu sobie troszeczkę marzę też o tym.
Czy udział w TTBZ wpłynął na Twoją rozpoznawalność na co dzień? Odczuwasz to bardziej?
Nie bardzo. Faktycznie zdarza się i jest to dla mnie wielki szok, bo minęły cztery lata już od mojej edycji. W tym programie nie pokazywałam za bardzo swojej twarzy, cały czas byłam w jakiejś masce, ale do tej pory zdarza się, ze ktoś mnie zobaczy i powie: „O, nie wierzę, to ta, co tak świetnie zrobiła Dodę”. Zdarzają się takie komentarze. Rzadko, ale są bardzo wyjątkowe. Bardziej też w Internecie, na ulicy raczej nie. Nigdy nie miałam jakichś problemów związanych z popularnością. Szczególnie, że jak wygrałam program, to zanim był wyemitowany finał, ja przefarbowałam się na blond, bo tak sobie wymyśliłam. Totalnie to był niemarketingowy ruch (śmiech). Więc tym bardziej ludzie mnie nie kojarzyli.
Czy na propozycje zawodowe zwycięstwo w programie wpłynęło?
Na pewno na to, że nagrałam płytę. Akurat znajoma z programu przekazała info o mnie swojej znajomej z wytwórni i po roku dlatego się do mnie odezwali, bo mnie z programu kojarzyli. Oczywiście pojawiły się jakieś propozycje koncertów. Nie w jakiejś zatrważającej ilości, ale zdarzają się do tej pory propozycje, więc fajne drzwi się otworzyły kolejne.
Jak wspominasz udział w programie? Pracę z telewizją, z kamerami. To jest jednak zupełnie coś innego, niż to, co robisz na co dzień w teatrze.
Tak, ale w teatrze też miałam kilka takich okazji, bo właściwie zaczęłam swoją pracę w teatrze od brania udziału razem z artystami Buffo w programie Przebojowa noc i Złota sobota. To był taki wstęp, ale wtedy nie czułam się zbyt komfortowo przed kamerą. Bardziej interesowało mnie całe zaplecze, właśnie studio, to, jak to wszystko wygląda. Realizacja, montaż. To pewnie zaowocowało tym, że poszłam później do szkoły filmowej. Ale już będąc w TTBZ, o wiele fajniej się czułam, nie miałam stresu związanego z byciem na scenie przed kamerą. Chyba najbardziej stresowałam się tymi wywiadami z Maćkiem Dowborem przed występami, bo tego wcześniej nie miałam. Tam się stresowałam, czy będę miała coś do powiedzenia. Oczywiście się okazywało, że miałam bardzo dużo do powiedzenia i się rozgadywałam tak jak teraz (śmiech). I okazało się, że było to dla mnie bardzo przyjemne doświadczenie, szczególnie, że dalej byłam jednak w jakiejś roli. Cały czas się chowałam za daną postacią, wiec wtedy tym bardziej nie było dla mnie jakichś barier. Założyłam maskę Dody, perukę i strój i byłam tą Dodą przez cały dzień – i za kulisami, i na scenie. Totalnie nie przejmowałam się tym, co ludzie myślą, wręcz byłam cały czas w roli i to było super. Nawet nie zauważałam do końca tych kamer, a praca na planie była fascynująca.
Chciałabyś powtórzyć kiedyś pracę przed kamerą? Nie mówię koniecznie o takim programie rozrywkowym, ale ogólnie siebie przed kamerą widzisz jeszcze?
Tak! Teraz już zazwyczaj są to teledyski moje i na pewno doświadczenie z telewizji przenoszę na plan teledysku, wiem już, co robić i trwa to pewnie krócej, niż gdyby to był debiutant przed kamerą. Ale przy propozycji programu telewizyjnego też nie miałabym jakichś oporów czy wątpliwości. Oczywiście zależy, co bym musiała robić. Ale w takim programie, w którym wzięłam udział, to na pewno bym to teraz też powtórzyła. I jak już skończyliśmy ten 10. odcinek, to nadal miałam jeszcze z 10 pomysłów na to, co można by zrobić dalej – to program jakby był stworzony dla mnie. Ja po prostu od dzieciństwa tak się wygłupiałam, parodiowałam. Moi znajomi z teatru znali mnie już wcześniej z tego, że wygłupiam się, udając Dodę na przykład.
Co jest trudniejsze dla artysty? Poddanie się ocenie jurorom czy poddanie się ocenie – nie zawsze takiej jawnej – ze strony widzów, która też zawsze występuje w pewnym stopniu?
Nie przejmowałam się ocenami jurorów. Może dlatego, że zawsze mówili mi miłe rzeczy (śmiech). I właściwie raz na jakiś czas tylko mówili, że były jakieś niedociągnięcia. Ale nie stresowały mnie ich opinie. Natomiast było bardzo miło, gdy słyszałam ich pozytywne słowa, bo były poważne i to był dla mnie wielki szok. Chyba w ogóle się nie boję oceny ludzi – szczególnie obcych. Bardziej przejmuję się oceną bliskich osób. Bardziej się boję, że zostanę może skrytykowana przez przyjaciół, bliskich czy rodzinę. Obcymi tak bardzo się nie przejmuję, bo wiem, jak to wygląda i wiem, że niektórzy ludzie są szczerzy, a niektórzy sami są sfrustrowani i czasem nie do końca ich opinia jest taka miarodajna. Oczywiście, może gdybym zaczęła czytać jakieś negatywne komentarze na swój temat, to miałabym inne podejście. Na szczęście do tej pory to się nie zdarza albo zdarza się bardzo rzadko, dlatego teraz mam takie luźne podejście, bo nie spotkałam się do tej pory z jakimś prawdziwym hejtem. Może wtedy moje podejście by się zmieniło i bardziej bym się próbowała pod ludzi jakoś dostosować. Chociaż nie sądzę. Mam taki charakter, że chyba nie. Też lata w tym biznesie trochę tak działają. Pracuję z ludźmi, którzy są bardziej popularni, wiem, jak to wygląda i wiem, czym się nie należy sugerować, żeby iść po swoje.
Zmierzając do końca: Ufasz sobie?
Tak. Zdecydowanie bardziej, niż przed podjęciem decyzji o nagraniu płyty. Zdecydowanie ufam swoim decyzjom, które podejmowałam podczas nagrywania tej płyty, bo widzę, jaki jest efekt finalny i wiem, że warto czasem powalczyć trochę o to, czego się chce, jakie ma się wyobrażenia na dany temat – muzyczny, tekstowy czy brzmieniowy. I ufam, że po prostu to jest ten moment, żeby się otworzyć przed światem, nie bać się opinii. Ufam sobie, ale też wszystkim osobom, które ze mną pracowały. Bo to nie jest tylko patrzenia w jeden punkt, biorę pod uwagę zdanie innych. Ale na szczęście nie tylko. Słucham siebie bardzo.
Album “Ufam sobie” możecie kupić między innymi tutaj, a by być na bieżąco z dalszymi planami Marii, śledźcie ją na Instagramie oraz Facebooku.
what do you think?