Aktorka, która mnie początkowo zachwyciła swoją twórczością muzyczną. Jako Velma w musicalu Chicago uwodzi i kusi, a w autorskim utworze Panowie w kapeluszach nie boi się trudnych tematów. Niezwykle ceni sobie dobrą energię w grupie, z którą pracuje, a gdy nie jest w teatrze, przygotowuje materiał na swoją debiutancką płytę. Zapraszam na rozmowę z wyjątkową Artystką – Sabiną Karwalą – z którą miałem przyjemność porozmawiać po wznowieniowym spektaklu Chicago w Krakowskim Teatrem Variété.
Jak zaczęła się Twoja przygoda z Krakowskim Teatrem Variété?
Przygoda z Teatrem Variété rozpoczęła się od castingu do spektaklu „Chicago”. Dowiedziałam się, że Wojtek Kościelniak będzie realizował ten wspaniały tytuł i wysłałam swoje zgłoszenie. Następnie przyjechałam do Krakowa, przeszłam kolejno etapy castingu i po jakimś czasie otrzymałam propozycję współpracy.
Czyli w tym teatrze nie ma aktorów na etacie?
Nie, jest to teatr bez stałego zespołu aktorskiego.
Kim jest Velma Kelly? Kim jest dla Ciebie?
Velma to bardzo silna postać. Ma niesamowity temperament i charyzmę, jest bardzo przebojowa i inteligentna. Broni swojej pozycji, nigdy nie okazuje słabości. Jest gwiazdą kabaretu, dlatego przywykła do bycia na językach. Pilnuje swojej pozycji. Porażka nie wchodzi w grę. 🙂
Mężczyznom naturalnie przynosi zgubę. Prawdziwa femme fatale.
A gdybyś miała teraz wybrać? Bo rozumiem, że w castingu startowałaś od razu na rolę Velmy?
Nie myślałam o tym, na jaką rolę startuję, ponieważ nie przeszło mi nawet przez myśl, że mogę zagrać główniaka! To było ogromne zaskoczenie i wielkie wyróżnienie ze strony reżysera. Ale zdecydowanie bliżej mi do Velmy, niż do Roxie… Wybierając piosenkę na casting, nie zastanawiałam się długo. Uwielbiam postać Velmy Kelly. Rola marzenie!
Która z nich wzbudza w Tobie większą sympatię?
To nie kwestia sympatii, tylko intuicji. Czułam, że Velma jest mi bliższa. Już na etapie oglądania filmu (kilka dobrych lat temu) fantazjowałam o zagraniu Velmy. Jest czarnym charakterem, a ja lubię czarne charaktery. Roxie ma zupełnie inny temperament, inną temperaturę. Jest bardzo sprytna i nieprzewidywalna, mimo że pozornie naiwna. Niektóre aktorki uważają, że to ciekawsza postać. Cóż… na pewno tworzą ze sobą idealny kontrast!
No a początek Chicago w wykonaniu Velmy jest bardzo… przebojowy.
Bardzo miło to słyszeć (śmiech).
Czy brakowało Ci Chicago podczas tych dwóch miesięcy przerwy?
Tak, bardzo! Uwielbiam grać ten spektakl.
Ciężki był powrót? Czujesz, że daliście już dzisiaj z siebie wszystko czy była to jeszcze trochę próba?
Zagraliśmy bardzo fajne przedstawienie! Wszyscy byli zadowoleni z tego, co się dzisiaj wydarzyło. Jasne… był stres. Zawsze jest, po dłuższej przerwie. Jednak potem okazuje się, że ten spektakl ma tyle energii, że nawet nie trzeba jej napędzać. Po prostu wychodzimy i jest ogień.
Stres porównywalny z premierą był dzisiaj przy tym wznowieniu?
Tak, wspominałam premierę w kontekście wznowienia tego spektaklu. Myślałam o tym, jak się czułam wtedy, a jak dzisiaj. Dokładnie rok temu rozpoczęliśmy próby do Chicago, dlatego tym bardziej jest to szczególny dla nas czas! Przerwa na pewno nie zaszkodziła. Każdy musi czasem odpocząć, żeby zatęsknić. Po pierwszym spektaklu wraca pewność siebie. Ciało pamięta wszystkie kroki, buty stają się wygodniejsze, kostium jakoś lepiej leży.
No i rola, i strój wymagają jednak, by pozbyć się wstydu i być pewną siebie.
(śmiech) O taaak!
Jakie jest największe wyzwanie przy Chicago?
Zdecydowanie choreografia. Nie jestem zawodową tancerką, mimo że miałam styczność z tańcem od małego. Nigdy jednak na zawodowym poziomie. A przy tej produkcji, już na pierwszej próbie wspaniała Pani choreograf, Ewelina Adamska – Porczyk, zafundowała nam niezły hardkor! I trzeba było się z tym zmierzyć. Popracować nad świadomością, nad skupieniem i zorganizowaniem ciała i na końcu połączeniem tego ze śpiewem i grą aktorską. Niesamowite wyzwanie. Zawsze zaznaczam, że bardzo mnie to rozwinęło i cieszę się, że dostałam taką szansę.
Masz swoją ulubioną piosenkę w tym musicalu?
Bardzo lubię Klasę. To utwór zupełnie inny od wszystkich. Bardzo szczery i prawdziwy, w odróżnieniu do całej reszty spektaklu. Sam Billy Flynn mówi do Roxie w drugim akcie: „To wszystko, to jest cyrk!” I tak rzeczywiście jest. Ten zakłamany show-biznes, blichtr i obłuda (tak bardzo aktualna w dzisiejszych czasach) stanowi motyw przewodni całego spektaklu. W Klasie to wszystko pęka i pojawiają się prawdziwe emocje. Uwielbiam ten moment.
Obserwując różne relacje na Instagramie, można odnieść wrażenie, że jesteście bardzo zgraną grupą. Faktycznie tak jest, że nie ma między Wami żadnej rywalizacji, zgrzytów?
To jest chyba największy komplement. Rzeczywiście, jesteśmy bardzo zgraną ekipą. Bardzo się lubimy i uwielbiamy spędzać ze sobą czas, nie tylko na scenie, ale również prywatnie – pójść na kawę, porozmawiać, poimprezować..
Wydaje mi się, że to bardzo ważne dla spektaklu. Reżyser zawsze dbał o to, żebyśmy pielęgnowali energię w grupie, bo to nasze paliwo, nasza siła na scenie. Nie ma rywalizacji i nigdy nie było. Mimo że spektakl grany jest w dwóch obsadach, wszyscy mają do siebie wielki szacunek. I to jest piękne.
Muszę przyznać, że tak to właśnie wygląda z perspektywy widza. Widać, że fajnie uzupełniacie się i dogadujecie ze sobą na scenie, ale myślę, że to właśnie wynika też z tego, że poza sceną się dobrze ze sobą czujecie. Sam z doświadczenia wiem, że jeżeli są jakieś konflikty, to czasami naprawdę ciężko ukryć jest to na scenie.
Pewnie, że tak! W dobrej atmosferze lepiej się gra. W ogóle.,. lepiej zaczyna się dzień! 🙂
Wolisz filmową czy teatralną wersje Chicago?
Nie widziałam żadnej innej produkcji teatralnej, oprócz naszego Chicago. Jedynie jakieś urywki. Ale jest to moim wielkim marzeniem. Film widziałam oczywiście wiele razy i po otrzymaniu scenariusza byłam trochę zaskoczona.
Produkcja filmowa to zupełnie coś innego, niż musical Chicago, który jest wystawiany od 1975 roku!
Przychodząc na nasz spektakl, nie powinno się porównywać tych dwóch produkcji. Spektakl jest utrzymany w zupełnie innej konwencji, bardziej sauté. Aktorzy stanowią główny ośrodek. No… ale Catherine Zeta-Jones, wiadomo – genialna! (śmiech)
Pamiętam, że gdy widziałem ten spektakl po raz pierwszy, zaskoczyło mnie to, że tu jest tak czysto – są tylko krzesła i ludzie. I po pierwsze daje to ogromne pole manewru aktorom, bo na świeczniku są tylko oni, ale z drugiej strony pozostawia też dużą przestrzeń widzowi, bo nie ma on podanego wszystkiego wprost.
Fajnie, że spektakl zmusza do myślenia, że jest na to przestrzeń. Ludzie przychodzą, komentują, na różne sposoby interpretują to przedstawienie. I to jest fantastyczne!
Jak myślisz, co takiego wyjątkowego jest w Waszej inscenizacji, że tak mocno przyciąga i porywa ona ludzi? Mieliście w ubiegłym sezonie ponad 50 spektakli.
Myślę, że porywa energia, o której rozmawialiśmy wcześniej, ale przede wszystkim tytuł i ciekawość z nim związana. Każdy słyszał o Chicago i prawie każdy widział film. Ludzie idą za tym tytułem i tak będzie chyba zawsze. A co jest wyjątkowego? Wyjątkowy jest Wojtek Kościelniak! Jego wizja, wrażliwość, znakomity gust i inteligencja.. Teatr, jaki proponuje. To naprawdę wielki zaszczyt pracować z tak wybitnym reżyserem.
Ja bardzo lubię też interakcje aktorów z publicznością. To, że Wy wychodzicie, nie ograniczacie się do sceny, ale też przechadzacie się, wchodzicie w dialog – takie elementy tak mocno spajają aktora z widzem, że każdorazowo jestem urzeczony.
My też lubimy ten dialog. To, że nie ma tak zwanej czwartej ściany. Publiczność zawsze reaguje inaczej. Czasami śmieją się do rozpuku, czasami są bardziej zdystansowani, niekiedy mocno wzruszeni… To jest przewspaniałe. I za każdym razem inne.
Roxie Hart wstrząsnęła miastem Kraków – „Chicago” w Krakowskim Teatrze Variété (RECENZJA)
Na trzecim roku studiów debiutowałaś w spektaklu Sześć wcieleń Jana Piszczyka w reżyserii Wojciecha Kościelniaka. Jak pracowało się z nim po latach?
Na pewno inaczej, bo to zupełnie inne zadanie aktorskie i inny etap w życiu. Tak jak wspomniałeś, był to mój debiut i to na trzecim roku studiów, więc byłam jeszcze nieopierzona i wszystko było dla mnie takie niezwykłe. Pamiętam doskonale ten czas. Moim wielkim marzeniem było wtedy zrobić spektakl z Wojtkiem i nie sądziłam, że tak szybko się to spełni. Bardzo wiele się wtedy nauczyłam. Doświadczyłam prawdziwego teatru, z krwi i kości. Poznałam zasady panujące w teatrze, weszłam gościnnie do obsady zespołu aktorskiego, który bardzo ciepło mnie przyjął, ale również przefuksował. Nigdy tego nie zapomnę! To był wspaniały czas.
Teraz też jest wspaniale, ale jestem już bardziej świadoma i wiem, że jest to przede wszystkim moja praca, do której podchodzę z wielką pasją, ale również dystansem. Podchodząc do produkcji Chicago, byłam już absolwentką szkoły filmowej. Nie przypuszczałam, że otrzymam propozycję zagrania głównej roli. To wielka odpowiedzialność. Jestem za to bardzo wdzięczna. Bardzo dużo się nauczyłam.
Aktorstwo czy muzyka? Co jest Ci bliższe na tę chwilę?
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. I chyba nie chcę. Te dwie pasje cały czas się przeplatają. Kocham teatr, ponieważ jest bardzo rozwojowy. Każde spotkanie z nowym reżyserem, nowym tekstem, nową ekipą, teatrem i miejscem, to nowa przygoda. Zawsze zaczynasz od nowa. I to jest genialnie. Poza tym teatr mnie bardzo inspiruje i dzięki temu mogę pisać piosenki.
Rok 2018 w założeniu miał być bardzo muzyczny. I jest. Nie wchodziłam w nowe produkcje, ponieważ chciałam się skupić na płycie. Konsekwentnie realizuje swój plan. Mam nadzieję, że w moim życiu zawsze będzie miejsce na muzykę i teatr.
No właśnie – bo poszłaś na studia aktorskie, ale wcześniej kończyłaś Szkołę Muzyczną I i II stopnia. Czy już wtedy zakładałaś, że będziesz mieszać te dwie materie, czyli np. właśnie wchodzić w musical, który jest miksem aktorstwa i muzyki, czy myślałaś raczej o aktorstwie dramatycznym i osobno o muzyce?
Bardzo chciałam grać w musicalach, ponieważ moja mama od małego zabierała mnie do teatru muzycznego. Tylko taki teatr znałam i o takim teatrze marzyłam. Los chciał, że dostałam się do szkoły filmowej w Łodzi. To był już totalny mix. Teatr, film i w dodatku poznałam swojego producenta muzycznego. Najwidoczniej Łódź była mi pisana! Na studiach oczywiście muzyka odeszła na dalszy plan. Bardzo wkręciłam się w teatr. Zaczęłam inaczej myśleć o sztuce, zmienił się mój gust. Ale na trzecim roku muzyka wróciła. Zaczęłam otrzymywać takie, a nie inne propozycje i dobrze, bo ja uwielbiam muzykę w teatrze. Jasne, że chciałabym w przyszłości zagrać w spektaklu dramatycznym, ale na razie spełniam się na scenach muzycznych i realizuje swoje największe marzenie – nagrywam płytę!
Teledysk do Panów w kapeluszach jest bardzo artystyczny, sam utwór zresztą też nie jest łatwy. Czy właśnie w taką stronę – zdecydowanie trudniejszą i mniej popularną, mniej rozrywkową – chciałabyś iść ze swoim materiałem?
Może to brzydko zabrzmi, ale wyżyłam się na tym teledysku. Wyżyłam się emocjonalnie. To było dla mnie pożegnanie ze szkołą filmową i wkroczenie w nowy, samodzielny etap życia. Teledysk zrealizowała grupa moich serdecznych przyjaciół z filmówki. Pomogli mi stworzyć teledysk, który łączy dwa światy: muzykę i film. Bardzo długo się do tego przygotowywaliśmy, wszystko zostało przefiltrowane przez naszą wrażliwość i przez nasze postrzeganie kultury… I mimo, że jest to silny obraz, zupełnie nie radiowy, jest NASZ. A to dla mnie najważniejsze. Nooo i muszę zaznaczyć, że jest to teledysk zrealizowany w jednym ujęciu! Beż żadnych cięć montażowych. 🙂
Udało się za pierwszym razem?
Za trzecim (śmiech). Próby trwały cały dzień. Niesamowita przygoda. Mój pierwszy teledysk.. Czasami ciężko mi w to uwierzyć!
SABINA – Panowie w kapeluszach (POSŁUCHAJ!)
Sama piszesz wszystkie teksty?
Tak, staram się. To bardzo trudne, ale wartościowe. Tylko w taki sposób mogę wyrazić swoje emocje. W końcu najlepiej je znam. Na płycie znajdą się też utwory zaprzyjaźnionych mi osób.
Teksty są po polsku czy po angielsku?
Głównie po polsku. Nie jestem dobra w pisaniu po angielsku. Na początku wydawało mi się, że będę śpiewać tylko po angielsku, bo to brzmi lepiej, bo mam zupełnie inną barwę głosu i w ogóle jest super! (śmiech) Ale potem doszłam do wniosku, że chce się nauczyć śpiewać po polsku. To mój język, mój kraj. Mówię po polsku, myślę po polsku, piszę po polsku. Tak jest najlepiej.
Uważnie śledząc Twoje media społecznościowe, odnotowałem informacje o zapowiadanych koncertach, o płycie. Czy możesz już zdradzić coś więcej?
Na pewno zagramy koncert w Krakowie, a ponieważ jesteśmy teraz w Krakowie, mogę o tym powiedzieć!
Wkrótce ogłosimy wszystkie terminy. W październiku rozpoczynam próby z moim zespołem. Będziemy rozczytywać wszystkie nowe kompozycje. Już nie mogę się doczekać! Uwielbiam grać z moimi chłopakami. Są fantastyczni.
Czuje się z nimi bardzo bezpiecznie, a to chyba najważniejsze, zwłaszcza że jestem na początku swojej drogi. Oprócz tego cały czas pracujemy nad albumem. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, w przyszłym roku ukaże się moja debiutancka płyta.
W najbliższym czasie Sabinę możecie zobaczyć w musicalu Chicago w Krakowskim Teatrem Variété w dniach 14-16.09, a także podczas spektakli w październiku, listopadzie i grudniu.
By być na bieżąco z planami koncertowymi oraz płytowymi, gorąco polecam śledzić ją na facebooku, Instagramie oraz YouTubie.
1 COMMENT