Teatralni fani nie mają w Polsce łatwo. W sezonie dzieje się całkiem sporo i ciężko być ze wszystkim na bieżąco – zwłaszcza, że wiąże się z częstymi podróżami i kulturalnymi wycieczkami, gdyż teatry muzyczne są dość mocno rozproszone przestrzennie. Wakacje z kolei to okres, kiedy zostają oni wysłani na przymusowy odwyk (i czas reperowania budżetu). Podczas letnich miesięcy dzieje się znacznie mniej, teatry i artyści urlopują, a fani mają czas, by zdążyć się za nimi stęsknić. Na szczęście w repertuarach można znaleźć i pozycje, które są grane także podczas wakacji. Ja starałem się dość mocno z tego przywileju korzystać, przez co ciężko było mi wydzielić konkretną granicę między sezonami, bo przerwy od wydarzeń kulturalnych nie miałem notabene żadnej.
Podsumowanie tego, co działo się w 2018/2019 znajdziecie tutaj, a za symboliczne zakończenie sezonu uznałem Notre Dame de Paris, na którym byłem 19.07.2019 r.
Wydarzenia sierpniowe zaliczam już z kolei do sezonu 2019/2020, przez co to właśnie Śpiewak Jazzbandu był dla mnie spektaklem sezon ten inaugurującym.
Ciekawość od początku
O nowej pozycji Wojciecha Kościelniaka dowiedziałem się w lutym tego roku, kiedy to przeprowadziłem rozmowę z Kamilem Krupiczem:
Kamil Krupicz: „Chcę robić ambitne rzeczy, które będą zostawiać ślad na duszy widzów” [WYWIAD]
Od razu zainteresowałem się tym tytułem, mimo że nie znałem wcześniej historii Śpiewaka. Nazwiska Kościelniaka, Adamskiej-Porczyk, Obijalskiego no i Krupicza były jednak dla mnie wystarczającym wabikiem. Na set premierowy, który miał miejsce w czerwcu tego roku, się niestety nie załapałem przez inne zobowiązania. Tym bardziej ucieszyłem się na wieść o wakacyjnych terminach – i o tym, że wówczas w Jacka będzie wcielał się właśnie Kamil Krupicz. Połączyłem ten spektakl także z innymi wydarzeniami (o czym będą kolejne wpisy) i tym sposobem zafundowałem sobie musicalowy – niemal tygodniowy – urlop w stolicy. Od czego jednak zacząłem?
Kim jest śpiewak?
Jackie Rabinowitz, czyli tytułowy śpiewak jazzbandu, w świadomości odbiorców pojawił się już w latach 20. ubiegłego stulecia – wtedy bowiem powstała sztuka autorstwa Samsona Raphaelsona oraz film Alana Croslanda o tym samym tytule. Przez lata Śpiewak doczekał się wielu remake’ów i adaptacji, jednak to Wojciech Kościelniak jako pierwszy ubrał tę historię w musicalowe szaty, tworząc libretto oraz reżyserując spektakl. Śpiewak jazzbandu opowiada o Jackiem – synu żydowskiego kantora – który wbrew woli ojca postanawia zawalczyć o swoje marzenia, o swoją karierę i nie chce powielać schematu życia ojca. Łamie tym wielopokoleniową tradycję rodzinną. Łamie też serca rodziców – ojca, który wyrzeka się syna, oraz matki, która cierpi z powodu rozbitej rodziny. Jackie przyjmuje z czasem nową tożsamość i zaczyna funkcjonować jako Jack Robin, a łatwiejsze do wymówienia i zapamiętania nazwisko ma pomóc mu w osiągnięciu wymarzonego sukcesu.
Świat kontrastów
Śpiewak jazzbandu posiada wiele kontrastów i nietypowych połączeń. Tradycja łączy się tu z nowoczesnością, muzyka jazzowa z klasycznymi żydowskimi melodiami, sacrum z profanum. Mimo że historia ta osadzona jest w realiach pierwszej połowy XX wieku, wielu aspektów tej problematyki można doszukiwać się i we współczesnym świecie, który także przepełniony jest kontrastami i konfliktami.
Podobnie jak w Śpiewaku – również między innymi na tle religijnym czy rasowym. Spektakl Kościelniaka przedstawia bowiem poniekąd realia żydowskich imigrantów, ale także konflikt syna z ojcem, dla którego stawianie ulicznej muzyki ponad kantoralne śpiewy jest obelgą i zniewagą. Śpiewak jazzbandu pokazuje od podszewki nie tylko pogoń za marzeniami Jackiego, nie tylko wielkie rozczarowanie jego ojca, nie tylko rozdarcie i rozpacz matki, ale także – a może przede wszystkim – wewnętrzną walkę każdego z nich. Widz obserwuje na scenie konflikt, który przybiera nie tylko fizyczną formę, ale przede wszystkim ten, który ma miejsce wewnątrz bohaterów i który sprawia, że postaci są żywe i pełne emocji. Emocji, które bardzo mocno obnażają przed widzami.
Ciekawy dysonans
Dużo kontrastów można dostrzec także pośród obsady, która łączy stały zespół aktorski Teatru Żydowskiego, jak i aktorów gościnnych. Widać, że dla znakomitej większości z nich musical nie jest naturalną formą wyrazu artystycznego, jednak nie przeszkadza to w odbiorze spektaklu. Co więcej – myślę, że może nawet pomagać, bo tworzy to ciekawy dysonans i jeszcze mocniej pokazuje różnice między nieco skostniałym światem Kantora i jego najbliższego otoczenia a pełną emocji i zgiełku sferą muzyków jazzowych i broadwayowskich artystów.
Spektakl Kościelniaka nie jest zresztą typowym – jeśli można tak to kategoryzować – musicalem. Znacząco w konwencji i odbiorze różni się od tytułów, które najczęściej możemy oglądać na deskach polskich teatrów muzycznych lub które kojarzymy ze światowym topem. Starając się więc skategoryzować Śpiewaka bardziej jako spektakl muzyczny niż musical (choć granica ta jest cienka i nie wiem, czy należy to w ogóle rozgraniczać), przyznaję, że do mnie konwencja ta bardzo trafia. Lubię minimalizm, lubię zabawę formą, lubię umowność – a tę widać choćby w tym, jak zrealizowany został utwór Express, obrazujący podróż pociągiem (na nagraniu śpiewa Renia Gosławska – ja na żywo słyszałem świetnego Arkadiusza Borzdyńskiego).
Musical nieoczywisty
Śpiewak jazzbandu nie stawia zresztą głównego nacisku na muzykę. Oczywiście – jest ona bardzo mocnym budulcem tego spektaklu, a kompozycje Mariusza Obijalskiego są porywające – ale wokalnie na wyróżnienie zasługują jedynie Kamil Krupicz, Arkadiusz Borzdyński oraz Paweł Tucholski, niezwykle poruszająco wykonujący kantoralne pieśni. Nie ma tu jednak wielkich wokalnych interpretacji, z którymi często kojarzone są inne musicalowe tytuły.
Zachwyca z kolei po raz kolejny brawurowa choreografia Eweliny Adamskiej-Porczyk, która jest niezwykle barwna, przepełniona emocjami i bardzo intensywna. Szczególne wrażenie zrobiły na mnie wspomniany wcześniej Express, który prezentuje ciekawe zatrzymania, wypracowane synchrony i bardzo szybkie tempo. Na wspomnienie zasługuje też wielki szał podczas utworu o spodniach Jackiego (nie pomnę, jaki to tytuł niestety), podczas którego Kamil Krupicz wylewa z siebie siódme poty nie tylko śpiewając wymagający utwór, ale też wykonując szaloną choreografię.
Bardzo dobre aktorstwo
Śpiewak jazzbandu to jednak w dużej mierze dobre kreacje aktorskie. Surowy i konserwatywny Kantor w wykonaniu Pawła Tucholskiego, który potrafi okazać czułość żonie, szacunek Bogu, a sekundę później wrzasnąć na syna, jest najlepszym aktorskim wcieleniem, w jakim dotychczas widziałem Tucholskiego na scenie. Bardzo podobała mi się ciepła i wyważona kreacja Sary, schowanej gdzieś w cieniu męża, którą wykreowała Ewa Dąbrowska. Ciężar roli Tapera, który przeprowadza widzów przez kolejne sceny, udźwignął Arkadiusz Borzdyński, który z dużą charyzmą wykreował tę postać aktorsko i wokalnie, zwracając na siebie uwagę publiczności lub odchodząc delikatnie w cień wtedy, gdy było to konieczne.
Wielkie uznanie należy się wcielającemu się w tytułową postać Kamilowi Krupiczowi, który nie tylko śpiewa i tańczy, ale i świetnie gra, obnażając przed widzami wszystkie rozterki swojego bohatera, a jego wykonanie niezwykle emocjonalnego utworu Alabama prawdziwie przeszywa. W scenach grupowych był z kolei nieco nadgorliwy i mocno wyróżniał się na tle pozostałych członków zespołu, jednak można tłumaczyć to kreacją Jackiego, który chciał zostać zauważony w jazzowym świecie. Piątkę głównych bohaterów zamyka Adrianna Dorociak, która aktorsko i tanecznie dobrze poradziła sobie z postacią Mary (mniej przekonała mnie wokalnie), a szczególnie podobały mi się w jej wykonaniu sceny pozbawione rozrywkowej otoczki – takie jak dialog z Jackiem przed garderobianym lustrem.
Nie tylko żal, smutek i łzy
Mimo gorzkiej i bardzo smutnej tematyki, w Śpiewaku jazzbandu jest bardzo dużo wartościowej rozrywki, zdarzają się też sceny komediowe, jak choćby urodziny Kantora. Jest też kilka odniesień do innych dzieł, m.in. wypowiadane do Jacka słowa Nigdy nie zagrasz w Chicago!, bawią tym bardziej, gdy uświadomi się, że wcielający się w tę rolę Kamil Krupicz, występuje w Chicago w reżyserii Kościelniaka.
Roxie Hart wstrząsnęła miastem Kraków – „Chicago” w Krakowskim Teatrze Variété [RECENZJA]
Ciekawe rozwiązania
Jak wspomniałem wcześniej, bardzo podobał mi się minimalizm w scenografii. Świetnym jej elementem jest ogromna taśma filmowa, która przenosi widzów w świat kina. Podobało mi się wykorzystywanie poszczególnych jej klatek do przedstawiania równolegle historii różnych bohaterów – nie jest to nic odkrywczego, ale bardzo ciekawie się sprawdziło w tej konwencji. Ciekawym i zapadającym w pamięć zabiegiem było przedstawienie niektórych scen w konwencji kina niemego z wyświetlanymi u góry sceny napisami. Szwankowała za to niestety często akustyka. Scena Klubu Dowództwa Garnizonu Warszawa nie jest przystosowana do takich wystawień – dźwięk był często płaski, a kwestie aktorskie niejednokrotnie trudne w zrozumieniu.
Gdzieś już to widziałem
Oglądając i opisując Śpiewaka jazzbandu, nie mogę jednak nie wspomnieć o Blaszanym bębenku, którego widziałem przed kilkoma miesiącami. Trzon realizatorski w obu tych spektaklach jest bowiem taki sam i to zdecydowanie widać – nie jestem pewien, czy to zarzut, czy komplement. Wiele schematów w obu spektaklach jest podobnych: odcienie szarości, białe twarze, podobne kostiumy, podobnie brzmiąca muzyka. Oglądając zdjęcia z granej w Łodzi Opery za trzy grosze, odnoszę wrażenie, że i tam będzie podobnie. Przy pierwszym odbiorze robi to duże wrażenie – przy kolejnym jednak zaskakuje już nieco mniej. Wizualnie spektakle te są na tyle podobne, że widząc kiedyś zdjęcie ze Śpiewaka, byłem pewien, że to klatka z Blaszanego bębenka.
Oskarek to ciężar, który trzeba nieść – „Blaszany bębenek” w Teatrze Muzycznym Capitol [RECENZJA]
I choć całościowo uważam Śpiewaka jazzbandu za bardzo dobry spektakl, to w starciu z Blaszanym bębenkiem zdecydowanie wybieram ten drugi, który jest dla mnie dziełem pełniejszym. Niemniej, zdecydowanie zachęcam do zapoznania się z losami Jackiego i jego rodziny! Śpiewak jazzbandu jest bowiem ważnym i wartościowym spektaklem, ukazującym wiele kontrastów, konflikt rodzinny, drogę do przebaczenia i poszukiwanie szczęścia oraz własnej tożsamości. Jest przy tym spektaklem bardzo specyficznym i wiem, że taka forma nie do każdego trafi. Mnie to jednak przekonuje i – mimo wspomnianych wcześniej podobieństw do Bębenka – Śpiewaka bardzo doceniam.
3 COMMENTS