Zastanawiałem się, czy ten tekst ma pojawić się na blogu. Czy warto jest robić podsumowanie sezonu 2019/2020. Wątpliwości te miałem z kilku powodów w zasadzie. Podsumowując rok 2019, pisałem, że być może bardziej zasadne jest podsumowywanie roku kalendarzowego niż sezonu artystycznego – wszak trudno czasami wyznaczyć granice tego drugiego, a problemu tego nie ma, gdy mówimy o pełnym roku. Kolejnym powodem jest fakt, że blog odszedł ostatnio troszkę w zapomnienie. Wiadomo – kultura przeżywa poważny kryzys, więc i trudno jest pisać, gdy nic się nie dzieje. A gdy już się dzieje, gdy pomysł na wpis w mojej głowie zakiełkuje, trudno doprowadzić mi go do realizacji. Mam jakiś blogowy kryzys, nie ukrywam.
I chyba te powody, które wskazują, że nie warto tego podsumowania pisać, paradoksalnie sprawiły, że ostatecznie to robię. Ten sezon był na tyle specyficzny, że zdecydowanie zasługuje na krótkie wspomnienie. I przyznaję – piszę ten tekst w dużej mierze dla siebie. By przypomnieć sobie w tym dziwnym czasie, ile fajnych rzeczy się wydarzyło. Żeby przypomnieć sobie, ile frajdy sprawia mi prowadzenie tego bloga i pisanie. No i żeby się odblokować. No to jedziemy!
W wakacje sezon nadal trwa
Poprzednim razem, pisząc podsumowanie sezonu, przyjąłem, że dla mnie zaczął się on pod koniec sierpnia. Tym razem niech jego ramy będą podobne. Bo choć oficjalne zakończenie sezonu przypada na czerwiec, w tym roku nieoficjalnie zakończył się on w marcu. Na szczęście powoli coś zaczyna się dziać i dzieje się to również w wakacje. Na dodatek dzieje się pięknie!
Urlop pełen kultury
Sezon 2019/2020 rozpocząłem podczas urlopu w Warszawie. I tak – urlop ten był spowodowany wydarzeniami kulturalnymi. Tyle dobrych rzeczy działo się w tamtym czasie, że postanowiłem upiec kilka pieczeni na jednym ogniu. Zobaczyłem więc wtedy Śpiewaka Jazzbandu, byłem na koncercie Jakuba Wociala Dream of Broadway, podczas którego artyście towarzyszyli Edyta Krzemień oraz Jan Marczuk. Tego ostatniego kilka dni później widziałem zresztą na scenie ponownie, wracając na Nędzników w interpretacji Śródmiejskiego Teatru Muzycznego w reżyserii Antoniusza Dietziusa. I była to bardzo mocna i bardzo dobra inauguracja sezonu! O każdym z tych wydarzeń pisałem zresztą na blogu. A był to jeszcze sierpień…
- Konfrontacja dwóch światów – „Śpiewak Jazzbandu” w Teatrze Żydowskim [RECENZJA]
- Tak to ja mogę śnić! – Jakub Wocial i goście w koncercie „Dream of Broadway” [RELACJA]
- Triumf talentu: „Les Misérables School Edition” w wykonaniu Śródmiejskiego Teatru Muzycznego [RECENZJA]
Między Warszawą a Poznaniem
Wrzesień spędziłem w rozjazdach między Warszawą a Poznaniem, ale dzięki temu zobaczyłem dwie głośne ubiegłoroczne premiery. Najpierw spędziłem premierowy weekend z Pippinem w Teatrze Muzycznym w Poznaniu (dzięki czemu mogłem zobaczyć w akcji wszystkich artystów), następnie podczas rockowego weekendu dałem się ponieść dźwiękom Rapsodii z Demonem i ponadczasowej muzyce Queen, by dzień później posłuchać rockowych klasyków w spektaklu Rock of Ages. W rockowym pojedynku zdecydowanie wygrywa dla mnie Rapsodia, która mimo średniej historii porywa do zabawy i angażuje na maksa, czego nie mogę powiedzieć o Rock of Ages, na którym się nieco wynudziłem.
SZOP – Szymon o Pawlaku
W październiku do pojedynku miast dołączyła Łódź (a może właściwie Sajgon?), uczestniczyłem też w premierze najnowszej odsłony Broadway Exclusive, z której udało mi się przygotować całkiem obszerny (i chyba ciekawy) reportaż. Pod koniec miesiąca ponownie odwiedziłem też Teatr Syrena, by pośmiać się wraz z Czarownicami z Eastwick. W październiku przeszła mi przez myśl również zmiana nazwy bloga na SZOP – Szymon o Pawlaku. Bo to właśnie Maciej Pawlak był spoiwem wszystkich październikowych wydarzeń!
- Czy z Thuya naprawdę jest kawał… zbója? – „Miss Saigon” w Teatrze Muzycznym w Łodzi [RECENZJA]
- Jak powstają wielkie dzieła? – Making of „Broadway Exclusive” [RELACJA WIDEO]
Powroty i nowości
W dalszej części sezonu czekało mnie sporo powrotów (Evita, happysad, Les Mis, Jesus Christ Superstar), było bolesne pożegnanie (Kobiety na skraju załamania nerwowego), były nowości (Chłopi). No i był… covid. Który, jak wiemy, sporo namieszał w świecie. I to oczywiście nie tylko tym kulturalnym.
- Słuchaj, kiedy śpiewa lud – „Les Misérables” w Teatrze Muzycznym w Łodzi [Recenzja]
- Pasja według Wociala i Bello – „Jesus Christ Superstar” w Teatrze Rampa [RECENZJA]
- Wszystko już plącze się – „Kobiety na skraju załamania nerwowego” w Teatrze Rampa [RECENZJA]
- Teatr przez wielkie T – „Chłopi” w Teatrze Muzycznym w Gdyni [RECENZJA]
Świat stanął w miejscu, z dnia na dzień zamknięto szkoły, sklepy, teatry. Nikt nie wiedział, ile wszystko potrwa, kiedy życie wróci do normalności, bo wówczas każdy chyba przyjmował, że przecież to nastąpi. I to raczej niebawem. Z czasem jednak spływały coraz gorsze wieści – o kolejnych obostrzeniach, o kolejnych przesunięciach, o kolejnych odwołaniach terminów, spektakli, premier. Systematycznie wykreślałem tylko wszystkie pozycje z kalendarza, który był dość mocno zapełniony w tamtym czasie.
Cieszę się, że jeszcze przed zamknięciem teatrów udało mi się – i to trzykrotnie – zobaczyć na żywo mój ukochany musical w mojej ukochanej interpretacji. Jesus Christ Superstar w Teatrze Rampa grany jest tylko w okresie przedwielkanocnym, więc tym większą stratą było przerwanie tego setu. Co ciekawe, we wpisie z marca 2019 roku, dotyczącym mojego ulubionego musicalu, napisałem pewne zdanie, które zdaje się teraz być małym proroctwem.
I jeśli miałbym wybrać jeden, ostatni spektakl, który obejrzę, byłby to Jesus Christ Superstar w reżyserii Jakuba Wociala.
I choć oczywiście mam nadzieję, że wkrótce na teatralną widownię powrócę – są już zresztą poczynione ku temu kroki – to właśnie Jesus był ostatnim spektaklem, który widziałem na żywo przed ponad półroczną przerwą!
Za dużo e-kultury
Przerwa ta dotyczyła oczywiście kultury na żywo, bo byli artyści, teatry i instytucje, którzy starali się działać również online. I choć oczywiście pochwały należą się za samą chęć działania, tak przyznaję, że dla mnie kultura online była zdecydowanie ciężkostrawna. Ilość internetowych transmisji na żywo była zatrważająca, a co gorsza większość z nich była po prostu kiepskiej jakości. I to nie tylko technicznej, ale przede wszystkim merytorycznej. Mam wrażenie, że wielu artystów działało online tylko po to, by się pokazywać, by nie dać o sobie zapomnieć. Jednak nie zawsze na dobre to wychodziło.
A na transmisjach spektakli, podczas których niewiele było widać i jeszcze mniej słychać, skupić się nie mogłem wcale. Po krótkim czasie – pomimo głodu i tęsknoty – zaniechałem więc całkowicie kultury online.
Kultura online na poziomie
Były jednak oczywiście wyjątki, których oglądanie sprawiało mi przyjemność. Bardzo lubiłem oglądać live’y Teatru Muzycznego w Poznaniu, które świetnie – bardzo swobodnie, ale i merytorycznie – prowadziła Paulina Andrzejewska-Damięcka, świetne były też realizacje Broadway w Polsce, takie jak ZIP, czyli szybkie spotkania z artystami, zakończone wykonem muzycznym, czy Musicalowa rozbiórka, pokazująca kulisy musicali. Cieszę się, że z czasem koncerty czy spektakle zaczęły mieć faktycznie dobrą jakość: lubiłem oglądać spektakularne realizacje na kanale Andrew Lloyda Webbera czy Szalone nożyczki Teatru Kwadrat, które są spektaklem interaktywnym i byłem bardzo ciekaw, jak zostanie to rozwiązane online.
Cieszyło też szukanie nowych rozwiązań na odnalezienie się artystów w nowej rzeczywistości z jednoczesnym dostarczaniem widzom wysokiej jakości: mam tu na myśli choćby koncerty Jerzego Grzechnika, Małgosi Kozłowskiej czy Pauliny Janczak, o którym zresztą nieco więcej pisałem tutaj. Ciekawą inicjatywą jest też Wirtualny Teatr Online, który do życia powołała właśnie Paulina, a w którym to co tydzień odbywają się koncerty online.
O to, jak artyści radzą sobie z tym dziwnym czasem, pytałem w cyklu Artysty sposób na kwarantannę i bardzo cieszę się, że tak wielu z nich przyjęło moje zaproszenie do podzielenia się swoimi spostrzeżeniami.
Artysty sposób na kwarantannę:
Doskonały Azyl
O krok dalej w tworzeniu sztuce warunków w tym dziwnym czasie poszedł Kuba Wocial, tworząc Azyl. O Azylu pisałem już na blogu i w mediach społecznościowych kilkukrotnie. Teraz napiszę więc tylko tyle, że jest to miejsce idealnie skrojone nie tylko na obecne czasy, ale i doskonale dopasowane do ludzkich potrzeb także poza okresem pandemii. W Azylu można bowiem realnie odpocząć, posłuchać artystów na najwyższym poziomie, doświadczyć niespotykanej nigdzie indziej magii i bliskości drugiego człowieka, który nie jest na piedestale, nie jest wywyższony. Jest przede wszystkim człowiekiem, a w drugiej kolejności artystą.
Ja w Azylu czuję się niezwykle bezpiecznie i swobodnie. Słucham w nim ulubionych artystów, czując się przy tym wyjątkowo, jak gdyby byli tam tylko dla mnie. Czuję się jak w domu. I ogromnie cieszę się, że to właśnie tam doświadczyłem muzyki na żywo po raz pierwszy po pandemicznej przerwie. Ubolewam jedynie nad tym, że do Warszawy jest tak daleko… Bo widząc bogactwo i różnorodność repertuaru, chciałbym móc tam być zdecydowanie częściej.
Podsumowanie sezonu 2019/2020
Był to na pewno wyjątkowy sezon. Wyjątkowy przez tytuły, które widziałem; przez artystów, których podziwiałem; wyjątkowy przez tę niecodzienną sytuację i zamknięcie teatrów. Najbardziej wyjątkowy był chyba jednak przez Azyl. I przez to, jak te ostatnie miesiące wpłynęły na moje życie.
Sezon 2019/2020 w liczbach
Kończąc to podsumowanie, przydałoby się pokazać parę liczb, obrazujących sezon kulturalny 2019/2020. Co konkretnego mi on przyniósł?
34 wydarzenia, w tym 18 musicali, 15 koncertów, 1 performance.
23 z nich miały miejsce w Warszawie, 6 w Poznaniu, 2 w Łodzi i po jednym w Białymstoku, Szczecinie i Gdyni.
10 musicali widziałem na żywo po raz pierwszy, a największe wrażenie zrobili na mnie zdecydowanie Chłopi, którzy są jednym z najlepiej zrealizowanych spektakli, jakie widziałem, oraz Pippin, który z każdym kolejnym podejściem zyskiwał coraz bardziej.
Odkryciem sezonu jest dla mnie na pewno Marcin Sosiński, którego widziałem na scenie tylko raz. Jego kreacja Thuya w Miss Saigon była jednak tak wyrazista i spektakularna, że nadal mam ją przed oczami. Drugim odkryciem mogę nazwać Maćka Pawlaka. Jego z kolei widywałem na scenach już wcześniej, ale to w tym sezonie poznałem go na nowo i w ostatnich miesiącach mógł zdecydowanie bardziej rozwinąć skrzydła rolami takimi jak Pippin czy Judasz. Highligtem sezonu z kolei zdecydowanie jest Azyl. Mój Azyl.
Szymon o…?
SZOK zdecydowanie w tym sezonie mógłby przyjąć nazwę SZOP lub SZOW. Szymon mówił rzecz jasna o Kulturze, ale zdecydowany prym wiodły w tym sezonie dwa nazwiska. Macieja Pawlaka widziałem bowiem na scenie 11 razy. Zdecydowanym zwycięzcą tego rankingu jest Jakub Wocial, podziwiany przeze mnie 19 razy, na co znacząco wpłynęły moje ostatnie wizyty w Azylu.
Dziwny był to sezon. Trudny był to czas. I bardzo niepewny. Wszystko jednak jest po coś, dlatego z perspektywy mogę powiedzieć, że wydarzyło się wiele dobrego. I – mimo wszystko – piękny był to czas. A jeszcze piękniejszy, mam nadzieję, dopiero nadchodzi!
2 COMMENTS
Tomasz
4 lata ago
Dzięki 🙂 Mam nadzieję, że kiedyś zobaczę Jesus Christ Superstar 😉 Chociaż po raz pierwszy 🙂