Jekyll and Hyde jest jednym z tych tytułów, do których mógłbym wracać w nieskończoność. Posiada on wszystkie elementy, które powinien zawierać w sobie dobry musical: przebojową muzykę, świetne libretto, poruszającą, wielowymiarową i bardzo mocną historię oraz topowych artystów, co razem tworzy genialną całość. Sentyment do tego tytułu mam tym większy, że jest to jeden z pierwszych musicali, które poznałem „świadomie”. Do tej pory widziałem go już w Teatrze Muzycznym w Poznaniu czterokrotnie i mam nadzieję, że na tym się nie skończy. Dlaczego? Co jest dla mnie tak wyjątkowego w tym tytule? Wiele rzeczy.
Lukru, blichtru i cukru nie znaleziono
Jeśli ktoś uważa, że teatr muzyczny to kicz, frędzle, nieuzasadnione tańce i śpiewy oraz banalna fabuła (tak, spotykam się z takimi głosami), to Jekyll and Hyde (jak i oczywiście również wiele innych tytułów) może okazać się dobrym antidotum na te zarzuty. Muzyki oczywiście tutaj nie brakuje (wszak to musical), jednak historia przedstawiona w tym tytule jest niesamowicie poruszająca, przeszywająca i bardzo daleko jej do blichtru czy cukierkowego lukru. Musical Jekyll and Hyde powstał na podstawie noweli Roberta Louisa Stevensona Doktor Jekyll i Pan Hyde i jest świetnym portretem psychologicznym człowieka o podwójnej osobowości. Człowieka, który chcąc uwolnić świat od zła, sam uosobieniem zła się ostatecznie stał.
Droga do zatracenia
Doktor Henry Jekyll wiedzie szczęśliwe życie u boku ukochanej narzeczonej Emmy Carew, jednak sen z powiek spędza mu nieodgadniona zagadka ludzkiej osobowości, przeplatającej w sobie pierwiastki dobra oraz zła. Nie mogąc pogodzić się z tym, prowadzi tajemnicze i ryzykowne badania, mające na celu oddzielenie w człowieku tych dwóch materii. Gdy rada nadzorcza szpitala im. Tadeusza Judy odmawia mu wsparcia w eksperymentach, podejmuje on bardzo ryzykowną decyzję. Decyzję, by wziąć sprawy w swoje ręce i na własnym organizmie sprawdzić działanie wynalezionych przez siebie eliksirów. Decyzję, która okazała się być najgorszą w jego życiu. Decyzję, która stała się jego drogą do zatracenia i autodestrukcji. Decyzję, która dała życie ucieleśnieniu zła – Edwardowi Hyde’owi.

fot. Radosław Lak
To jest ten moment, to jest ten dzień!
Zdarza się, że wybieram się do teatru, nie znając ścieżki dźwiękowej z danego musicalu i chcąc odkryć ją w pełni dopiero na żywo, w korelacji z wydarzeniami mającymi miejsce na scenie. W przypadku musicalu Jekyll and Hyde było jednak odwrotnie – to przebojowa, mocna muzyka pchnęła mnie do zapoznania się z tą historią w teatrze, a później również na kartach noweli Stevensona. Utwory Franka Wildhorna przepełnione są przeróżnymi emocjami, jednak żaden z nich nie pozostawia człowieka obojętnym. Fenomenalnie w wykonaniu zespołu Teatru Muzycznego w Poznaniu brzmią utwory grupowe, takie jak Fasada czy mój ulubiony Zbrodnia, zbrodnia, który na żywo, w połączeniu z dziejącymi się na scenie wydarzeniami i sugestywną choreografią Pauliny Andrzejewskiej, zapiera dech w piersiach. W charakter poszczególnych postaci i scen wprowadzają nas Niech się zjawią Panowie brawurowo wykonany przez Martę Wiejak czy To jest ten moment – utwór, którego popularność wykroczyła dużo dalej poza teatralną scenę. Dla mnie jednak kwintesencją muzyczną tego tytułu są utwory, w których pojawia się Hyde i które prezentują ogrom umiejętności interpretatorskich Damiana Aleksandra, czyli Żyć oraz Konfrontacja.
3:1 dla Aleksandra
Na przestrzeni czterech lat od premiery Jekylla and Hyde’a na poznańskiej scenie miałem przyjemność obejrzeć ten tytuł już wcześniej trzykrotnie – dwa razy podziwiając w roli tytułowej Damiana Aleksandra, raz z kolei Janusza Krucińskiego. Mając w pamięci doskonałą pod każdym względem kreację Krucińskiego, z niecierpliwością oczekiwałem na ujawnienie przez teatr obsady, w nadziei, że bilans aktorski na mojej liście się wyrówna. „Niestety”, okazało się, że i tym razem, przy czwartym podejściu, trafię na Damiana Aleksandra. Celowo biorę to słowo w cudzysłów, bo choć miałem nadzieję na zobaczenie na scenie Janusza Krucińskiego (nadzieję podsycaną nałogowym odsłuchiwaniem płyty ze spektaklu, na której śpiewa właśnie on), to nie można nie być zadowolonym z tego, co na scenie prezentuje Damian Aleksander.

fot. Radosław Lak
Głos z dna piekieł
Główna rola w spektaklu Jekyll and Hyde jest ogromnym wyzwaniem – zarówno aktorskim, jak i wokalnym. Kreując te postaci, nie można pozwolić sobie na półśrodki czy oszczędność. I przyznać trzeba – Damian się nie na scenie nie oszczędza i dzielnie dźwiga na barkach ciężar granych postaci. Nie ma wątpliwości, kiedy mamy do czynienia z Jekyllem, a kiedy z Hyde’em. Różnią ich oczywiście aspekty wizualne (m.in. gładko zaczesane włosy Jekylla kontrastujące z rozwichrzonym włosem Hyde’a), ale przede wszystkim postaci te różnicuje praca aktorska Damiana Aleksandra. Obie postaci mają w jego wykonaniu zupełnie inną temperaturę, inaczej się poruszają, a co chyba w przypadku musicalu najważniejsze – zupełnie inaczej brzmią. Duże wrażenie robi to, jak Damian Aleksander operuje głosem, kreując postać Hyde’a – zarówno w kwestiach mówionych jak i śpiewanych – kiedy w jednej chwili zmienia swoją naturalnie ciepłą barwę głosu w coś, co przypomina dźwięki wydobywające się z samego dna piekieł.
Prostytutka wygrywa z narzeczoną
Bardzo lubię mroczny klimat tego spektaklu, który przejawia się w większości utworów, a który jest podkreślany symboliczną scenografią i świetną grą świateł oraz dymem, które wydobywają lub ukrywają poszczególne elementy, dając pole do popisu wyobraźni widzów. Szczególnie jest to zauważalne w scenie przeobrażenia w Hyde’a czy podczas morderstw. Również sceny w pokoju Lucy, podczas których dominuje czerwień, są bardzo sugestywne – zwłaszcza utwór Niebezpieczna gra, który jest jedną z najbardziej sensualnych scen, jakie miałem okazję oglądać w teatrze. Chemia między Damianem Aleksandrem a Martą Wiejak jest bardzo elektryzująca – dużo bardziej niż między nim a Ewą Łobaczewską, wcielającą się w Emmę. Sama postać narzeczonej Jekylla jest zresztą dość miałka i nie pozwala za bardzo wykazać się grającym je aktorkom. Tak więc choć Ewa Łobaczewska aktorsko popisać się za bardzo nie mogła, tak nadrabiała to swoim anielskim głosem, pięknie wyśpiewując W naszym dawnym śnie, Weź mnie jeśli chcesz, Nic poza pracą (genialna praca całego kwartetu!) czy niezwykle poruszający song W jego oczach wykonywany wspólnie z Martą Wiejak.

fot. Radosław Lak
Czułość i tkliwość
Lucy, w którą w musicalu Jekyll and Hyde wciela się Wiejak, jest postacią zdecydowanie ciekawszą i bardziej złożoną niż Emma. Jest też większym wyzwaniem – również tanecznym. I przyznaję, że tym razem Marta zrobiła na mnie dużo większe wrażenie niż przed laty. Bardzo dobrze oddała zagubienie, rozpacz oraz nieodwzajemnione uczucie swojej bohaterki, a także każdą z jej twarzy – tę, którą musiała grać przed gośćmi Czerwonego Szczura i Spiderem oraz tę, którą odważyła się obnażyć przed Jekyllem. Na przestrzeni czasu Marta również bardzo rozwinęła się wokalnie, co słychać porównując to, jak brzmi teraz, z materiałem zarejestrowanym na albumie ze spektaklu. Świetnie wypada w duetach – wspomnianych wcześniej W jego oczach czy Niebezpiecznej grze – jednak najbardziej działa na emocje w utworach Ktoś taki, jak ty oraz Nowe życie, w których może zaprezentować znacznie więcej.

fot. Radosław Lak
W rolach dalszoplanowych wyróżniają się z pewnością Agnieszka Wawrzyniak jako nadęta Lady Baconsfield oraz Grzegorz Pierczyński wcielający się w przyjaciela Jekylla – Gabriela Johna Uttersona.
W musicalu Jekyll and Hyde nie ma dużo tańca – a przynajmniej nie takiego w dosłownym jego rozumieniu. Sporo jest jednak sugestywnych ruchów, nad którymi czuwała Paulina Andrzejewska.
Świetnie wyglądają nagłe zamrożenia w Zbrodnia, zbrodnia czy dziko wijące się ciała tancerzy podczas songów Hyde’a, które tak doskonale oddają klimat całego dzieła.

fot. Radosław Lak
Ciągły niedosyt
Całość robi na mnie niezmiennie ogromne wrażenie pomimo upływu lat. A może z czasem coraz większe? W Jekyllu zachwyca mnie właściwie wszystko – od muzyki, przez mroczny klimat i sugestywne chorografie, po występujących w nim artystów i wszystko, co dzieje się w tle, a czego nie dostrzega się za pierwszym razem. Uwielbiam wracać do tego tytułu i darzę go ogromnym sentymentem. Na szczęście za sentymentem stoi też ogromna jakość!
Jekyll and Hyde zniknął ze stałego repertuaru w zeszłym roku, pojawiając się tym razem gościnnie na jedynie czterech pokazach. Mam nadzieję, że – choćby w takiej mocno limitowanej formie – zagości na poznańskiej scenie jeszcze niejednokrotnie, bo wielką szkodą byłoby, gdyby spektakl, który zapoczątkował pewną nową erę w historii Teatru Muzycznego w Poznaniu, nie był więcej zagrany.
Ja liczę na więcej! I wiem, że spore grono fanów również!
3 COMMENTS