Kinky Boots jest jednym z głośniejszych musicali ostatnich lat. Na stronie Teatru Dramatycznego możemy przeczytać też, że jest to
jeden z najbardziej szalonych i inspirujących Broadwayowskich musicali. Wybuchowa mieszanka popu, soulu, rocka, efektownych drag queens, wielkomiejskości i prowincji. Spektakl z muzyką na żywo o przyjaźni i woli, która zmienia świat.
I trudno się z tym nie zgodzić! Muzykę z tego musicalu znałem i uwielbiałem od dawna i już od dłuższego czasu szukałem sposobności, by zobaczyć go na żywo. Udało się! 30.12 zobaczyłem Kinky Boots w Teatrze Dramatycznym i było to bardzo dobre zwieńczenie bardzo dobrego roku!
Kinky Boots w Teatrze Dramatycznym
Spektakl w reżyserii Eweliny Piotrowiak jest historią Charliego Price’a, który odziedziczył po zmarłym ojcu fabrykę butów. Fabrykę, która lata świetności ma dawno za sobą, a nowy właściciel nie ma serca do jej prowadzenia. Dziwny splot wydarzeń sprawia jednak, że Charlie spotyka na swojej drodze tajemniczą Lolę, która zupełnie odmieni jego los i tchnie w rodzinną fabrykę nowe życie. W jaki sposób?
Aktorstwo, aktorstwo, aktorstwo
Kinky Boots jest spektaklem wielowątkowym i poruszającym wiele problemów, a przy tym – przez wzgląd na tematykę – dość mocno kontrowersyjnym. No bo nie ukrywajmy – temat drag queens i odmienności wszelakich jest w Polsce trudny, często jest to tabu i choć mnie osobiście na co dzień również raczej daleko do oglądania facetów w szpilkach, Kinky Boots uważam za świetną i wartościową rozrywkę. Mamy tu bowiem wszystkie elementy, charakteryzujące dobry musical – intrygującą historię, dynamiczną choreografię, genialne utwory (muzykę i słowa napisała sama Cyndi Lauper!) i świetne aktorstwo.
To ostatnie w przypadku warszawskiej inscenizacji wyróżnia się zresztą najmocniej, co nie powinno dziwić – spektakl wystawiany jest w Teatrze Dramatycznym. Była to moja pierwsza wizytka w tym teatrze (widząc, jakie perełki ma w repertuarze, wiem, że na pewno nie ostatnia) i byłem bardzo ciekaw, jak na jego deskach zostanie przedstawiony musical. Tak jak się spodziewałem i jak słyszałem z różnych opinii – było inaczej. Poniekąd z pewnością jest to zasługa samego tytułu, poniekąd specyfiki teatru, ale przyznać trzeba, że Kinky Boots mocno wyróżnia się tym, na czym często wykładają się inne spektakle – bardzo dobrym aktorstwem. Niestety, mam wrażenie, że jest to aspekt, na który w przypadku musicali często się przymyka oko. Komentuje się wokale, choreografie, ocenia się to, jak zostały wyśpiewane flagowe utwory, ale nierzadko nie przykłada się takiej wagi do aktorstwa. A szkoda – wszak to też teatr! Muzyczny, ale jednak teatr, tak więc poza śpiewaniem i tańczeniem trzeba też grać. I to właśnie aktorstwo jest siłą napędową Kinky Boots i rzeczą, która mocno go charakteryzuje.
(Drag) Queen Lola
Zdecydowanie najtrudniejsze zadanie miał przed sobą moim zdaniem Krzysztof Szczepaniak. Gdy mężczyzna gra kobietę, zawsze jest niezwykle cienka granica pomiędzy byciem autentycznym a byciem śmiesznym, pomiędzy poważną kreacją a parodią. W tym przypadku sytuacja była jednak o tyle inna, że Krzysztof nie grał kobiety, a właściwie… mężczyznę grającego kobietę. Lola zresztą mówi o sobie, że nie jest zwykłem transem, a drag queen. Postać ta z definicji jest więc mocno przerysowana, a Krzysztof świetnie odnalazł się w jej ramach. Lola jest mieszanką wybuchową – zbyt męska jak na kobietę, zbyt kobieca jak na mężczyznę. Gwiazda londyńskiego klubu. Zdecydowanie zbyt nowoczesna dla małomiasteczkowego Northampton. Ma niewyparzony język, światły umysł, innowacyjne pomysły. Budzi podziw wśród kobiet i niezrozumienie u mężczyzn. Gdy pozbywa się jednak czerwonej peruki, błyskotek, wysokich obcasów i świecidełek, jej pewność siebie zdaje się przygasać, a Lola staje się z powrotem Simonem – pogubionym chłopakiem, który zawiódł swojego ojca.
Ten ostatni element zresztą łączy go z Charliem, czyli postacią pozornie znajdującą się na przeciwnym biegunie, niż Lola. Wraz z narzeczoną Nicolą przeprowadza się do on Londynu, by spełniać marzenia. Tylko czyje – swoje czy jej? W postać tę wcielił się Mateusz Weber, który stworzył z Szczepaniakiem bardzo elektryzujący i dobrze uzupełniający się duet. Weber był drugim bardzo mocnym aktorskim ogniwem tego spektaklu, pokazującym wszystkie fazy, przez które przechodził jego bohater – ekscytację, żałobę, załamanie, zwątpienie… Młody Price chce się wyrwać z Northampton i za nic w świecie nie chce żyć tak, jak jego ojciec – w fabryce butów. Gdy po jego śmierci przejmuje jednak rodzinny biznes i nie potrafi się w nim odnaleźć, również czuje, że go zawiódł.
Produkujmy seks!
Dialog Simona i Charliego oraz utwór Not my father’s son jest przełomem dla historii oraz niezwykle przejmującą, autentyczną i obnażającą bohaterów sceną. Wtedy też zaczyna się wewnętrzna wędrówka Simona, Charliego oraz pracowników fabryki, którzy muszą nauczyć się pracy na nieco innych warunkach. Zaczyna się opowieść o swego rodzaju rewolucji obyczajowej. Firma Price i Syn nie będzie bowiem dłużej produkować niezniszczalnych, wygodnych i praktycznych butów. Od tego momentu z taśmy fabryki schodzić będzie czysty i prawdziwy seks, który przybierze postać kozaków na niebotycznym obcasie. Kozaków produkowanych dla… mężczyzn. Niszą, w którą chce trafić Lola, są bowiem drag queens. Czy się to uda? Przekonajcie się sami w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Ja zdradzić mogę jedynie, że wewnętrzna przemiana dotknie wielu bohaterów i to niekoniecznie tych, po których zmian moglibyśmy się spodziewać od początku.
Czy Lola zawsze będzie silna i gotowa do walki?
Czy Charlie zmięknie, gdy dojdzie do niego, że został całkiem sam?
Czy Don (Łukasz Wójcik) przestanie być najbardziej męskim z męskich macho?
Niektórych zaślepi władza i dążenie do celu niemalże po trupach, niektórzy otworzą się na nowe doznania, niektórzy zaakceptują rzeczy do tej pory nieakceptowalne.
Zrozumieć niezrozumiałe
Właśnie o tym zresztą w dużej mierze opowiada Kinky Boots – o akceptacji. O zrozumieniu i zaakceptowaniu odmienności. O samoakceptacji i poszukiwaniu siebie. O małomiasteczkowości. O życiu pod dyktando innych. O życiu według czyjegoś scenariusza. O próbie wybicia się. Pod tą bardzo rozrywkową otoczką całego spektaklu, feerią kolorów i przebojową muzyką kryją się bowiem ludzkie problemy, rozterki i poważne tematy, przez co Kinky Boots kojarzy mi się nieco z Twist and Shout wystawianym w Teatrze Rampa.
Inne oblicze musicalu
Moją pierwszą wizytę w Teatrze Dramatycznym uznaję za jak najbardziej udaną, choć nie był to musical zrealizowany w sposób, do którego jestem przyzwyczajony. Jak wspomniałem wcześniej, rządzi tutaj aktorstwo, z czego bardzo się cieszę, ale jednocześnie na dalszy plan schodzi śpiewanie, z czego cieszę się nieco mniej. Wiele razy odsłuchiwałem album z oryginalną broadwayowską obsadą, uwielbiam te utwory i jestem do nich mocno przyzwyczajony. W warszawskiej inscenizacji songi są wykonane dobrze, ale w zupełnie inny sposób – mniej piosenkarski, bardziej można porównać te interpretacje do piosenki aktorskiej, co dość mocno kontrastuje z oryginałem.
Krzysztof Szczepaniak jest świetnym aktorem. Bardzo precyzyjnie wykreował Lolę począwszy od specyficznego poruszania się, charakterystycznych gestów po modulację głosu. Mam wrażenie, że dość zachowawczy był jednak wokalnie. Nie wiem, czy to kwestia tonacji utworów, czy też taki był pomysł aktora na tę postać, ale znając możliwości wokalne Krzysztofa, spodziewałem się tutaj czegoś nieco innego. Moim ulubionym utworem z Kinky Boots jest zdecydowanie przejmujące Hold me in your heart i z niecierpliwością wyczekiwałem tego utworu. Mając w pamięci genialne wykonania Billy’ego Portera, czyli broadwayowskiej Loli, czy też Jakuba Wociala z albumu Dream of Broadway miałem nadzieję na coś spektakularnego, a scena ta w warszawskim Kinky Boots była raczej skromna i mało przejmująca.
Wyjątkowo ciężko było mi się też tym razem przyzwyczaić do polskich tłumaczeń znanych mi utworów, które w mojej ocenie traciły w porównaniu z oryginałami.
Naprawdę dobrze brzmiały utwory grupowe, duet Harry’ego (Maciej Radel) z Charliem w utworze Take what you got czy przedstawienie Loli w utworze Land of Lola – to było coś! Najmniej wokalnie przekonała mnie z kolei Anna Szymańczyk, szczególnie w utworze The history of wrong guys. Była to niezła kreacja aktorska, jednak zdecydowanie słabsza interpretacja wokalna.
Kilka centymetrów nad ziemią
Kinky Boots świetnie wypada za to choreograficznie i ruchowo. Choć nie ma tutaj bardzo dużo tańca, choreografie Pauliny Andrzejewskiej robią duże wrażenie – zwłaszcza, gdy wykonują je Aniołki Loli, czyli Kamil Mróz, Kamil Studnicki, Jakub Szyperski oraz Mirosław Woźniak, przemierzający scenę dobrych kilka centymetrów nad ziemią za sprawą spektakularnych butów. Jak zwykle bardzo podobały mi się też wszelkie interakcje z publicznością oraz świetnie zagrana i zatańczona (jeśli można tak to nazwać) scena walki Loli z Donem, która bardzo ciekawie kontrastowała zresztą z następującą po niej szczerą rozmową tej dwójki.
Masz być tym, kim chcesz
Kinky Boots pełne jest zresztą kontrastów i między innymi to czyni ten spektakl tak nietuzinkowym. Mimo że widziałem go niemal dwa miesiące temu, w mojej głowie ciągle świeże są emocje, jakie mi towarzyszyły, dobra zabawa, jaką spektakl mi ten dostarczył oraz refleksje, jakie po sobie pozostawił. I muszę przyznać, że chętnie spotkam się jeszcze w przyszłości z Lolą, jej Aniołkami oraz pracownikami fabryki Price i Syn! A teraz koniecznie muszę nadrobić pierwowzór filmowy. Swoją drogą – wiedzieliście, że scenariusz spektaklu powstał właśnie w oparciu o film…?
what do you think?