Ona kocha jego. On ją niby też, ale ma inną. On ją rzuca. Ona nie rozumie jego decyzji i nie chce się rozstawać. Do akcji wkracza jego była, przez co tworzy się pomieszanie z poplątaniem. Brzmi znajomo? Brzmi jak tania komedia romantyczna lub średniej jakości melodramat? Choć pokrótce i (bardzo!) pobieżnie tak można by opisać fabułę musicalu Kobiety na skraju załamania nerwowego, byłoby to dużo spłycenie jego wartości. Jest tam bowiem humor, są dramaty, jest mnóstwo tańca, ale z pewnością nie jest tanio!
Poznajmy nieznane
Nie będę ukrywał – o musicalu Kobiety na skraju załamania nerwowego nie słyszałem przed jego pojawieniem się na scenie Teatru Rampa. Kojarzyłem oczywiście film, jednak nie wiedziałem, że doczekał się on wersji teatralnej. I myślę, że nie jest to duży wstyd, biorąc pod uwagę, że Warszawa jest – po Nowym Jorku i Londynie – trzecim miastem na świecie, które zaprezentowało swoją inscenizację tej historii. Myślę też, że doskonale wpisuje się to zresztą w politykę Teatru Rampa oraz edukacyjną misję Jakuba Wociala – kierownika artystycznego Sceny Muzycznej Rampy. Po kultowym Jesus Christ Superstar czy autorskiej Rapsodii z demonem dobrze jest pokazać polskiej publiczności broadwayowski hit, który nie jest u nas mocno popularny, a który odpowiednio przygotowany może być doskonałą rozrywką. A znając wcześniejszy dorobek tych twórców, o to byłem akurat całkowicie spokojny. I nie zawiodłem się!
Może gazpacho?
Kobiety na skraju załamania nerwowego są historią Pepy, która niespodziewanie dowiaduje się o końcu swojego związku. Opowieścią o bardzo poplątanych relacjach damsko-męskich i nie mniej zagmatwanych relacjach rodzicielskich. Ciekawym studium kobiecej psychiki i eksperymentem wskazującym na jej granice. Historią o kobietach z różnych powodów zamieszanych w tę pokrętną intrygę oraz o… magicznym gazpacho.
Musical ten oparty jest o film Pedro Almodóvara i to się czuje, bo bardzo dużo jest poplątania z pogmatwaniem oraz ciekawego, nieco czarnego humoru. A ja bardzo cieszę się, że spektakl ten trafił właśnie na tę scenę i na tych twórców. Niezwykle energetyczne, przebojowe, ogniste – i w gruncie rzeczy mało musicalowe – utwory Davida Jazbeka w wykonaniu artystów Rampy brzmią bardzo dobrze, a na scenie od pierwszych minut dzieje się bardzo dużo. Jest kolorowo, temperamentnie i bardzo hiszpańsko.
Uparcie i skrycie kocham Cię, Madrycie!
W klimat spektaklu doskonale wprowadza nas utwór Madrid is my Mama, podczas którego widzimy chaos miasta, całą feerię barw i paletę osobowości. Wtedy też poznajemy postać taksówkarza, dobrze wykreowaną i świetnie zaśpiewaną przez Sebastiana Machalskiego, który na najbliższe godziny staje się swego rodzaju narratorem i obserwatorem mających miejsce na scenie wydarzeń. A przyznać trzeba, że ma co komentować!
Chwilę później w zgoła inny klimat wprowadza widzów gorzki dialog Pepy (rewelacyjna Małgorzata Regent) oraz Ivana (Robert Kowalski) w utworze Lie to me, który jest jedną z wielu prób, które główna bohaterka podejmie, by zrozumieć zaistniałą sytuację. Moimi ulubionymi utworami z Kobiet… są jednak Tangled oraz On the verge, który jest dla mnie kwintesencją tego spektaklu oraz jego klimatu. To, co wtedy dzieje się na scenie, to prawdziwy ogień! NAPRAWDĘ!
Trzy plusy, żadnego minusa
Teatr Rampa jest dla mnie zdecydowanie jedną z ciekawszych i mocniejszych scen muzycznych na teatralnej mapie Polski – za sprawą interesującego, zróżnicowanego repertuaru, nietuzinkowych rozwiązań oraz bardzo mocnego zaplecza technicznego w postaci twórców i artystów.
Za każdym razem, gdy jestem gościem sceny na Targówku, aż chcę krzyknąć, że RAMPA TAŃCEM STOI. Ale po chwili dodałbym najchętniej, że RAMPA AKTORSTWEM STOI. No ale przecież występują tam genialni musicalowi wokaliści. Przecież RAMPA WOKALEM STOI. No ciężko byłoby wybrać najmocniejszy element tego teatru, co jest w zasadzie piękne, bo trzy kluczowe elementy, tworzące dobry musical – taniec, aktorstwo i śpiew – doskonale się tam uzupełniają i przeplatają. I tak samo genialnie przeplatają się one w Kobietach na skraju załamania nerwowego. Ale po kolei!
Rampa tańcem stoi
Gdy w natarciu jest boski duet, można być absolutnie spokojnym o to, co zobaczymy na scenie. A właściwie o to, że to, co zobaczymy, będzie na najwyższym poziomie. Bo tym, co się na scenie dzieje, często jestem zaskakiwany! Autorem choreografii w Kobietach na skraju załamania nerwowego jest Santiago Bello, któremu ponownie asystował Patryk Gładyś.
Nie można w tym miejscu nie zaznaczyć tego, że Santi pochodzi z Hiszpanii, co było czuć i widać w brawurowych choreografiach, mieszających w sobie elementy flamenco, pasodoble czy innych tańców, momentalnie przywodzących na myśl gorące, hiszpańskie uliczki. Warstwa taneczna w spektaklach Rampy często jest sztuką samą w sobie – z jednej strony osobnym tworem, na który patrzy się z ogromną przyjemnością, z drugiej zaś świetnym uzupełnieniem historii dziejącej się na scenie czy wyśpiewywanych przez aktorów songów. Nieważne, czy w tle, czy na pierwszym planie – zawsze na najwyższym poziomie.
Taneczne przerywniki są tym, na co zawsze czekam, i jeszcze nigdy się nie zawiodłem. W Kobietach…, poza grupowymi choreografiami, kluczowym elementem jest też indywidualny ruch każdego z bohaterów – zarówno tych pierwszoplanowych, jak i epizodycznych przechodniów Madrytu. Każdy z nich posiada swój indywidualny rytm i charakter, przez co razem tworzą niezwykle barwną, nietuzinkową i różnorodną całość. Na szczególne wyróżnienie zasługuje nominowana do ubiegłorocznych Teatralnych Nagród Muzycznych im. Jana Kiepury Ewelina Kruk, która w tym spektaklu wyjątkowo skupia na sobie uwagę.
Rampa aktorstwem stoi
Spektakl w reżyserii Dominiki Łakomskiej posiada kilka bardzo mocnych kreacji aktorskich. Poza wspomnianym wcześniej charyzmatycznym i dowcipnym taksówkarzem w wykonaniu Sebastiana Machalskiego oklaski należą się Maciejowi Pawlakowi, który niezwykle przekonująco wypadł w roli ciamajdowatego Carlosa, będącego w cieniu i pod pantoflem dwóch kobiet – narzeczonej oraz matki.
Ta ostatnia zresztą, w wykonaniu Anny Sztejner, jest jedną z ciekawszych postaci tego spektaklu. Lucia nie jest do końca zrównoważona, nie może pogodzić się z mijającym czasem, a swoje frustracje przelewa na Carlosa, na Ivana, na Pepę czy Marisę. Jednak właśnie – czy to na pewno są jej frustracje? Niespełnione marzenia? Zmarnowane lata? Każdy chyba musi sam odpowiedzieć sobie na to, co Lucię doprowadziło na skraj. Podobnie jak kolejną szaloną i bardzo charakterystyczną postać wykreowaną przez Paulinę Grochowską, którą w roli teatralnej widziałem po raz pierwszy.
Candela jest przyjaciółką Pepy, która po raz kolejny źle ulokowała swoje uczucia. Jest gadatliwa, jest roztrzepana, trochę nierozgarnięta i jest totalnym przeciwieństwem poukładanej (do czasu) Pepy. Myślę, że największym wyzwaniem w kreowaniu tej roli mogła być… ilość i szybkość słów przez nią wypowiadanych, czego apogeum jest świetny i niezwykle zabawny utwór Model behavior, będący zresztą świetnie i dynamicznie zrealizowaną sceną.
Z niełatwym zadaniem świetnie poradziła sobie też Małgorzata Regent, dźwigająca na sobie ciężar głównej bohaterki i będąca na świeczniku niemal przez cały spektakl. Pepa jest bardzo ciekawą postacią, dość mocno zróżnicowaną i będącą ciekawym materiałem do interpretacji oraz pracy aktorskiej, co Małgorzata w pełni wykorzystała.
Dopełnieniem kobiecej obsady są także dwie silne aktorskie osobowości – Natalia Piotrowska w roli Marisy oraz Marta Wardyńska jako Paulina.
Rampa wokalem stoi
Do tego chyba przekonywać nikogo nie trzeba. Z teatrem tym związani są czołowi wokaliści musicalowi obdarzeni naprawdę nieprzeciętnymi umiejętnościami. I choć – jak wspominałem – moimi ulubionymi utworami w Kobietach… są te grupowe, w których świetnie współbrzmią ze sobą tak różne głosy, to nie sposób nie wyróżnić Sebastiana Machalskiego za Madrid is my Mama, Anny Sztejner za Invisible, Maćka Pawlaka za My crazy heart czy Małgorzaty Regent za niesamowicie trudne i emocjonalne Island. No i oczywiście Pauliny Grochowskiej za Model behavior!
Mała, wielka scena
Niejednokrotnie wspominałem, że lubię w teatrze pewną umowność i symbolikę. To, że nie zawsze wszystko jest podane na tacy. To, że widz musi czasami pomyśleć, dać się zaskoczyć. Tak było m.in. przy Chicago w Krakowskim Teatrze Variété czy Jesus Christ Superstar oraz Twist and Shout w Teatrze Rampa. I tak było też w przypadku Kobiet na skraju załamania nerwowego. Scenografia Alicji Patyniak-Rogozińskiej jest mocno symboliczna (choć nie tak ascetyczna jak przy np. Chicago), skoncentrowana na futurystycznych, geometrycznych wzorach, a doskonale uzupełniają ją kostiumy zaprojektowane w podobnym klimacie.
Stosunkowo niewielka scena Rampy, która mogłaby być utrapieniem dla innych, w tym przypadku daje duże pole do popisu kreatywnym twórcom. Rzadko jest tu miejsce na dosłowność i oczywistość i mimo niewielkich możliwości technicznych, akcja ani na chwilę nie zwalnia. Uwielbiam też użytą w tym spektaklu zabawę rekwizytami i elementami scenografii. Taksówka zmieniająca się jednym ruchem w biurko? A czemu nie?!
Gorąca Hiszpania
Do przebojowego i gorącego Madrytu artyści Rampy przenieśli mnie w samym środku zimy, bo 27 stycznia, jako zwieńczenie naprawdę intensywnego weekendu. I była to podróż bardzo przyjemna! Kobiety na skraju załamania nerwowego są bowiem bardzo dobrą propozycją, obfitującą w świetne kreacje aktorskie, niebanalny humor, ciekawą muzykę i genialną choreografię. Tym większa szkoda, że pod koniec maja żegnają się z warszawską sceną! Kto jeszcze nie spotkał Pepy i ferajny, niech koniecznie poluje na bilety!
3 COMMENTS