Mąż Aleksandry Kwaśniewskiej
Czy tego Pana trzeba komuś przedstawiać? Pewnie nie. Choć ja – wstyd się przyznać – jeszcze kilka lat temu kojarzyłem go głównie z małżeństwa z Aleksandrą Kwaśniewską (sic!). Takim byłem ignorantem. I choć dziś również nie znam na wskroś repertuaru Poluzjantów, a Kubę częściej słyszałem w projektach gościnnych (Kolędy Świata, Król Swingu czy Tribute to Michael Jackson), niż w autorskim repertuarze, wiem już, jak świetnym artystą jest, do czego mnie osobiście przekonał doskonałym albumem z coverami Andrzeja Zauchy (ach! uwielbiam!). Dlatego z dużym zdziwieniem i jeszcze większym zaciekawieniem zareagowałem na wieść o planowanej premierze pierwszej solowej płyty w dorobku artysty.
No jest kimś!
Pamiętam, że byłem z przyjaciółmi na wakacyjnym wyjeździe, gdy premierę miało Życie, zapowiadające album. Trochę z wypiekami na twarzach, a trochę w pośpiechu (bo plan wyjazdu napięty) odsłuchaliśmy ten utwór i… no właśnie. Petardy nie było, kapcie nam nie spadły. Było fajnie, przyjemnie, ale nie powiedziałbym, byśmy byli jakoś spektakularnie zachwyceni. Zupełnie inaczej zareagowałem jednak na wydany kilka tygodni później singiel Jestem kimś. No to była petarda! I tutaj Kuba faktycznie potwierdził, że JEST KIMŚ! (POSŁUCHAJ)
Humorystyczny tekst Aleksandry Kwaśniewskiej (to było dla mnie ogromne zaskoczenie!) w połączeniu z dance’ową muzyką i ciepłym wokalem Badacha sprawiły, że zostałem absolutnie kupiony. I już wtedy wiedziałem, że kilka tygodni później zawitam na poznańskim koncercie artysty.
“Oldschool” po raz pierwszy na żywo
Tak też stało się pod koniec listopada 2017 roku. Na koncert wybrałem się bez znajomości materiału (z wyjątkiem dwóch wspomnianych wcześniej utworów), ponieważ chciałem poznać je właśnie na żywo. Czy było to dobre rozwiązanie? Niestety, chyba nie. Materiał, choć przyjemny, okazał się dla mnie ciut, hmmm… trudny (?) w pierwszym odbiorze, solówki instrumentalne nieco przydługie, na dodatek poznańska publiczność (której też byłem częścią, więc nikogo nie obwiniam) trochę drętwa i niespecjalnie odbierająca energię muzyków. Wszystkie te czynniki sprawiły, że choć bawiłem się nieźle i absolutnie nie żałowałem wydanych pieniędzy (jednak wokal i charyzma Kuby obronią się zawsze), po koncercie nie zapamiętałem żadnego z nowo poznanych utworów.
Perła
Cóż, trzeba było się zatem zaopatrzyć w płytę i w końcu dogłębnie zapoznać z oldschoolowym materiałem! No i był to strzał w dziesiątkę, bo repertuar ten idealnie sprawdził się w domowych kątach podczas długich, leniwych, zimowych wieczorów – są tu bowiem i utwory, które tę leniwość podtrzymują i doskonale się w ten klimat wtapiają, jak i takie, które pobudzają do życia i motywują do wstania z kanapy. Choćby po to, by potupać nóżką. Tym sposobem zapętliłem tę płytę wieeelokrotnie i szczerze ją pokochałem. Oldschool zawiera oczywiście utwory, które są „tłem do życia”, niespecjalnie się wyróżniają i o których za bardzo się później nie pamięta (np. Będę z Tobą, które jest dla mnie najsłabszym ogniwem tego krążka), utwory dobre (np. przezabawne Cześć, opowiadające o wymarzonej damsko-męskiej relacji w nieco inny sposób), bardzo dobre oldschoole (wspomniane wcześniej Jestem kimś, które do dziś jest jedną z moich ulubionych piosenek z płyty; klimatyczne i bujające Tonight czy nieco elektroniczne Pusto), ale także prawdziwe perły polskiej piosenki, które Kuba – celowo lub nie – skondensował w końcowej części płyty, zaskakując słuchacza co chwilę coraz to większym geniuszem.
Struny wrażliwości
Serię tę zaczyna mój ulubiony chyba utwór z tej płyty, czyli Po drugiej stronie. Nie ukrywam – miewam takie momenty, kiedy lubię się zaszyć i pomyśleć, zastanowić się, przekalkulować, starając odciąć się od świata. I ten utwór doskonale trafił w ten czas, stając się zapętlonym niezliczoną ilość razy. Bardzo refleksyjny tekst Janusza Onufrowicza, hipnotyzujący wokal Kuby Badacha i bardzo oszczędna warstwa muzyczna sprawiają, że można odlecieć naprawdę daleko. Naprawdę. Na inny nieco, bardziej jednak optymistyczny poziom zadumy wprowadza nas utwór Wracam do siebie z bardziej pompatycznym instrumentarium, by za moment wrócić do akustycznych Chwil, które są kolejną, nie do końca oldschoolową, absolutną perłą. Album kończy spektakularne Wall of kindness. No nie chcę, naprawdę nie chcę kolejny raz pisać, że jest to utwór genialny, no ale co mam zrobić? Autentycznie końcówka płyty miażdży mnie, wbija w fotel, niesamowicie emocjonuje i bardzo precyzyjnie trafia w struny mojej muzycznej (i nie tylko) wrażliwości.
Koncertowy oldschool – podejście drugie
I z taką wiedzą, takimi emocjami i taką świadomością wybrałem się w maju na kolejną odsłonę oldschoolowej trasy. No i wreszcie przeżyłem koncert tak, jak należy! Moja druga odsłona była kompletna. Znając utwory, mogłem bardziej skupić się na treści (lub na zabawie 😊), przez co odbiór był zupełnie inny, niż pierwotnie. Koncert można podzielić na dwie części – pierwsza jest zdecydowanie spokojniejsza, przepełniona bardziej refleksyjnymi tonami, gdzie wreszcie w pełnym skupieniu mogłem na żywo posłuchać Po drugiej stronie. Niezapomniane przeżycie! Drugą część z kolei wypełniają bardziej dyskotekowe, taneczne i OLDSCHOOLOWE bity, podczas których można się poruszać, potańczyć, pobawić. I – uwaga! – miało to miejsce również w poznańskiej Sali Ziemi! Na znak Kuby tłumy (włącznie ze mną oczywiście) ruszyły pod scenę i wtedy zaczęło się prawdziwe szaleństwo. W pewnym momencie pojawiła się również niekwestionowana gwiazda wieczoru – czyli KULA!
Podczas całego wieczoru oczywiście Kuba sypał dowcipami, anegdotkami i żartami sytuacyjnymi – no ma gadane, nie ma co. Śpiewane na szczęście też ma, tak więc wszystko się równoważyło.
Piękny był to wieczór – z pełnym spektrum emocji i ucztą dla ucha oraz ducha. Zdecydowanie polecam Oldschool zarówno na płycie, jak i w wersji koncertowej. Nie da się ukryć, że Kuba Badach – idąc za słowami jednego z jego utworów – jest KIMŚ!
2 COMMENTS