Nie ukrywam, że niespecjalnie ciągnęło mnie do tego musicalu. Nie jestem wielkim fanem filmowego pierwowzoru, a i musicalowa ścieżka dźwiękowa nie zrobiła na mnie większego wrażenia, gdy słuchałem jej kiedyś bez kontekstu na Spotify. Apetyt na łódzką inscenizację „Pretty Woman” pobudzała na pewno jednak obsada, która zawierała w sobie wiele niezwykle smakowitych kąsków. Na plus działało też nazwisko Jakuba Szydłowskiego, odpowiadającego za reżyserię tego musicalu, dające duże nadzieje na powiew świeżości i nowej jakości w Teatrze Muzycznym w Łodzi. Gdy jednak otrzymałem ofertę last minute, by zjawić się na oficjalnej premierze tego musicalu, nie mogłem z propozycji tej nie skorzystać.
Pechowa premiera z happy endem
I przyznać muszę, że pechowa premiera, przekładana przez pandemię kilkukrotnie, okazała się mieć naprawdę happy ending. Bo „Pretty Woman” to bardzo lekka musicalowa pozycja, którą ogląda się z prawdziwą przyjemnością i która przypomina, co jest w teatrze muzycznym najpiękniejsze. Nie jest to samograj, jak „Nędznicy” czy „Miss Saigon” – a tytuły te przywołuję nie bez powodu, bowiem oba z nich znajdują się (czas teraźniejszy jest tutaj odpowiedni?) w repertuarze łódzkiego teatru. „Pretty Woman” nie działa na emocje tak, jak dzieła Schönberga, nie zawiera w sobie wielkich muzycznych hymnów, szlagierów, które przetrwają lata czy archetypicznych bohaterów. Muzycznie jest to spektakl bardzo przyjemny, utwory pasują do konwencji, na żywo słucha się ich z przyjemnością i wykonane są naprawdę świetnie, ale nie są to tak chwytliwe melodie, które zostaną ze mną na dłużej.
Czy z Thuya naprawdę jest kawał… zbója? – „Miss Saigon” w Teatrze Muzycznym w Łodzi [RECENZJA]
Gorszy materiał, lepsza realizacja
Mimo to „Pretty Woman” przewyższa wyżej wspomniane łódzkie inscenizacje jakością realizacji. Przede wszystkim widać tutaj pracę zespołową i zgranie, czego brakowało mi we wcześniejszych spektaklach łódzkiego teatru. Zespół wokalny, tancerze i soliści wreszcie współpracują ze sobą i się wzajemnie dopełniają. „Pretty Woman” jest też naprawdę ładnym wizualnie obrazkiem, z bardzo dobrymi choreografiami Jarosława Stańka i Katarzyny Zielonki wzbogaconymi efektownymi akrobacjami i pokazami kaskaderskimi. Dobre wrażenie robią też kostiumy Anny Chadaj oraz scenografia Grzegorza Policińskiego. Nie ma tutaj fajerwerków, nie ma efektów specjalnych – kostiumy oddają charakter postaci, a dekoracje są dobrym zrównoważeniem teatralnych możliwości z filmową klasyką.
Ciekawym zabiegiem reżyserskim Jakuba Szydłowskiego, charakteryzującym łódzką inscenizację „Pretty Woman”, jest fakt, że musical ten osadzony został w… realiach studia filmowego. Widzowie są zatem świadkami nagrywania kultowego filmu – są więc cięcia, są komentarze, są kulisy, wpadki, duble i ekipa filmowa. Początkowo bardzo mnie ten zabieg zaintrygował, jednak przyznaję, że czasami dodatkowe wstawki zabijały nastrój niektórych scen.
Słychać, kiedy śpiewa lud!
No i – co zaskoczyło mnie chyba najbardziej – „Pretty Woman” brzmi doskonale! Tak, jak podczas poprzednich wizyt w Teatrze Muzycznym w Łodzi trudno było mi wysłyszeć kiedy i o czym śpiewa lud, tak tutaj soliści nagłośnieni są bezbłędnie – tak, że momentami brzmieli, jakby śpiewali z playbacku. A i w scenach zbiorowych nie było większych problemów. Szacun! Cudownie posłuchać takiej jakości na żywo. No bo słuchać było kogo.
Przede wszystkim bowiem musical ten stoi bardzo dobrą obsadą, zarówno na pierwszym, jak i na dalszych planach.
Klasa i ciepło
Malwina Kusior ma na scenie tak naturalną grację i elegancję, że mam wrażenie, że tego nie da się zagrać – to trzeba mieć w sobie. Bardzo pasowało to Vivian, szczególnie w późniejszych scenach, gdy jej bohaterka zauważa, że może oczekiwać od życia czegoś więcej, choć i w początkowej dziewczynie z ulicy Malwina odnalazła się dobrze. Jej Vivian jest bardzo szlachetna i szykowna – nawet wtedy, gdy jednocześnie jest nie do końca okrzesana. Fizyczność i tytułowa atrakcyjność Malwiny doskonale uzupełniają jej warsztat aktorski – bo w żadnym wypadku nie jest to rola jedynie po warunkach, a Vivian jest bohaterką z krwi i kości, posiadającą szeroki wachlarz emocji.
Rafał Szatan z wokalem kojącym bardziej niż melisa i cieplejszym niż wszystkie jesienne Pumpkin Spice Latte razem wzięte oraz aparycją hollywoodzkiego amanta bezbłędnie wszedł w buty Edwarda i jest moim niekwestionowanym odkryciem tego wieczora – mimo że to nie było moje pierwsze zetknięcie z nim na scenie. Sama postać Edwarda jest w moim odczuciu nieco nijaka, jednak Rafał swoją kreacją dodał jej sporo charakteru – stanowczości, cynizmu, nierzadko obojętności, a w ostateczności sporo ciepła i uczucia. Wraz z Malwiną stworzył bardzo dobry duet, który uzupełniał się wokalnie i energetycznie.
Wulkany energii
Dagmara Rybak jako nieco wulgarna Kit swoją energią i przepotężnym głosem po prostu rozwala system – bez kitu! Jest to postać pełna temperamentu, bardzo głośna i krzykliwa – co podkreśla jeszcze dodatkowo charakteryzacja i kostium. Dagmara trzyma jednak swoją Kit w ryzach i nie zrobiła z niej karykatury – kiedy trzeba, jest bardziej stonowana. Pokazuje też różne emocje swojej bohaterki, w zależności od sytuacji, w której się znajduje. Nie jest tajemnicą, że Dagmara jest jedną z moich ulubionych aktorek musicalowych i szalenie cieszy mnie, że jej talent wykroczył poza granice poznańskiego teatru muzycznego, bo artystka ta zdecydowanie zasługuje na najlepsze sceny.
Maciek Pawlak z charakterystycznym sobie urokiem jest w piętnastu miejscach naraz. Skacze, hasa, śpiewa, tańczy, bajeruje i we wszystkim tym jest bezbłędny zarówno jako Happy Man, jak i Giulio. Maciej jest bardzo wszechstronnym i bardzo rzetelnie wykonującym swoją pracę artystą. Jest bardzo dobrym aktorem, świetnie tańczy i doskonale śpiewa – idealnie łączy więc w sobie wszystko to, co charakteryzować powinno dobrego artystę musicalowego. Bardzo dobrze wypadł też w „Pretty Woman”, mimo że postaci te nie są w moim odczuciu jakimiś spektakularnymi wyzwaniami aktorskimi – w spektaklu tym Maciej wrócił nieco do roli uroczego chłopca i przypomniał nam, za co pokochaliśmy go w „Czarownicach z Eastwick”, „Rodzinie Addamsów” czy „Kobietach na skraju załamania nerwowego”. Na szczęście rolami w „Thrill me”, „Jesus Christ Superstar” czy „Miss Saigon” udowodnił, że jako aktor ma do zaoferowania znacznie więcej i mam ogromną nadzieję na więcej takich ról w jego wykonaniu.
Standardowo niezawodni
Tomasz Steciuk wprowadza na scenę dużo spokoju, mądrości i stateczności – i, rzecz jasna, musicalowej jakości – choć Panu Thompsonowi nie można odmówić spontaniczności.
Z kolei Marcin Sosiński tak wykreował Philipa Stuckeya, że postać, z którą początkowo sympatyzowałem, w okamgnieniu przeistoczył w najbardziej oślizgłego gnojka, czym po raz kolejny udowodnił mi, jak wszechstronnym jest artystą. Chapeau bas!
Na wspomnienie zasługują też Emilia Klimczak oraz Dominik Bobryk, prezentując się w bardzo ciekawych epizodach.
Czy wrócę tam?
No muszę przyznać, że fajna jest ta „Pretty Woman” w Łodzi. Po wyjściu z teatru myślałem, że to spektakl na raz, ale teraz, im dłużej o nim myślę i im więcej pozytywów w nim dostrzegam, zaczynam nabierać ochoty na powtórkę. Bo to naprawdę przyjemna i ciepła historia – myślę, że w sam raz na jesień. W jednym z utworów Vivian śpiewa „Nie wrócę tam”. No to ja, na przekór pannie Ward, powiem, że wrócę tam z wielką chęcią.
No i jeszcze większej ochoty nabrałem na sprawdzenie, jak ten sam materiał został potraktowany w Krakowie!
2 COMMENTS