Czy jest tutaj ktoś, kto nie zna grupy The Beatles? Ktoś, kto nigdy nie wzruszył się na dźwięk Yesterday; kto nie szalał przy Twist and Shout; kto nie potrafiłby dokończyć frazy All you need is…? Zaryzykuję stwierdzeniem, że nie. Przeboje Beatlesów są nieśmiertelne i ponadczasowe oraz tak mocno różnorodne, że każdy (no dobra – niemal każdy) może znaleźć tutaj coś dla siebie. Czy jednak jest to dobry materiał na musical, na spektakl, na muzyczne widowisko? Dość ryzykowne posunięcie! Ale tego ryzyka podjęli się Irene Arredondo oraz Santiago Bello wraz z artystami Teatru Rampa i… chwała im za to, bo dzięki nim scena na Targówku ma w swoim repertuarze kolejną perłę!
3… 2… 1… START!
Pełne przygotowania do tego szalonego przedsięwzięcia trwały zaledwie nieco ponad trzy miesiące, jednak gdy podejmuje się ich zespół tak fenomenalnych i zdolnych ludzi, jest to okres absolutnie wystarczający. Pomysł stworzenia spektaklu z muzyką Beatlesów zainicjował Jakub Wocial – kierownik oraz założyciel Sceny Muzycznej Teatru Rampa, świętującej właśnie swoje piąte urodziny – natomiast całą koncepcję na scenę przeniósł Santiego Bello, który poprosił o napisanie scenariusza swoją przyjaciółkę Irene, no i… ruszyła machina. Polskim przekładem zajął się Jacek Mikołajczyk – dyrektor Teatru Syrena i reżyser m.in. Rodziny Addamsów czy Zakonnicy w przebraniu w Teatrze Muzycznym w Poznaniu – zaś wyreżyserowania spektaklu oraz stworzenia (brawurowej!) choreografii podjął się sam Santi, któremu asystował Patryk Gładyś.
Kto jest kim?
Historia toczy się w tajemniczej kamienicy, do której trafia Grzegorz (Michał Juraszek) – młody, zdolny i robiący międzynarodową karierę projektant mody, który wraca do ojczyzny w poszukiwaniu inspiracji. Wprowadzając się do tego budynku, nie ma on pojęcia, z jak dziwną mozaiką ludzkich historii i charakterów przyjdzie mu mieszkać pod jednym dachem. I w jak pokrętną intrygę kryminalną zostanie wplątany. Z czasem okazuje się bowiem, że wszystkich mieszkańców w pewien sposób spaja i łączy postać wojennego weterana – Sierżanta Peppera (Jakub Wocial). Człowieka nieco zdziwaczałego, cierpiącego na demencję oraz mającego problemy z pamięcią, jednak niezwykle ciepłego i serdecznego.
W zmowie przeciw niemu udział biorą pozostali mieszkańcy kamienicy: zgorzkniała właścicielka szkoły tańca – Paulina (Katarzyna Kozak); szalona hipiska Krisztina (Małgorzata Regent); początkujący polityk Ryszard (Sebastian Machalski), ukrywający przed wszystkimi swoją tożsamość oraz wyniosła przewodnicząca wspólnoty mieszkaniowej, „Hrabina” Anna (Anna Sztejner).
Kolaż emocji
Twist and Shout bardzo zgrabnie łączy w sobie wątki komediowe z nostalgicznymi nutami, a reżyser Santiago Bello bezbłędnie lawiruje między teatrem dramatycznym a musicalem – momentami niemalże koncertem. Polski przekład Jacka Mikołajczyka zawiera wiele smaczków, a sporo niuansów – głównie tych nawiązujących do twórczości Beatlesów – jest również wplecionych bezpośrednio w scenariusz. Mimo bardzo rozrywkowej formy, Twist and Shout porusza również ważne tematy oraz jest historią o samotności, która dotyka każdego z bohaterów – począwszy od opuszczonego Peppera poprzez pozostałych mieszkańców kamienicy, którzy mimo tego, że otaczają się na co dzień ludźmi, są zaślepieni swoimi dążeniami. Poczucie samotności oraz szarości dnia codziennego potęguje zaskakująca kolorystyka, która dominuje w spektaklu, a która zmienia się w zależności od miejsca akcji. W jaki sposób? Tego nie zdradzę! Bądźcie zaskoczeni, tak jak i ja byłem.
Duże wrażenie robi minimalistyczna scenografia Doroty Sabak oraz umowna konstrukcja samej kamienicy. Już przy Chicago Krakowskiego Teatru Variété pisałem, że bardzo lubię takie symboliczne rozwiązania i w tym przypadku również zdało to egzamin celująco. Sferę wizualną doskonale dopełniają też klimatyczne kostiumy, które świetnie korelują z panującą na scenie kolorystyką oraz klimatem epoki.
Aktorstwo ponad muzyką?
Zespół Rampy tworzą czołowi artyści reprezentujący najwyższy poziom – ciężko więc doszukiwać się w tym spektaklu mankamentów. I tak jak w przypadku musicali czy widowisk muzycznych największą uwagę najczęściej przykłada się do songów oraz ich wykonań, tak w przypadku Twist and Shout na wyróżnienie zasługują wybitne kreacje aktorskie. Nie sposób nie wspomnieć tutaj o niesamowicie autentycznej Katarzynie Kozak, która jako Paulina przelewa swoje niepowodzenia i frustracje na córkę Stellę, czy o postaci męża Krisztiny, którą świetnie wykreował Sławomir Mandes – mimo tego, że na scenie pojawiał się stosunkowo rzadko.
Moje serce w tym spektaklu skradł jednak bezkonkurencyjnie Jakub Wocial. Artysta, który przed kilkoma tygodniami został wybrany Najlepszym Wokalistą Musicalowym, tym razem pokazuje zupełnie inną twarz. Twist and Shout nie daje nam okazji, by po raz kolejny posłuchać jego niebywałych możliwości wokalnych (szkoda!). Tym razem jednak Jakub daje nam się poznać jako doskonały aktor komediowy, który świetnie wykreował ciepłą i wzbudzającą natychmiastową sympatię postać Sierżanta Peppera. Wszystko tu jest po coś – tembr głosu, każdy element charakteryzacji, gest, żarcik.
Jakub doskonale odnalazł się w tej roli, wzbudzając w widzach skrajne emocje – od rozbawienia (oj, bardzo często! m.in. znalezienie żółtej łodzi podwodnej czy dogryzanie Annie – majstersztyk!) po wzruszenie (rozmowa z Grzegorzem na temat tego, co jest w życiu najważniejsze, oraz bardzo poruszające wykonanie utworu Hey Jude). I mimo że nie miał okazji, by w tej roli zaprezentować pełnię swoich możliwości wokalnych, mógł w wykonywanych utworach przemycić to, co najważniejsze, czyli autentyczność oraz prawdziwe emocje.
Klasyka odświeżona
Muzyczne aranżacje Jana Stokłosy dodały znanym nam utworom Beatlesów nowej jakości oraz świeżości. Świetnie zabrzmiało rockowe Help czy manifestacyjne Revolution. Z kolei w nowej odsłonie Eleanor Rigby (który jest chyba moim ulubionym utworem legendarnej czwórki z Liverpoolu) Natalia Piotrowska kolejny raz udowodniła mi, że doskonale odnajduje się w tak delikatnych aranżacjach i nostalgicznych nutach, prezentując świetną technikę i kulturę wokalną. W tytułowym Twist and Shout czy utworze Can’t buy me love zaprezentowała natomiast charakterystyczny sobie pazur i pełną moc głosu. W tym ostatnim utworze wtórował jej także sceniczny partner – Michał Juraszek – dośpiewując All my loving. Duet ten wykreował bardzo uroczy wątek miłosny, a granie przez nich postaci, które są jedynym prawdziwym wsparciem Peppera, budzą ogromną sympatię widzów.
Wokalnie nie zawiódł również Sebastian Machalski, którego wykonanie utworu I want you tworzy jedną z mocniej zapadających w pamięć scen – a to za sprawą jego interpretacji, symbolicznej choreografii oraz faktu, jak mocno utwór ten obnaża graną przez niego postać.
Boski duet!
Siłą napędową spektaklu Twist and Shout zdecydowanie jest taniec. A jeśli choreografią zajęli się Santiago Bello oraz Patryk Gładyś, można być spokojnym, że jest ona na najwyższym poziomie. Wrażenie robią zarówno niepozorne ruchy szukających natchnienia i nirwany hipisów, jak i spektakularne, rockandrollowe układy choreograficzne wykonane przez zespół taneczny Rampy.
Tancerzom na scenie towarzyszyli, doskonale się w tej roli odnajdujący, Anna Kędroń oraz Maciej Pawlak (którego braku na scenie w większym stopniu osobiście bardzo żałuję!), dumnie pląsający między członkami zespołu tanecznego.
Czyżby ideał?
Czy można się do czegoś przyczepić? Można. Osobiście nie wyobrażam sobie, by wykorzystane w spektaklu utwory miały zostać przetłumaczone na język polski, bo właśnie w tej formie i w oryginalnej wersji językowej kochają je miliony. Trzeba jednak przyznać, że jeśli ktoś nie zna języka angielskiego, może mieć problem z wyłapaniem poszczególnych nawiązań oraz tego, jak wykonywane utwory wiążą się z fabułą i kolejnymi scenami. Podczas spektaklu prapremierowego zdarzały się również momenty, gdy band Jana Stokłosy zbyt mocno dominował nad wokalistami, przez co nie można było usłyszeć śpiewanych słów. I… tyle. Jak widać – plusów jest zdecydowanie więcej.
Twist and Shout jest świetną rozrywką, rzucającą nowe światło na znane przeboje Beatlesów. Spektaklem, który bawi i porusza; wywołuje łzy śmiechu i wzruszenia; odpręża, ale też zmusza do refleksji. Tytuł ten zaciera granice między musicalem, koncertem i teatrem tańca, wciągając widza w szalony wir. W sprzedaży są jeszcze ostatnie bilety na listopadowe oraz grudniowe spektakle – polecam pospieszyć się z ich kupnem, bo naprawdę warto!
Recenzja dotyczy spektaklu prapremierowego, który miał miejsce 6.10.2018 r. w Teatrze Rampa.
9 COMMENTS
aHa
6 lat ago
Zabawne, że nigdy z własnej woli nie słuchałam Beatlesów, u mnie w domu w ogóle nie było żadnych płyt, a jednak znałam niemal wszystkie piosenki z tego musicalu 😉
Szkoda, że nie dopracowali nieco lepiej samej historii, bo momentami niektóre wątki nie miały żadnego rozwinięcia, postać Edka słabo przemyślana. Dobrze się bawiłam, ale większe ciary miałam na “Rapsodii z demonem” 😉
Szymon
6 lat ago
AUTHORBo przed Beatlesami chyba nie sposób uciec. 🙂
Na mnie “Rapsodia” jeszcze czeka – niech już kończy się ten rok! 😀