Dużo się w ostatnim czasie działo. Zdecydowanie więcej podziwiałem na teatralnych deskach i koncertowych scenach niż później opisywałem. W kolejce czeka recenzja Pilotów, recenzja Rapsodii z Demonem, relacja z koncertu Musicals and More w wykonaniu Pauliny Grochowskiej, Maćka Pawlaka i Jacka Szwaja. Nie wspomnę już o mojej pracy magisterskiej… Logika podpowiada, że wypadałoby ogarnąć te tematy w kolejności chronologicznej. Serducho mówi jednak, że po obejrzeniu 27.06 jubileuszowego spektaklu Les Misérables School Edition w wykonaniu Śródmiejskiego Teatru Muzycznego muszę zmienić priorytety. A ja w życiu zdecydowanie bardziej wolę kierować się głosem serca.
Śródmiejski Teatr Muzyczny – co to takiego?
Idąc za notką, jaką można znaleźć na facebookowym profilu ŚTM:
Śródmiejski Teatr Muzyczny powstał z inicjatywy Zarządu Dzielnicy Śródmieście
m. st. Warszawy w 2009 roku i od samego początku działa przy Młodzieżowym Domu Kultury im. Władysława Broniewskiego w Warszawie. (…) Udział w spektaklach Śródmiejskiego Teatru Muzycznego dedykowany jest młodzieży szkolnej chcącej odważnie stawiać kroki pierwsze na teatralnej scenie muzycznej. (…) Znaczna część scenografii oraz kostiumów powstaje w pracowniach Domu Kultury a ich wykonania chętnie podejmują się członkowie obsady.
Jest to zatem miejsce, gdzie „amatorzy” (cudzysłów jest tutaj celowy, co udowodnię w dalszej części tego wpisu) mogą zaprezentować największe musicalowe tytuły, biorąc czynny udział w procesie tworzenia na każdym jego etapie. CZAD!
O tym, że ci młodzi artyści w jubileuszowym, dziesiątym już roku swojej działalności będą brali na tapet Nędzników, było wiadomo już od jakiegoś czasu, co wydawało się być doskonałą decyzją. Bo czy można sobie wyobrazić na jubileusz spektakl lepszy niż kultowe dzieło Claude-Michela Schönberga, o którym słyszał niemal każdy? Lepszy niż dzieło z ponadczasową historią i charakterystycznymi postaciami? Lepszy niż spektakl, który z odpowiednią wizją reżyserską może być prawdziwie widowiskowym przedsięwzięciem? Lepszy niż spektakl, który posiada tak charakterystyczną muzykę przepełnioną świetnymi zbiorówkami i wielkimi solowymi hymnami? Myślę, że byłoby ciężko. A ja, po tym, co zobaczyłem w warszawskim Teatrze Studio, wiem już, że była to naprawdę bardzo dobra decyzja! Nieco szalona, zapewne pełna wyzwań, ale dająca świetny efekt.
Chwile grozy!
Moja przygoda w Teatrze Studio, w którym wystawiany był ten spektakl, zaczęła się od małego dramatu. Kilka miesięcy temu młodzi artyści organizowali zrzutkę, która miała pomóc im w zbudowaniu barykady, czyli najbardziej charakterystycznego i spektakularnego elementu scenografii LesMis. Z chęcią wziąłem udział w zbiórce na ten cel, za co twórcy odwdzięczyli się wejściówkami na spektakl i galę jubileuszową z udziałem artystów kreujących najważniejsze postaci tego spektaklu w Teatrze Muzycznym Roma oraz Teatrze Muzycznym w Łodzi. Nie powiem – byłem ogromnie podekscytowany, bo to nie lada gratka! Z przerażeniem przyjąłem więc wiadomość, że w dniu spektaklu w kasie nie ma wejściówek na moje nazwisko… I znalazły się one dopiero na 10 minut przed samym spektaklem. Przyznaję, z pewnością nabawiłem się kilku nowych siwych włosów. Na szczęście już klika chwil później artyści ŚTM wynagrodzili mi te stresy. I to z nawiązką.
Do czterech razy sztuka
Inscenizacja Śródmiejskiego Teatru Muzycznego jest czwartą wariacją na temat historii Jeana Valjeana przedstawioną w naszym kraju (przynajmniej z tych oficjalnych). Wcześniej tytuł ten gościł na deskach Teatru Muzycznego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni, Teatru Muzycznego Roma, znajduje się też w aktualnym repertuarze Teatru Muzycznego w Łodzi. Spektakl w reżyserii Antoniusza Dietziusa jest więc jedynym amatorskim wystawieniem w tym gronie. Choć czy faktycznie jest to spektakl amatorski? Dla mnie – w żadnym razie! Przez te trzy godziny byłem oczarowany i czułem się, jakbym był w pełnoprawnym i profesjonalnym teatrze. Bo umówmy się – to było absolutnie profesjonalne!
Dzieło kompletne
Les Misérables jest dla mnie bardzo ważnym dziełem i na pewno mogę zaliczyć je do mojej ścisłej czołówki ulubionych musicali. Uwielbiam jego pompatyczność i rozmach. To, jak nieoczywiści są bohaterowie tego spektaklu; jak różnie można postrzegać walkę dobra ze złem i to, kto w tej historii jest czarnym bohaterem. Bardzo lubię jego wielowątkowość i przedstawienie różnych obrazów miłości. Kocham wzruszenia, których dostarcza Valjean, przaśnych Thénardierów i za każdym razem dziwię się wyborom Mariusa – no bo jak? Wybrał Cosette? Gdy obok jest Éponine?! Uwielbiam wracać też na łódzką inscenizacją – głównie za sprawą doskonałej obsady. Jakub Wocial, Piotr Płuska, Paweł Erdman, Katarzyna Łaska, Agnieszka Przekupień, Monika Mulska – to są prawdziwe perły, moi mili! Więcej na ten temat na ten napisałem w recenzji łódzkiej inscenizacji i tym razem chciałbym skupić się na czymś nieco innym.
Słuchaj, kiedy śpiewa lud – „Les Misérables” w Teatrze Muzycznym w Łodzi [Recenzja]
Wykorzystany potencjał
Historia wielowymiarowej tułaczki życiowej Jeana Valjeana jest niezwykle poruszająca i naprawdę niewiele potrzeba, by emocjonowała ona ludzi. Muzyka broni się sama i jeśli jest dobrze wykonana, nie trzeba dużo więcej, by publiczność wyszła z teatru ukontentowana. Antoniusz Dietzius zadbał jednak o coś jeszcze. LesMis w jego reżyserii jest dziełem szalenie plastycznym, pięknym wizualnie, niemalże filmowym, a poszczególne sceny zamknięte w stopklatki zapisują się w pamięci jako niezwykłe kompozycje.
Byłem bardzo ciekaw, jak ci młodzi artyści poradzą sobie z tak wielką legendą, jak przedstawią poszczególne sceny, jak odnajdą się na tej stosunkowo niewielkiej scenie i czy mnie uda się odciąć od tego, co znałem choćby z łódzkiego spektaklu. Już pierwsza scena pokazała mi jednak, że będę miał do czynienia z w pełni autorską wizją reżysera i jego koncepcją na opowiedzenie tej historii.
Oglądając Les Misérables School Edition w Teatrze Studio, we WSZYSTKICH występujących na scenie młodych artystach widziałem ogromną pasję, profesjonalizm, zaangażowanie i precyzję. Widziałem pomysł – którego niestety czasami tak brakuje nawet na profesjonalnych scenach. Bardzo nie lubię w teatrze niewykorzystywania potencjału: miejsca, historii lub artysty. Cierpię, gdy widzę wspaniałych wokalistów musicalowych, niemogących w pełni zaprezentować swojego kunsztu. A takim marnotrawieniem talentu jest dla mnie choćby bardzo statyczne przedstawienie poszczególnych scen. Wychodzę z założenia, że spektakl to nie koncert i uważam, że ciekawe przestawienie postaci to nie tylko bezbłędne wyśpiewanie najbardziej flagowego songu, bo jeśli jest ono statyczne, to nie idzie za tym żadna historia ani kontekst sytuacyjny. W spektaklu Śródmiejskiego Teatru Muzycznego na szczęście zabrakło tego elementu! Reżyser Antoniusz Dietzius miał pomysł na każdą ze scen, a zwieńczyć efekt pomogli mu przezdolni młodzi adepci sztuki musicalowej.
Liczy się pomysł!
Bardzo dobrze zrealizowany jest prolog, świetnie wygląda scena w fabryce, uwodzi utwór Miłe panie, a to, co dzieje się podczas utworu Kramu tego król niesamowicie bawi i cieszy oko – jak zresztą wszystkie sceny z Thénardierami. Zachwycił mnie prosty, ale bardzo efektowny zabieg slow motion zastosowany m.in. podczas sceny na barykadzie czy podczas utworu Pusty stół i puste krzesła, który był najpiękniejszą sceną całego spektaklu, wspaniale oddającą klimat i treść utworu. Sam utwór został zresztą bardzo przejmująco wykonany przez Mateusza Tomaszewskiego (mój ulubiony męski głos spektaklu), który wcielał się w Mariusa. Niezwykle emocjonalna i autentyczna była także w wykonaniu jego oraz Krystyny Zajkowskiej scena śmierci Éponine. Duże wrażenie robi też scenografia Antoniusza Dietziusa i Bartka Szrubarka, a efektu wizualnego dopełniają światła w reżyserii Michała Piskorskiego oraz kostiumy Pauliny Skowrońskiej.
Można inaczej
Pozytywnie zaskoczyła mnie realizacja wielkiego songu Fantine (w tej roli świetna, debiutująca na deskach ŚTM Joanna Jaruga) Wyśniłam sen. Nie jest to bardzo wymyślna i skomplikowana scena, jednak wystarczyło to, by Fantine, wyśpiewując swój utwór, przespacerowała się pomiędzy maszynami w fabryce, by już nadało to jej postaci charakter i kontekst sytuacyjny. Ciekawie zostało przedstawione także samobójstwo Javerta (Jędrzej Czerwonogrodzki), które jest chyba największym mankamentem łódzkiej inscenizacji.
Amatorzy? Ależ skąd!
Z ogromnym podziwem obserwowałem występujących na scenie artystów, mając świadomość, że właściwie jest to dla nich jedynie hobby. I aż hobby! Pasja i serce, jakie włożyli oni w tę produkcję, zdecydowanie udzielały się i publiczności. Mimo bardzo młodego wieku niezwykle świadomie wykreowali powierzone im postaci. I byli naprawdę dobrzy zarówno w sferze wokalnej, jak i aktorskiej. Delikatna Cosette w wykonaniu Justyny Mróz, silny Enjolras Mikołaja Kisiela, nieszczęśliwie zakochana Éponine wykreowana przez Krystynę Zajkowską (bardzo charakterystyczna i piękna barwa głosu – mój ulubiony kobiecy głos spektaklu), a także wspomniani już wcześniej Joanna Jaruga (Fantine), Jędrzej Czerwonogrodzki (Javert), Mateusz Tomaszewski (Marius) – wszystko to naprawdę dobre kreacje, pokazujące ogromny potencjał młodych artystów i ich gotowość do występów na dużych scenach. Świetny komediowy duet wykreowali Marta Rodziejczak oraz Artur Gancarz, wcielający się w Thénardierów, którzy autentycznie bawili zebraną w teatrze publikę. Świetnie w utworach grupowych brzmi także zespół wokalny przygotowany przez Adriannę Furmanik-Celejewską, będącą kierownikiem muzycznym ŚTM. Bardzo miło było zobaczyć na scenie Arkadiusza Borzdyńskiego znanego z roli Szymona w mojej ulubionej inscenizacji Jesus Christ Superstar, za serce chwytały też dziecięce kreacje: Krzysztof Tymiński (Gavroche), Agata Perzyna (mała Cosette), Antonina Boruch (mała Éponine).
Kim mam być?
Scena Teatru Studio w dużej mierze należała jednak do kogoś innego. Ciężar (i przywilej) wykreowania najważniejszej postaci spadł na barki Jana Marczuka, który bardzo wiernie oddał przemianę kreowanego przez niego Valjeana nie tylko za sprawą charakteryzacji Dominiki Zatońskiej, ale także przede wszystkim przez swoją grę aktorską i interpretacje wokalne – jego wykonanie mojego ukochanego Daj mu żyć było naprawdę dobre! Ta wymagająca rola była dla Janka debiutem na deskach ŚTM, a teraz można go spotkać także w najnowszej premierze Teatru Muzycznego w Łodzi – Miss Saigon!
Z nadzieją patrząc w przyszłość
Czy było idealnie? Nie. Zdarzały się niedociągnięcia i nieczystości. Było kilka wpadek. Uciążliwe były przewijające się przez sporą część spektaklu problemy z nagłośnieniem. Ale gdzie nie zdarzają się wpadki? Patrząc zupełnie obiektywnie (choć czy przy ocenie sztuki można w ogóle mówić o obiektywizmie?), Les Misérables School Edition w wykonaniu Śródmiejskiego Teatru Muzycznego to świetna inscenizacja, kreatywne rozwiązania i po prostu bardzo dobry spektakl, który może z powodzeniem być wystawiany na wielkich scenach. Całość została zrealizowana na bardzo wysokim poziomie i jeśli to są amatorzy, to ja się aż boję pomyśleć, co z nich wyrośnie w przyszłości. I czekam na to z niecierpliwością!
Wisienki na torcie
Cudownym dopełnieniem czwartkowego wieczoru w Teatrze Studio była gala jubileuszowa z udziałem zawodowych artystów musicalowych. W swoich flagowych utworach z Nędzników wystąpili Edyta Krzemień (Fantine), Danuta Błażejczyk (Madame Thénardier), Kaja Mianowana (Cosette), Jakub Wocial (Jean Valjean), Kamil Dominiak (Enjolras) oraz Marcin Wortmann (Marius). Cudownie było obserwować, jak zaciera się granica między teatrem profesjonalnym i amatorskim. Jak spełniają się marzenia tych młodych ludzi i jak udowadniają oni, że scena jest ich drugim domem – ja chyba zszedłbym na zawał, gdybym stanął na jednej scenie ramię w ramię z TAKIMI NAZWISKAMI! Życzę artystom Śródmiejskiego Teatru Muzycznego, by za kilka lat to oni byli wzorem i inspiracją dla kolejnego pokolenia. Uważam, że są na bardzo dobrej ku temu drodze!
Pora zacząć odliczanie!
Na sierpniowe spektakle Les Misérables School Edition nie ma już wejściówek, zatem pozostaje czekać na przyszłoroczną premierę Śródmiejskiego Teatru Muzycznego. A jest na co czekać, bo w 2020 roku zaprezentują oni… Zakonnicę w przebraniu!
4 COMMENTS