Kocham muzykę. Uwielbiam wracać do korzeni, odkrywać nieznane czy pogłębiać miłości, które już we mnie trwają. Dźwięki misternie utkane w piękną mozaikę i tworzące jedną całość są zdecydowanie jedną z najdoskonalszych rozrywek i przyjemności, jakich doświadczam. Do tego od zawsze uwielbiam prawdę i emocje płynące ze spotkania z artystami (nierzadko nawet kosztem „obiektywnego piękna”), a muzyka na żywo jest dla mnie ogromną przyjemnością i uważam za błogosławieństwo to, że mogę jej doświadczać i w taki sposób odczuwać. Uwielbiam małe koncerty w dusznych klubach; koncerty plenerowe, gdzie można wyszaleć się w nieco inny sposób; szalenie imponują mi spektakularne widowiska, angażujące wielu artystów, a w których prym wiedzie przede wszystkim ogromna jakość, dobra muzyka i pokaz talentów wszelakich.
Od jakiegoś czasu odkrywam jednak kolejną formę, jaką są bardziej kameralne recitale. I coraz bardziej ją doceniam – za bliskość z artystą, za klimat, za inną niż podczas wielkich koncertów wrażliwość, za nacisk na muzykę. Taki właśnie był czerwcowy koncert Musicals and More w wykonaniu Pauliny Grochowskiej, Maćka Pawlaka i Jacka Szwaja.
Troje wspaniałych
Całe trio występujące tego wieczora widziałem już na teatralnych i koncertowych scenach wielokrotnie. Ba! Z Jackiem sam nie raz na jednej scenie występowałem. Wiedziałem więc, że to, czego doświadczę w poznańskim klubie Blue Note, będzie na bardzo wysokim poziomie. I nie zawiodłem się. Podczas niemal dwugodzinnego spotkania artyści zaprezentowali ponad dwadzieścia utworów – solo, w duecie, a nawet w tercecie. Było kilka utworów z kategorii and more – królował jednak musical, z czego się bardzo cieszę.
Artyści przeprowadzili nas przez doskonale znaną klasykę musicalu (m.in. Wyśniłam sen z Nędzników), mniej znaną klasykę musicalu (The world will remember us z Bonnie i Clyde) czy utwory w Polsce niemal w ogóle nieznane (Finishing that hat z Niedzieli w parku z Georgem). Całość komponowała się i równoważyła bardzo dobrze i choć artyści na początku zaznaczyli, że Paulina będzie śpiewać raczej wysoko, a Maciek zaprezentuje głównie buczenie, to oboje pokazali bardzo szeroki wachlarz swoich możliwości. Prawdą było jednak to, że Maciej podczas recitalu uderzał raczej w nostalgiczne struny, Paulina zaś postawiła na bardziej dynamiczny repertuar. Choć i od tego były wyjątki!
Dreamgirl
Paulinę Grochowską poznałem przez Studio Accantus, gdzie najbardziej kupiła mnie, rapując jako jedna z sióstr Schuyler z ukochanego przeze mnie Hamiltona. Podczas poznańskiego koncertu Accantus Live 2019 Paulina była mocno niedysponowana, przez co nie mogła zaprezentować pełni swoich możliwości i wszystkich utworów, które miała przygotowane na trasę. Choroba nie była jednak wtedy w stanie przykryć jej naturalnego feelingu, który mocno charakteryzuje ją jako wokalistkę.
Podczas czerwcowego koncertu Musicals and More na szczęście nic już nie stało Paulinie na przeszkodzie, by zaprezentować także pełnię swoich możliwości wokalnych. Żywiołowe The mad hatter (Alicja w krainie czarów), w którego jazzującym aranżu świetnie odnajdował się Jacek Szwaj, wspomniane wcześniej poruszające Wyśniłam sen czy ciekawa interpretacja Skyfall, w którym na sporą dawką improwizacji pozwolili sobie zarówno Paulina (ach, ta końcówka!), jak i Jacek (Paulina po wykonaniu utworu sama zapytała żartobliwie Jacka, czy zagrał choć jeden akord taki sam, jak na próbie). Wszystkie te utwory prezentowały inne odsłony artystyczne Pauliny. Cieszę się, że podczas koncertu wybrzmiał też utwór Model behavior z musicalu Kobiety na skraju załamania nerwowego, który jest szalenie zabawny i który w dużej mierze sprawił, że to właśnie Paulina jako Candela była moją ulubioną aktorką drugoplanową minionego sezonu.
Wszystko już plącze się – „Kobiety na skraju załamania nerwowego” w Teatrze Rampa [RECENZJA]
The winner takes it all! – moje nominacje do Musicalowych Nagród Widzów
Najmocniej w pamięć zapadło mi jednak wykonanie szalenie trudnego One night only z Dreamgirls, który przepięknie wybrzmiał w takiej delikatnej aranżacji. W utworze tym Paulina mogła zaprezentować też ogrom swojego warsztatu i techniki, wyśpiewując niezwykle precyzyjne melizmaty, a jej charakterystyczna, ciemna barwa pasowała tutaj doskonale. Była delikatność i subtelność w dołach oraz dynamika i dzikość w górach. Ciarrrrrrrrry!
Nareszcie sobie pośpiewał
Maćka widziałem dotychczas w wielu teatralnych odsłonach, m.in. jako Carlosa w Kobietach na skraju załamania nerwowego czy Piotra w Jesus Christ Superstar – w żadnej z nich jednak nie miał jednak możliwości, by w pełni zaprezentować swój kunszt wokalny. A ma co prezentować! Udowadnia to w coverach nagranych wspólnie z Natalią Piotrowską, na płycie Jakuba Wociala, gdzie gościnnie wykonuje utwór Lilly’s Eyes czy wreszcie podczas koncertu The best of Broadway. Udowodnił to także w poznańskim Blue Nocie, gdzie – zgodnie z zapowiedzią – zaprezentował głównie swoją nostalgiczną stronę.
Maciek zaśpiewał m.in. utwory ze swoich ulubionych musicali, które w Polsce nie są mocno popularne. Usłyszeliśmy więc wspomniane wcześniej Finishing that hat czy Race you to the top z Tajemniczego ogrodu, który to utwór Maciej – żartobliwie, a może jednak nie do końca? 😉 – porównał do swojej relacji z… własnym psem. Artysta podczas recitalu udowodnił również, że nie przez przypadek kreuje główne role w dwóch wielkich tegorocznych premierach. Niezwykle emocjonalne Why God z Miss Saigon oraz przebojowe (i szalenie trudne oraz niebywale wysokie!!!) Corner of the sky z Pippina sprawiły, że jeszcze mocniej wyczekuję jesiennych spektakli. I mam nadzieję ujrzeć (i usłyszeć) w nich Maćka!
Jeśli miałbym wybrać najlepsze wykonanie tego wieczora, co nie byłoby łatwe, zdecydowałbym się chyba na utwór Hold me in your heart z Kinky Boots. Uwielbiam ten utwór, zachwyca mnie to, jak jest on zbudowany, a Maciek swoim krystalicznym i bardzo szlachetnym wokalem pięknie tę historię opowiedział, świetnie dawkując emocje i prezentując nienaganną technikę.
Świruska i Stalker na jednej scenie
Koncert ten nie mógł oczywiście opierać się jedynie na solówkach. Gdy na jednej scenie są tak świetni artyści, naturalne zdają się być wspaniałe duety. I tych na szczęście nie zabrakło! Już przy relacji z koncertu The best of Broadway pisałem, że – nie ujmując w żadnym razie jego solowym dokonaniom – Maciej szczególnie zachwyca mnie właśnie w duetach. I jest coś takiego, że jego barwa naprawdę świetnie współbrzmi w zestawieniu z innymi – wydawać by się mogło zupełnie odmiennymi – głosami. Duety z Pauliną tylko potwierdziły moje obserwacje.
Bardzo podobała mi się ich interpretacja The world will remember us (Bonnie i Clyde) czy One second and a million miles (The Bridges of Madison County), jednak w pamięć zdecydowanie najmocniej zapadł mi czarujący klimat Pięknej i Bestii. Artyści mogli popisać się tutaj dużą wrażliwością muzyczną i kunsztem wokalnym, zaprezentowali też całkiem sporo ozdobników, jednak całość była mocno wyważona i bardzo smaczna. Duety Pauliny i Maćka są naprawdę bardzo dobre, ich barwy świetnie się mieszają i uzupełniają, a śpiewając razem (solo w sumie też 😉) prezentują oni niebywałą kulturę wokalną i niezwykłą świadomość, co nie zawsze idzie w parze z talentem.
Widać też było, że Paulina i Maciej bardzo dobrze i swobodnie czują się będąc na jednej scenie. Podczas recitalu droczyli i przekomarzali się ze sobą, nawiązując do instagramowych historii Stalkera i Świruski, dużo żartowali i mieli naprawdę dobry kontakt z publicznością. Ich konferansjerka była lekka, swobodna, humorystyczna, a przy tym także merytoryczna. Słowem – w punkt!
Czarny koń
Bardzo miłą niespodzianką i dla niektórych pewnie sporym zaskoczeniem były występy Jacka Szwaja. Podczas całego koncertu udowadniał on, że jest wybitnym pianistą, jednak w drugiej części zaprezentował również wokalną odsłonę, wykonując swoim charakterystycznym, matowym głosem utwory Pure imagination (Charile i Fabryka Czekolady) czy urocze Ty druha we mnie masz z Toy story – ten ostatni utwór wybrzmiał na sam koniec i to w tercecie!
Koncert Musicals and More miał w sobie wszystko to, czego oczekiwałem. Sporą dawkę musicalu, odrobinę more, świetne aranżacje muzyczne, genialny akompaniament i wybitne głosy, a wszystko to okraszone wyważoną dozą humoru. Jeśli gdzieś w świecie będziecie jeszcze mieli szansę posłuchać tego tercetu na żywo – nie zastanawiajcie się długo! Każde z nich jest świetne, ale razem stworzyli coś niesamowitego. Była to prawdziwa muzyczna uczta, za którą dziękuję!
1 COMMENT