Tego wpisu na blogu miało nie być. Na koncert Doroty Osińskiej i Jakuba Wociala poszedłem jako gość, jako widz, jako słuchacz. Jako miłośnik sztuki. Starałem się wyłączyć blogowe myślenie (co nie jest – jak się okazało – możliwe), zrobiłem tylko kilka zdjęć (bardziej w ramach pamiątki dla Artystów i dla siebie), nie robiłem żadnych notatek. W tym przypadku i tak byłyby one zbędne, bo to emocje zapisały najwięcej wspomnień.
Nie planowałem też opisywać tego koncertu, bo przecież byłem już wcześniej na kilku podobnych koncertach Jakuba, z których relacje znajdują się tutaj lub na moich kanałach społecznościowych – czymże wiec ten może różnić się od poprzednich? Tak myślałem wcześniej. Bo teraz wiem, że różnił się niemal wszystkim.
Na gorąco krótką relację zrobiłem już na Facebooku – nie chciałbym jednak, by wspomnienie to przepadło w zalewie innych informacji, a blog zdaje się być bardziej stałym medium, gdzie łatwiej znaleźć konkretne treści.
Moje miejsce
Kto śledzi mojego bloga od początku, ten wie, że od zawsze zaznaczałem, że nie zamierzam uciekać na nim od emocji, od tego, co mnie porusza, od pisania prywaty. Wszak tym powinien być chyba blog. Jeżeli komuś więc ten styl i ta forma nie do końca odpowiada, może tym razem śmiało odpuścić lekturę. Przy recenzjach zawsze staram się zachować obiektywizm i skupiać na konkretach – w tym wpisie będzie jednak ogrom mnie, moich emocji i mojego serca, więc nie wiem, czy na merytorykę wystarczy jeszcze miejsca.
Koncert Tak blisko – dwa światy, a jednak jeden odbył się dwukrotnie – 11 oraz 18.02.2020 roku. Ja byłem na drugim z nich i zdecydowanie był to jeden z najbardziej emocjonalnych wieczorów w ostatnim czasie. A może i w ogóle.
Szczerość, emocje i autentyczność
Wielokrotnie podkreślałem, co najmocniej cenię w ARTYSTACH – szczerość, autentyczność i emocje, przez które czasami jestem w stanie nawet przymknąć oko na pewne niedociągnięcia artystyczne. Tych dwoje – Dorota Osińska oraz Jakub Wocial – zaserwowali mi podczas koncertu taką autentyczność, jakiej chyba na scenie jeszcze nie widziałem. Co ważne – nie musiałem przy tym też przymykać oczu na żadne niedociągnięcia, bo i wokalnie było doskonale. Oboje – choć pozornie reprezentują tytułowe dwa różne światy – udowodnili, że gdy w grę wchodzą pasja, szczerość i prawdziwe emocje, to granica między nimi totalnie się zaciera. Ja tego wieczora widziałem na scenie dwoje bliskich sobie ludzi, którzy postanowili podzielić się z publicznością sobą i obnażyć się przed nią z wielu emocji. Dwoje ludzi, którzy cieszyli się nawzajem swoim towarzystwem i czerpali ogromną frajdę z tego spotkania. Ze spotkania ze sobą, ze spotkania z publicznością, ze spotkania z muzyką.
Dla mnie osobiście to była wielka sinusoida emocjonalna, bo od śmiechu przechodziłem do wzruszenia w przeciągu kilku chwil. Chłonąłem jak gąbka to, co serwowali Artyści i przeżywałem to razem z nimi. Choć nie wykluczam, że może to ja mam jakieś rozchwiania emocjonalne…
Dorota czy Jakub?
Na początku koncertu Artyści zadali publiczności żartobliwe pytanie: Dla kogo tu dzisiaj przyszliście? Dla Doroty czy dla Jakuba? Nie będzie pewnie dla nikogo zaskoczeniem, gdy napiszę, że dla mnie głównym wabikiem był w tym przypadku Kuba – zwłaszcza, że dzień ten był dodatkowo dniem jego urodzin. Muszę jednak przyznać, że już w trakcie koncertu, odpowiadając na to samo pytanie, mógłbym z czystym sumieniem podnieść obie ręce.
Odkrycie i zaskoczenie!
Niezwykle zaskoczyła mnie Dorota, która okazała się być bardzo otwartą i przezabawną osobą, śpiewającą na dodatek jak chór aniołów. I po koncercie tym zdecydowanie stała się moim wielkim odkryciem. Zachwyciła mnie lata temu w The Voice of Poland (do dziś wspominam niezwykłe Calling you, Jaskółkę uwięzioną czy Niech żyje bal w duecie z Kasią Dereń), choć przyznaję, że nie śledziłem później jakoś szczególnie jej kariery. I koncert Tak blisko – dwa światy, a jednak jeden pokazał mi, jak wiele traciłem! Kryształowy głos to jedno, ale największym zaskoczeniem jest dla mnie to, jaką osobą na scenie okazała się być Dorota.
Po raz pierwszy usłyszałem ją na żywo podczas premierowych koncertów piątej edycji Broadway Exclusive w październiku ubiegłego roku. I choć zrobiła na mnie wtedy wrażenie wokalem, odnoszę wrażenie, że to nie do końca był jej świat – zarówno, jeśli chodzi o repertuar, jak i o formę koncertu. Tym razem – w zdecydowanie bardziej kameralnej i intymnej odsłonie – pokazała się jako osoba niezwykle otwarta, zabawna, rzucająca żartami jak z rękawa i posiadająca sporą dozę dystansu do siebie i do rzeczywistości.
Broadway Exclusive 2019 [kulisy, wywiady, relacja z koncertu]
Tym razem w całości zachwyciła mnie też interpretacjami muzycznymi, które w dużej mierze pochodziły z jej ostatniej płyty Cześć, to ja. Siedziałem w fotelu urzeczony i zasłuchiwałem się w tych melodiach i słowach, które nadal mi towarzyszą – szczególnie Krótki sen, Bliscy nieznajomi, Sentymentalna oraz Muszę wyjść, z którym mocno się identyfikuję.
Mistrz emocji
Po Kubie myślałem, że wiem, czego się mogę spodziewać, ale ten kolejny raz udowodnił mi, że nic nie wiem. Słyszałem i widziałem go już wielokrotnie, na wielu scenach, w wielu odsłonach – za każdym razem jednak mam szansę poznawać go na nowo. Zarówno jako Artystę, jak i jako Człowieka.
Bardzo cieszę się, że w repertuarze nie zabrakło utworów, na które zawsze czekam w jego wykonaniu. Równie mocno cieszę się z tego, że wybrzmiały też melodie, których nie słyszy się tak często. Wondering i Sometimes dzwonią mi w uszach nadal (to się leczy? Jeśli tak, to nie mam zamiaru). Wondering zresztą stało się moim ogromnym muzycznym uzależnieniem. Ogromnie cieszę się, że Kuba zaśpiewał też Gethsemane z Jesus Christ Superstar, będące zapowiedzią tego, co kilka dni później wydarzyło się w Rampie. Utwór ten w jego wykonaniu każdorazowo wbija mnie w fotel – niezależnie od tego, czy w wersji koncertowej, czy w kontekście spektaklu. Choć wiadomo – w spektaklu jeszcze mocniej. Zwłaszcza podczas trzech ostatnich spektakli, które obejrzałem podczas ostatniego, przerwanego niespodziewanie setu Jesus Christ Superstar w Rampie. Ale nie o tym tym razem! Świetnie było też usłyszeć w jego wykonaniu… partię Judasza. Czy jest to zwiastunem jakichś zmian w przyszłości?
„Powiedzieć jedno chcę…”, czyli Jakub Wocial oraz „Jesus Christ Superstar” w Teatrze Rampa
Pasja według Wociala i Bello – „Jesus Christ Superstar” w Teatrze Rampa [RECENZJA]
All mixed up and baked in a beautiful pie…
Jest oczywiście jeszcze jeden utwór, którego w repertuarze zabraknąć nie mogło. Utwór, który od dłuższego czasu znajduje się na samym szczycie moich ulubionych i nieprędko chyba stamtąd spadnie. Jedyny chyba utwór, który mogę zapętlać godzinami, a który się nie nudzi. Utwór, który zachwyca mnie właściwie wszystkim i o którym mógłbym chyba napisać książkę. Albo chociaż osobny wpis na blogu. I nie wykluczam, że to się kiedyś może wydarzyć. Utwór, który słyszałem w wielu już interpretacjach i z których wiele mnie zachwyca, ale z którego to właśnie Kuba wyciska najwięcej. Najwięcej emocji. Najwięcej prawdy. I najwięcej autentyczności.
She used to be mine w wykonaniu Kuby to jest petarda i bomba, której nie można opanować. Słyszałem ten utwór w jego wykonaniu już wielokrotnie i choć już nieraz myślałem, że jest to top – każde kolejne pokazywało mi, że jest jeszcze dużo więcej. Wykonanie podczas Tak blisko… było jeszcze mocniejsze, jeszcze prawdziwsze, jeszcze bardziej przeszywające niż dotychczas. Było po prostu… jeszcze bardziej. Nie umiem tego ubrać w słowa. Oglądając i słuchając Jakuba w tym utworze, jak na dłoni widać emocje nim targające oraz to, że utwór ten porusza Kubę dogłębnie – a co za tym idzie, dotyka i słuchaczy. Widać, że w każdym kolejnym wykonaniu Kuba odnajduje coś nowego, przez co odnajduję to i ja. Sky is the limit? No chyba nie, w tych emocjach chyba nie ma żadnego limitu. To wykonanie było doskonałe w każdym względzie. I choć wydaje mi się, że bardziej być już nie może, to… sami wiecie.
Naprawdę jeden świat
Dorota i Kuba udowodnili podczas tego koncertu, że pozornie są z dwóch skrajnie różnych muzycznych światów – ale razem stworzyli coś pięknego, coś czego nie jestem w stanie oddać słowami. Było to bardzo różne od wszystkiego, czego dotychczas doświadczyłem. To nie były żadne kreacje, to byli prawdziwi, szczerzy ludzie, ze swoimi emocjami, swoją energią, swoimi talentami. Ludzie, którzy czuli się ze sobą na scenie bardzo swobodnie i widać było, że cieszą się każdą wspólną chwilą. A radością tą obdarowywali wszystkich zebranych, racząc ich też pięknymi duetami w utworach What kind of fool oraz Falling slowly. Pięknie się tym wszystkim uzupełnili, przepięknie razem brzmieli. Świetnie dopełniał ich też band w składzie: Paweł Stankiewicz (gitary), Piotr Maślanka (instrumenty perkusyjne), Kornel Jasiński (kontrabas).
I choć o wcześniejszych koncertach – czy to z Edytą Krzemień i Janem Marczukiem, czy z Katarzyną Walczak – pisałem szczere pochwały, przy tym wydarzeniu zdają się one nieco blednąć.
Życzę każdemu takich chwil, takiego przeżywania sztuki, takich emocji. Ja po tym wieczorze długo nie mogłem się otrząsnąć. I bardzo się z tego powodu cieszę.
Kolejna odsłona tego projektu będzie miała miejsce już 20.04. W przyszłym roku z kolei możemy spodziewać się większego przedsięwzięcia z udziałem tej dwójki – stay tuned!
4 COMMENTS