Musical next to normal stał się prawdziwą sensacją na Broadwayu. Spektakl Toma Kitta i Briana Yorkey’a został nagrodzony Pulitzerem w dziedzinie dramatu, a także trzema nagrodami Tony. Myślę, że może on być również ważnym punktem w historii polskiego teatru muzycznego. Ryzyka zaprezentowania tego tytułu polskiej publiczności podjął się Jacek Mikołajczyk – dyrektor Teatru Syrena oraz reżyser spektaklu. Dlaczego mogło to być ryzykowne posunięcie? Bo dość nietypowa jak na musical – szczególnie w Polsce – jest jego tematyka. W next to normal nie jest bowiem cukierkowo, nie jest kolorowo, nie jest przaśnie (a takie, mam wrażenie, pojęcie o musicalu często w naszym kraju pokutuje). Jest za to gorzko, szczerze, troszkę zabawnie, czasem dramatycznie, bardzo prawdziwie – czyli życiowo.
Normalna rodzina?
Next to normal jest opowieścią o rodzinie Goodmanów – pozornie typowej amerykańskiej rodzinie. Są rodzice, jest dwójka dzieci. Jest zamartwiająca się matka i nieco wycofany ojciec. Jest lekkoduszny syn oraz ambitna córka. Szybko jednak dowiadujemy się, że to, co początkowo odbieraliśmy za normalne, niekoniecznie takie jest. W domu Goodmanów jest bowiem jeszcze jeden członek rodziny – choroba afektywna dwubiegunowa, z którą od szesnastu lat zmaga się Diana. A wraz z nią cała jej rodzina. Codzienność Goodmanów jest przez to całkowicie nieprzewidywalna – normalne dni przeplatają się u nich z szaleństwem, szczęśliwe z epizodami depresyjnymi, radości z kłótniami, a wszelkie uniesienia szybko ustępują miejsca dołom. I nawet, gdy przez pewien czas wszystko wydaje się być w porządku, nigdy nie wiadomo, kiedy Diana ponownie odczuje objawy swojej choroby.
Więcej nie trzeba
W pierwszym odruchu duże wrażenie robi na mnie to, co nie jest szczególnie często spotykane w teatrze muzycznym. Musicale, nawet jeśli są ascetyczne i zachowawcze w formie, często mają bardzo bogatą obsadę – jest balet, jest zespół wokalny, są soliści. I ja to bardzo lubię! Przecież taki właśnie jest choćby mój ukochany Jesus Christ Superstar w Teatrze Rampa czy fenomenalne Chicago w Krakowskim Teatrze Variété – to spektakle przepełnione symbolami, z niewielką scenografią, jednak z obszernym zapleczem (fantastycznych) ludzi na scenie. Next to normal pokazuje, że można do tematu musicalu z powodzeniem podejść także inaczej i ciężar całego spektaklu położyć na barki jedynie sześciu osób. A jeśli tymi sześcioma osobami są tak utalentowani artyści, jak warszawska obsada next to normal, to można zabieg ten doskonale wybronić.
Tak ograniczone zasoby ludzkie (ilościowo, bynajmniej nie jakościowo) przywodzą na myśl bardziej teatr dramatyczny niż muzyczny, dlatego myślę, że spektakl ten można też z powodzeniem polecać także osobom, które na musical do tej pory reagowały raczej litościwym uśmiechem. Bo mimo że niemal w całości śpiewany, nijak nie pasuje do cukierkowego stereotypu musicalu (jak zresztą oczywiście i wiele innych tytułów).
Niejednoznaczne postaci
W next to normal mamy szóstkę bohaterów, pośród których nie ma miejsca na miałkość, płytkość i jednowymiarowość. Każdy z nich jest jakiś, każdy z nich jest złożoną postacią, posiadającą wiele odcieni, które w całości składają się na interesującego bohatera. Złożone postaci są niesamowitym wyzwaniem dla wcielających się w nie aktorów i mamy ogromne szczęście, że Jacek Mikołajczyk zaangażował w ten spektakl tak dobrą załogę.
Genialny w roli tajemniczego, nieco oschłego i zdystansowanego doktora Maddena jest Marcin Wortmann. Świetną sceną jest ta, w której go poznajemy, kiedy to w oczach Diany staje się on gwiazdą rocka. Dalej widzimy jednak, jak prowadzi on swoją pacjentkę przez kolejne etapy leczenia. Nie spoufala się, nie okazuje emocji, jest postacią niezwykle tajemniczą, trochę mroczną (co podkreśla dodatkowo jego czarny ubiór) i ciężko do końca odczytać jego emocje. Madden chce faktycznie pomóc pacjentce? A może to tylko kolejny projekt do odhaczenia? Eksperyment do przeprowadzenia? Marcin Wortmann bardzo dobrze oddał to wycofanie swojego bohatera, wzbudzając we mnie pewnego rodzaju niepokój.
Nieco zawiódł mnie z kolei Damian Aleksander w roli Dana – męża Diany. Choć jak zwykle świetny wokalnie, mam wrażenie, że nieco przedobrzył tę postać w warstwie aktorskiej. Dan, choć początkowo wydawał się być nieco z boku, jest wsparciem dla swojej żony, chce jej pomóc, chce na nowo budować szczęśliwą rodzinę, jednak w wykonaniu Aleksandra postać ta była trochę przedramatyzowana, momentami bardziej niż sama Diana.
Powiew świeżości
Bardzo przekonała mnie z kolei młodsza część obsady next to normal, której kreacje były pełne świeżości i pozbawione manieryzmu. Henry, chłopak Natalie, który w spektaklu przechodzi chyba największą przemianę, początkowo jest niemyślącym o przyszłości fanem trawki, który z czasem staje się jednak największą podporą dla swojej ukochanej, dla której chce być również lekiem na całe otaczające ją zło. Wcielający się w niego podczas niedzielnej premiery Maciej Dybowski z charakterystyczną lekkością oddał tę przemianę, bardzo dobrze wypadając także wokalnie.
Kreujący Gabe’a Piotr Janusz miał do wykonania chyba najbardziej wymagające partie wokalne (choćby Jestem tu / I’m alive), z czym poradził sobie naprawdę dobrze. Postać ta jest bardzo niejednoznaczna (nie chcę spoilerować, więc w murach Syreny przekonacie się dlaczego), momentami wycofana, czasami zagubiona, pełna jednak młodzieńczej werwy i energii.
Triumf kobiet
Nie bez powodu damską część obsady zostawiłem na koniec, bowiem to właśnie panie w spektaklu next to normal są dla mnie najjaśniej święcącymi gwiazdami. Karolina Gwóźdź wciela się w Natalie, czyli zbuntowaną nastolatkę, która nie do końca radzi sobie z chorobą matki oraz tym, że niejednokrotnie jest przez nią niezauważana i odtrącana. Ta młoda aktorka bezbłędnie oddała targające Natalie emocje, problemy i wątpliwości, a swój ogromny kunszt i profesjonalizm udowodniła choćby wtedy, gdy zaliczyła na scenie upadek, po którym bez mrugnięcia okiem kontynuowała utwór, nie dając po sobie poznać, że cokolwiek się stało. No i ten kryształ w głosie!
Niepodzielnie panującą królową tego musicalu jest jednak Katarzyna Walczak, kreująca główną rolę. Myślę, że Diana Goodman jest jedną z ciekawszych, bardziej złożonych i trudniejszych postaci kobiecych, jakie widziałem do tej pory na deskach teatrów muzycznych. Diana przechodzi przez różne etapy choroby, przez różne i absolutnie skrajne stany emocjonalne – od euforii po rozpacz, ból, cierpienie, rezygnację, zdezorientowanie… Kreacja Katarzyny Walczak każdy z tych stanów prezentuje w sposób niezwykle autentyczny, przybliżając nieco chorobę afektywną dwubiegunową. Wykreowanej przez nią Dianie się wierzy, współczuje, od początku wchodzi się do jej świata, próbując zrozumieć i poczuć to, co ona. Katarzyna Walczak bardzo dobrze wypada w tym wokalnie, ale jeszcze bardziej zachwyca aktorstwem. Mimika, gesty, intonacja i pełne spektrum emocji składają się na niezwykle autentyczną kreację. Absolutnie wbijająca w fotel była końcówka I aktu!
Muzyczna różnorodność
W next to normal zachwyca też muzyka Toma Kitta (która nie bez powodu otrzymała nagrodę Tony w kategoriach Najlepsza Muzyka oraz Najlepsza Orkiestracja). Jest ona bardzo przebojowa oraz różnorodna i niemal całkowicie opowiada nam historię Goodmanów. Fenomenalny jest otwierający spektakl utwór Choć jeszcze jeden dzień (Just another day), ogromnie poruszają Złap mnie, gdy spadam (Catch me, I’m falling) oraz Nie bój się zapomnienia (Song of forgetting), przeszywają i niepokoją Było coś o tym w filmie (Didn’t I see this movie?) czy Nowa ja (Wish I were here), a nuty romantyczne wprowadzają choćby takie songi jak Hej czy Lekiem Twym być (Perfect for you). A to jedynie niewielka część tego, co można usłyszeć podczas dwuipółgodzinnego spektaklu!
Wszystkie utwory są brawurowo wykonywane zarówno przez zespół muzyczny pod kierownictwem Tomasza Filipczaka, jak i wszystkich solistów, przez których przemawiała prawda. Emocje, które były w ciałach, przekładały się na przepełnione emocjami dźwięki. Nie zawsze były one obiektywnie piękne (choć czymże jest obiektywizm?), czasami wykrzyczane, czasami niezrozumiałe, ale zawsze autentyczne. A to jest dla mnie w sztuce najważniejsze. Momentami przeszkadzały mi jednak nieco kolokwializmy w polskim przekładzie Jacka Mikołajczyka. I tak, jak naturalnie brzmiały one w wykonaniu dzieci Goodmanów, tak nie do końca do Diany czy Dana pasowały mi sformułowania typu sorki czy git. Ale… jestem skłonny przymknąć na to oko!
Cudowny minimalzim
Next to normal porusza prostotą, minimalizmem, oszczędnością formy. Bardzo podobała mi się symboliczna scenografia Mariusza Napierały czy naturalne i zwykłe kostiumy, które przygotowała Bożena Ślaga-Śmierzyńska. I choć taniec oraz przebojowa choreografia jest elementem, który bardzo lubię w musicalach, w next to normal absolutnie mi tego nie brakowało. Sześciu aktorów, samo życie i prawda – to mi wystarczyło.
Musical next to normal porusza trudną tematykę, ale nie jest przygnębiający. Zmusza do pewnych przemyśleń, ale nie jest trudny w odbiorze i niedostępny. Cięższe sceny przeplatają się z humorystycznymi (urocze dialogi Natalie z Henrym czy pierwsze spotkanie Diany z Maddenem), a różnorodna muzyka ma szansę trafić w gusta wielu osób. Są jeszcze bilety na spektakle w tym sezonie, więc szczerze polecam wycieczki do Teatru Syrena.
5 COMMENTS