Dziwny to rok, dziwny był poprzedni sezon kulturalny, dziwny jest ten, który niedawno się zaczął. Na ten temat jednak zostało już powiedziane i napisane bardzo dużo, więc może nie będę się na tym skupiał. Zaznaczyć należy fakt, że gdy wybuchła pandemia i teatry odwoływały repertuarowe spektakle, przekładały (lub odwoływały) planowane premiery, Teatr Muzyczny w Poznaniu twardo obstawał przy tym, że premiera Virtuoso się odbędzie.
Mało tego, w samym ogniu pandemicznych zawirowań, gdy na kulturze ciągle ciążyły wielkie obostrzenia i większość z nas chyba nie do końca wierzyła w to, że w tym roku jeszcze w teatralnych fotelach zasiądziemy, Teatr Muzyczny w Poznaniu ogłosił, że premiera Virtuoso odbędzie się jeszcze we wrześniu! I zaczęli na tę premierę sprzedawać bilety. Przyznaję, że nie wiedziałem, czy to bardziej naiwność czy nadzieja, głupota czy szczera wiara, że się to uda. Ja nie wierzyłem. Ale się udało! Virtuoso od kilku tygodni gości na deskach poznańskiego teatru muzycznego, a ja miałem okazję się już z tym dziełem zapoznać. Jak było?
Szumne zapowiedzi
Teatr Muzyczny w Poznaniu zapowiadał premierę Virtuoso już od dawna i już od miesięcy na wiele sposobów tę produkcję promował. Ja przyznaję, że miałem bardzo różne fazy oczekiwania na ten materiał. Początkowo zainteresował mnie on szumnymi zapowiedziami współpracy z artystami zza Oceanu, później trochę o tym przedsięwzięciu zapomniałem, później miałem stosunek raczej obojętny, no bo jakże ciekawy może być musical o Paderewskim. Zainteresowanie podsycił nieco promocyjny teledysk, ale im bliżej było premiery, tym bardziej obojętny stosunek miałem do Virtuoso. W ogóle mnie ten materiał nie pociągał, wiedziałem jednak, że kiedyś pewnie do teatru pójdę – choćby z ciekawości i z sympatii dla artystów poznańskiego teatru.
Wszystko zmieniło się jednak o 180 stopni podczas koncertów, które miały miejsce na początku września, a którymi to zainaugurowałem ten sezon artystyczny. Zrozumiałem wtedy, jak mocno stęskniłem się za teatrem. Jak mocno stęskniłem się za tymi ludźmi! No i jak usłyszałem Mistrza Janusza Krucińskiego… Nie było odwrotu. Trzeba było jak najszybciej się do teatru wybrać!
Warto dać się przekonać
No i tak się stało. Do tej pory widziałem Virtuoso dwukrotnie, tydzień po tygodniu, z nieco inną obsadą. I cieszę się, że zapoznałem się z tą historią dwa razy w tak krótkim odstępie czasu, bo myślę, że dzięki temu mam jej pełniejszy obraz. Jak wspomniałem wcześniej, nie pociągał mnie pomysł na ten musical. Opowiadanie historii o postaciach historycznych może sprawdzić się tylko wtedy, gdy postać ta jest prawdziwie ciekawa i barwna. Czy taki był Paderewski? Wydawało mi się, że nie. No ale szczerze mówiąc niespecjalnie znałem jego historię. Dobra. Nie oszukujmy się. Nie wiedziałem o Paderewskim nic. Może poza tym, że w moim mieście jest ulica jego imienia. Byłem ciekaw, czy artyści i twórcy Virtuoso wytłumaczą mi, dlaczego promują swój spektakl hasłem #PADDYMANIA. No i wytłumaczyli!
Kim był Paderewski?
Virtuoso w reżyserii Jerzego Jana Połońskiego przedstawia losy Ignacego Jana Paderewskiego na przestrzeni wielu lat i pokazuje, jak wielkie znaczenie miał on w historii Polski, ale też, jak oddziaływał na ludzi. W szczególności na kobiety. Widzimy początki jego wielkiej kariery muzycznej, jego zwątpienia we własny talent oraz to, jak przeradza się w prawdziwego celebrytę i showmana. Tak! Ten dostojny mężczyzna był prawdziwym showmanem, który doprowadzał ludzi do szaleństwa i zawrócił w głowie niejednej kobiecie. Przynajmniej tak przedstawiony jest w Virtuoso.
Pierwszy akt zresztą kładzie większy nacisk na Paddy’ego showmana i bożyszcza kobiet, drugi skupia się bardziej na tematach politycznych. W pewnym momencie Paderewski porzuca jednak karierę muzyczną, by swoją popularność przekuć w sukces polityczny i walkę o niepodległość Polski. W całej tej historii na przestrzeni lat przewijają się przyjaciele, wrogowie, fani i… oczywiście kobiety. Tych w tej historii nie brakuje, choć szczególne piętno w życiu Paddy’ego odcisnęły trzy kobiety. By było ciekawiej – a może łatwiej? – każda z nich miała na imię Helena.
Lubię do nich wracać!
Tym sposobem przechodzimy do jednej z największych zalet Virtuoso, czyli obsady. Bardzo lubię i cenię zespół Teatru Muzycznego w Poznaniu i – jak wspomniałem wcześniej – o tym, jak się za nimi stęskniłem, przypomniały mi wrześniowe koncerty. Szczęśliwie w Virtuoso miałem dotychczas okazję podziwiać większość z nich. Jest poważny Łukasz Kocur w roli Romana Dmowskiego, rozentuzjazmowany Bartosz Sołtysiak jako Sylwin Strakacz, przebojowy i roztańczony (i wyśpiewujący jeden z moich ulubionych utworów ze spektaklu) Maciej Zaruski wcielający się w Charlesa F. Tretbara czy Agnieszka Wawrzyniak w niewielkim, ale charakterystycznym epizodzie w roli Annety Jesipowej. Na wspomnienie zasługują też Włodzimierz Kalemba oraz Wiesław Patycki w roli Leszetyckiego czy Przemysław Łukaszewicz jako Woodrow Wilson.
Jest też Radosław Elis w podwójnej roli. Jego Władysław Górski jest dobry, ale to, co robi podczas krótkiego epizodu w roli Józefa Piłsudskiego to majstersztyk! Widziałem Elisa już w wielu rolach, ale zdecydowanie to właśnie Piłsudski jest w moim odczuciu jego największą perełką.
Too many Hellens?
No i są one. Są Heleny. Trzy wyjątkowe postaci, kreowane przez sześć wspaniałych aktorek. Helena Górska/Paderewska w wykonaniu Anny Federowicz oraz Oksany Hamerskiej, Helene Bibesco, w którą wcielają się Katarzyna Tapek i Joanna Rybka oraz gwiazda wieczoru: Helena Modrzejewska, którą grają Barbara Melzer i Dagmara Rybak. Widziałem z tego zestawienia pięć aktorek i nie chcę bawić się tutaj w jakieś szczegółowe analizy czy porównania, bo szczerze uważam, że każda wariacja obsadowa będzie dobrym wyborem! Oczywiście postaci te w wykonaniu różnych aktorek nabierają nieco innego charakteru i różnią się niuansami. Oczywiście do mnie też w każdym porównaniu jedna z aktorek minimalnie trafia bardziej. Ale każda z nich jest w swej roli dobra.
Helene Bibesco jest postacią dość egzaltowaną, przerysowaną – w wykonaniu Tapek nieco bardziej za to Rybka dodaje jej charakterystycznego smaczku swoim wokalem. Bardzo podobało mi się to, że każda z aktorek indywidualnie podeszła do tematu wady wymowy księżnej i miała na to swój pomysł!
Helena Górska (a później i Paderewska) jest postacią spokojniejszą, choć nie można odmówić jej spontaniczności i może poniekąd braku rozwagi. Zarówno Anna Federowicz, jak i Oksana Hamerska są w tej roli bardzo dobre. Oksana jest subtelniejszą Heleną, Anna – bardziej stanowczą. Pewnie również wpływ ma na to fakt, że Federowicz ma mocniejszy głos, co szczególnie słychać pod koniec pierwszego aktu. Obie jednak konsekwentnie dobrze przedstawiają rozterki swojej bohaterki.
Gwiazdą wieczoru Madame Modjeska!
Jest też gwiazda wieczoru, czyli Helena Modrzejewska! Przepraszam – Modjeska! Wielka aktorka, niezwykle charyzmatyczna postać, która wypromowała Paddy’ego i która również należała do jego wianuszka. W tej roli widziałem tylko jedną aktorkę, czego bardzo żałuję i z czego jednocześnie bardzo się cieszę. Żałuję, bo uwielbiam Dagmarę Rybak, która jest zdecydowanie jedną z moich ulubionych artystek Teatru Muzycznego w Poznaniu. Uważam też, po obejrzeniu Virtuoso dwukrotnie, że jest to dla niej świetna rola, kojarząca się trochę z Mistrzem Ceremonii w Pippinie. Jednocześnie cieszę, że dwukrotnie widziałem w tej roli Barbarę Melzer, ponieważ jest ona FENOMENALNA! Bardzo żywiołowa, błyszcząca, elektryzująca i przykuwająca uwagę, a przy tym świetna wokalnie. Perełka.
Janusz czy Januszkiewicz?
No i na koniec zostawiłem naszego tytułowego Virtuoso. Przyznaję, że bardzo się zdziwiłem, że tę samą rolę mają grać Janusz Kruciński oraz Marcin Januszkiewicz, ponieważ są oni totalnie różni! Nie ukrywam – nie jestem fanem Januszkiewicza. Jestem za to wielkim fanem Krucińskiego, który fenomenalnym Jekyllem na zawsze zajął miejsce w moim sercu. Bardzo ucieszyłem się więc, gdy zobaczyłem Krucińskiego w obsadzie mojego pierwszego spektaklu oraz Januszkiewicza przy drugim podejściu. No i co tu dużo mówić? Po pierwszym spektaklu wyszedłem zachwycony.
Kruciński to klasa, czegokolwiek się tknie, zamienia w złoto. Mocny wokal, dobre wykreowanie postaci. Jakość sama w sobie – szczególnie w bardziej żywiołowych utworach. Miałem jednak po obejrzeniu go w roli Paderewskiego pewną myśl, która potwierdziła się tydzień później. Kruciński jest genialny, ale jest w tej swojej genialności nieco wtórny, jego Paderewski nie był tak zróżnicowany, nie był tak różny od innych postaci w jego wykonaniu. Dla mnie w roli naszego Wirtuoza lepiej sprawdził się Januszkiewicz.
Marcin był bardziej świeży, żywiołowy. Bardziej wierzyłem w jego spontaniczność i niewinność – szczególnie w pierwszym akcie, gdy był jeszcze nieopierzonym bożyszczem. Paderewski w jego wykonaniu bardziej się zmienia z biegiem spektaklu, bardziej dojrzewa. Cóż no, przekonałem się, że Marcin Januszkiewicz jest świetnym aktorem! I naprawdę ma bardzo dobry warsztat. Jest też przy tym doskonały wokalnie, ma świetny, bardzo charakterystyczny feeling, który doskonale pasował do showmana Paddy’ego – szczególnie w utworze Zbyt wiele Helen. Jego styl śpiewania nie jest grzeczny, jest bardziej „piosenkarski”, Marcin daje wiele od siebie. Bardzo mnie to przekonało! No i ma przy tym DOSKONAŁĄ DYKCJĘ! Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw, ale mimo mojej sympatii do Krucińskiego, ten pojedynek wygrywa Marcin Januszkiewicz.
Nierówna muzyka
Autorem libretta i muzyki jest Matthew Hardy i muszę przyznać, że muzyka w Virtuoso jest bardzo nierówna. Jest kilka utworów na dużym pograniczu kiczu – szczególnie w pierwszym akcie – są utwory z kategorii guilty pleasure, przy których mimowolnie nóżka chodzi, m.in. song podczas przyjęcia imieninowego.
Są nuty patriotyczne, ale nie patetyczne (Przemówienie Paderewskiego). Jest też kilka bardzo przyjemnych i zapadających w głowie melodii, takich jak New York City (Melzer, Zaruski), Piękna jest (Federowicz/Hamerska, Elis, Kruciński/Januszkiewicz) czy bardzo dobry dialog Paderewskiego z Piłsudskim. No i są utwory, które naprawdę pokochałem, czyli świetne Musisz zrobić im show (oczywiście nie wiem, czy taki jest tytuł 😉) oraz otwierająca spektakl Paddymania – oba w wykonaniu Melzer i zespołu. Przejmująca i wzruszająca jest też końcówka pierwszego aktu w wykonaniu małżeństwa Górskich.
Ładny obrazek!
Virtuoso jest też ładnym wizualnie obrazkiem. Jestem fanem minimalizmu w teatrze, więc w dużej mierze podobała mi się bardzo umowna scenografia Mariusza Napierały, opierająca się na kilku dekorach, które pełniły wiele różnych funkcji w zależności od tego, jak ogrywali je aktorzy. Momentami miałem wrażenie, że jest ona wręcz uboga, a nie minimalistyczna, co nie zmienia faktu, że ogólne wrażenie robiła bardzo dobre – szczególnie wszelkie zastosowania okien/ram/drzwi. No i poruszająca jest scena przemowy Paderewskiego, gdzie w tle widzimy tylko I AŻ polską flagę.
Obrazu dopełniały spójne i pasujące do postaci kostiumy Agaty Uchman, które tworzyły ciekawe połączenie kostiumów z epoki dla bohaterów oraz bardziej nowoczesnych pomysłów dla baletu. Skoro jesteśmy już przy balecie…
Paulina Andrzejewska-Damięcka wykreowała wraz z zespołem tanecznym wiele pięknych obrazów! Zachwycają choreografie przy Paddymanii czy Show. Nawet przy moim wyżej wspomnianym guilty pleasure. Świetne są zabiegi z ruchem zegarowych kukiełek na początku spektaklu czy przewijające się spowolnienia. Choć cały zespół jest dobry, moją największą uwagę swoją precyzją i zaangażowaniem przyciągali Zofia Grażyńska oraz Mateusz Adamczyk. W przypadku Zofii najbardziej poruszające były fragmenty solowe, w których wcielała się w postać Polski (o ile dobrze ten zabieg zinterpretowałem) i zachwycała lekkością i finezją ruchu.
Teatr pandemiczny
Mała uwaga, niezwiązana już bezpośrednio ze spektaklem – czuć w teatrze pandemiczny reżim. Bardzo się oczywiście cieszę, że można do teatrów chodzić, wygodne jest położenie kurtki na fotelu obok, brak walki o podłokietnik i to, że nie trzeba stać w kolejce do szatni. Smutny jednak jest widok przerzedzonej widowni, reakcje stłumione przez maseczki i ogólnie mniejsza energia z widowni. Tym większy podziw dla artystów, którzy chcą występować dla nas (i dla siebie pewnie też). No i dla nas, widzów, także, że nadal – mimo specyficznych warunków – potrafimy czerpać tę energię. I, mam nadzieję, również przekazywać ją dalej.
Warto chodzić do teatru
Zachęcam tych, którzy mają taką możliwość, do chodzenia do teatrów i wspierania artystów. Są to piękne przeżycia i cieszę się, że znów mogłem ich doświadczyć. Nie wiem, czy to kwestia tego, że byłem bardzo stęskniony za teatrem, czy tego, że Virtuoso autentycznie jest dobrym spektaklem (stawiam na to drugie 😊), ale ja się podczas tych dwóch wizyt bawiłem świetnie. Śmiałem, tańczyłem (w granicach przyzwoitości teatralnej), wzruszałem. Virtuoso nie jest idealny. Pewnie w normalnych warunkach niektóre rzeczy byłyby zrobione inaczej. Pewnie są aspekty, które mogły być dopracowane bardziej. Ale ja odczuwałem wielką przyjemność z przebywania w teatrze, z chłonięcia wszystkiego, co mnie otacza, ze spotkania z lubianymi artystami i tymi, których właśnie odkryłem i polubiłem.
Poznajcie Paddy’ego!
Virtuoso na pewno jest ciekawą teatralną pozycją. Biografią wielkiego człowieka, ale przedstawioną bez przesadnego patosu czy stawiania pomników. No i przedstawiającą naprawdę niezwykłą i ważną dla naszej historii postać, która chyba jest nieco zapomniana. Warto poznać Paddy’ego. Warto zrozumieć jego fenomen. No i przede wszystkim: warto dać ponieść się Paddymanii.
Dyrekcji Teatru Muzycznego w Poznaniu gratuluję wiary, wytrwałości, konsekwencji i dużej odwagi. I dziękuję!
7 COMMENTS
Tomasz
4 lata ago
Janusz Krucińaki to ikona Polskiego aktorstwa W “Pilotach” też pozamiatał A grał co najmniej średnio przyjemną postać
Tomasz
4 lata ago
Kruciński*
Przepraszam, literówka.
Aurelia
4 lata ago
Kto to jest Piłsudzki?!
Szymon
4 lata ago
AUTHORWstyd, mój błąd, już poprawione! 🙂