Jakiś czas temu usłyszałem pozornie banalne pytanie: Jaki jest Twój ulubiony musical? I wiecie co? Nie potrafiłem z marszu na nie odpowiedzieć. Kiedyś bez wahania powiedziałbym pewnie, że jest to Jekyll and Hyde – ten tytuł widziałem zresztą na żywo największą ilość razy i wiem, że mógłbym go oglądać w nieskończoność. Świetnie wspominam krakowską inscenizację Chicago z bardzo wyrazistymi kreacjami aktorskimi i fenomenalną muzyką. Doskonale bawiłem się na poznańskim Footloose, a ponadczasowa historia i genialne songi w Les Misérables sprawiają, że również i ten tytuł z pewnością znajduje się w absolutnej czołówce moich ulubionych musicali. Niezwykle bliskie memu sercu są gospelowe brzmienia Zakonnicy w przebraniu, setki razy przesłuchałem utwory z Hamiltona, Dear Evan Hansen czy Kinky Boots, a ostatnio do głębi zachwycił mnie Doktor Żywago – najpierw muzycznie, a później tym, co zobaczyłem na deskach Opery i Filharmonii Podlaskiej. No nie ma co ukrywać – jest wiele genialnych spektakli, które skradły moje serce. A jeszcze więcej przede mną!
Myślę jednak, że na miano ulubionego musicalu zasługuje ten, który wywołuje dreszcze ekscytacji i podniecenia na samą myśl o nim. Ten, który wprowadził w życie jakąś rewolucję. Ten, który zmienił patrzenie na sztukę. Ten, który spełnił marzenia. Ten, który niesie za sobą ponadczasową historię, a utwory poznaję po jednej nutce. Ten, który w widzianej na żywo inscenizacji posiada moich ulubieńców, a ich interpretacje i kreacje wbijają w fotel. Myślę, że doskonale wiecie już, o jaki musical – a raczej o jaką rock operę – chodzi.
Spełnione marzenie
Fenomen tytułu Jesus Christ Superstar w moim życiu można rozpatrywać na kilku płaszczyznach. Część absolutnie genialnych utworów z tej rock opery znałem od dawna, nie mając pojęcia, że z niej pochodzą, a pierwsze bardziej osobiste spotkanie z tym spektaklem miałem w roku 2016, kiedy to Teatr Muzyczny w Poznaniu wystawiał swoją spektakularną inscenizację. Dlaczego spektakularną? Ano dlatego, że z okazji 1050 rocznicy chrztu Polski zaprezentowana ona była na… INEA Stadione w Poznaniu. Scena była więc ogromna, publiczność wielotysięczna, a ja – siedzący na tylnych trybunach – nie widziałem w zasadzie nic, a słyszałem to, co odbijało się echem. Nie na tym jednak polega jedyna wyjątkowość poznańskiego spektaklu. Do współpracy przy nim poproszony został Chór Akademicki im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, który doskonale znam i w którym śpiewa kilkoro moich znajomych. Chórzyści uczestniczyli w przygotowaniach i próbach niemalże od początku, widzieli wszystko od podszewki i pamiętam moją ekscytację na wszelkie opowieści zza kulis z tamtego czasu.
Jeszcze większa ekscytacja towarzyszyła mi, gdy kilka miesięcy później, przy wznowieniu tego tytułu (niewiele skromniejszym, bo w poznańskiej Arenie) do współpracy poproszono… chór, w którym śpiewam, czyli Gospel Joy! Wtedy przygotowania już nie były tak intensywne, nie uczestniczyliśmy we wszystkich próbach, ale i tak widziałem z bliska, jak powstawał ten spektakl i choć nie było nas widać na scenie, można powiedzieć, że w pewnym sensie spełniłem swoje marzenie – wziąłem udział w musicalu!
Co jest grane?
Kolejnym elementem w Jesus Christ Superstar, który wywołuje u mnie momentalnie ciarki, jest muzyka – genialne, rockowe kompozycje, bardzo wymagające partie wokalne, świetnie ułożone harmonie. Uwielbiam zarówno utwory grupowe, np. What’s the buzz? czy pompatyczne Hosanna, jak i te wielkie, solowe hymny – I don’t know how to love him, Heaven on their minds czy oczywiście Gethsemane, które w odpowiednim wykonaniu jest absolutną kopalnią emocji. Będąc z kolei po drugiej stronie sceny, najbardziej lubiłem śpiewać The Temple oraz Trial.
Kim jest Judasz?
Tytuł ten jest dla mnie wyjątkowy również przez to, że w zupełnie innym świetle stawia postać Judasza. W historii oraz tradycji Kościoła postaci tej nie poświęca się wiele uwagi – jest zdrajcą i tyle. Również w języku potocznym imię to jest synonimem zdrady. Dzieło Webbera i Rice’a pokazuje ludzkie oblicze Judasza, jego rozterki, jego motywacje, jego uczucia, rozdarcie. Jego udział w Boskim planie i… poczucie wykorzystania. Zawsze po spotkaniu z Jesus Christ Superstar postać Judasza budzi moją fascynację. Jeśli macie ochotę spojrzeć na nią jeszcze szerzej, gorąco polecam też książkę Judasz, w której Tosca Lee jeszcze więcej mówi o tym tajemniczym człowieku.
Mistrzowska inscenizacja
Jednym z najważniejszych elementów tej układanki o nazwie ulubiony musical jest autorska inscenizacja Jesus Christ Superstar wystawiana w Teatrze Rampa. To, co interpretacja Jakub Wociala i Santiago Bello robi ze mną, opisywałem już kilkukrotnie.
- “Powiedzieć jedno chcę…”, czyli Jakub Wocial oraz “Jesus Christ Superstar” w Teatrze Rampa
- Jest wszystko w porządku – “Jesus Christ Superstar” w Toruniu
- Jesus singt himmlisch, czyli artyści Rampy podbijają Berlin
- Time of my life – czyli rok 2018 w pigułce
I mógłbym naprawdę napisać jeszcze sporo. Zaczęło się oczywiście od tego, że pewnego dnia usłyszałem nagranie Kuby wykonującego Gethsemane… i przepadłem.
Rockowe rekolekcje
Jesus Christ Superstar w Rampie wprowadza w mistyczny klimat od pierwszych chwil, od samego wejścia na salę coś wisi w powietrzu (dosłownie) i napięcie to utrzymuje się do samego końca. Zachwyca mnie nowatorskie podejście do tematu, doskonale wyważona mieszanka współczesności z historią (która objawia się m.in. w kostiumach) oszczędność scenografii i rekwizytów, a przy tym maksymalne wykorzystanie istniejących zasobów. Genialne jest gospodarowanie przestrzenią pozasceniczną, długie połacie ciągnącego się materiału, ogromna siła symboli, wprowadzenie postaci Przeznaczenia. Zachwyca choreografia Santiego – zarówno bardzo taneczne układy, jak i wijące się larwy dopadające i osaczające Jezusa czy nierzadko całkowicie subtelne, ale znaczące ruchy. Świetnie z całością komponują się bardzo rockowe i świetnie brzmiące aranżacje Jana Stokłosy wykonywane przez band pod jego batutą.
Fenomenalna jest spektakularna uwertura, wprowadzająca w atmosferę spektaklu i zwiastująca naprawdę ogromne emocje. Każdorazowo przejmuje mnie scena biczowania, która jest do bólu autentyczna i przeszywająca, przedstawiona z ogromną pasją, a przy tym pokazująca, że to nie jedynie biczownik, a każdy z nas wymierza cios Jezusowi. Podziwiam i jestem przeogromnie wdzięczny za zaangażowanie występujących tam artystów, którzy dają z siebie więcej niż są w stanie i stanowi to dla nich ogromny wysiłek. Bardzo za to dziękuję i jeśli ktoś z Was to czyta i zastanawiałby się, czy warto się tak poświęcać – warto!
Niezwykle ważne i symboliczne jest dla mnie też to, że w Rampie tytuł ten grany jest jedynie podczas Wielkiego Postu. Przeczytałem kiedyś, że są to rockowe rekolekcje – absolutnie się z tym zgadzam i tak też to odbieram.
Wisienki na torcie
Last but not least – kreacje aktorskie i wokalne. Judasz i Jezus to absolutny majstersztyk. Tych emocji nie da się opisać, nie da się opowiedzieć – trzeba je przeżyć. Kreacja Sebastiana Machalskiego (Judasz) sprawia, że widz naprawdę zastanawia się, co kierowało tym człowiekiem i zaczyna współodczuwać jego pogubienie, fascynację Jezusem i miłość do Niego, niezrozumienie, chęć naprawy sytuacji. W inscenizacji Wociala i Bello to właśnie Judaszowi poświęca się najwięcej uwagi, na tę postać położony jest największy nacisk. Jesus Christ Superstar to doskonale znana wszystkim historia, jednak przedstawiona właśnie z pesrpektywy Judasza. I Sebastian świetnie się w tej roli broni. Na starcie, w utworze Heaven on their minds, wyznacza bardzo wysoki poziom wokalny, który utrzymuje do samego końca. W tym wszystkim jest również bardzo dobry aktorsko, co mnie szczególnie ujmuje w momencie, gdy dociera do niego, co właściwie uczynił, tuż przed (prawie) ostatnim utworem czy w utworze Damned for all time.
Z kolei Jezus w wykonaniu Jakuba Wociala z początku jest nieco chłodny, zdystansowany i do mnie ta interpretacja całkowicie przemawia. On wie, co się za chwilę będzie działo; wie, że będzie zdradzony; wie, że to Jego ostatnie chwile. Gethsemane w wykonaniu Kuby za każdym razem mną wstrząsa, wbija w fotel, zamurowuje. Odbiera mowę, porusza do głębi i przeszywa na wskroś. Podobny ładunek emocjonalny mają zresztą i kolejne sceny – pojmanie, biczowanie, śmierć. Na twarzy Jakuba widzę ogromne poświęcenie, rozgoryczenie i ból. A co najważniejsze – sam ten ból czuję. Kuba nie pozwala sobie na półśrodki, nie daje sobie taryfy ulgowej i ta prawda, którą wkłada on w wykreowanie postaci, jest przekazywana widzom. Tego nie da się podrobić.
W tym roku w postać Jezusa wciela się także Sebastian Machalski (Judasza gra wówczas Jerzy Gmurzyński) i jestem ogromnie ciekaw, jak oni zinterpretują te – bardzo wymagające aktorsko i wokalnie – role.
Uczta dla oka, ucha i ducha
Skupienie i napięcie namacalnie czuć wśród publiczności przez cały spektakl. Akcja dzieje się bardzo szybko, nie ma przerw na oklaski, które mogłyby rozproszyć czy wybić z rytmu, cisza i zaduma trwa jeszcze po wyjściu z teatru. I to jest absolutna magia i siła tego spektaklu. Kilka tygodni temu widziałem ten tytuł w Teatrze Muzycznym w Łodzi, mam jakieś doświadczenie z tym, jak zostało to zaprezentowane w Poznaniu (jakieś, bo tak naprawdę ani razu nie widziałem całości) i doświadczyłem, jak wiele zależy od inscenizacji, od interpretacji, od pomysłu. I jak tę samą historię można opowiedzieć w zupełnie różny sposób. Dzięki temu przekonałem się, że to, czego doświadczam w Rampie, jest absolutnie wyjątkowe. Jest ucztą duchową.
Ulubiony, czyli najlepszy?
Jest wiele świetnych spektakli. Poszczególne tytuły zachwycają przeróżnymi aspektami: na jednym śmieję się do łez, inny mnie do głębi porusza, jeszcze inny jest świetnym rozluźnieniem po ciężkim tygodniu, inny zachwyca przebojową choreografią, w innym grają ulubieni aktorzy, jeszcze inny ma niesamowitą muzykę. Czy Jesus Christ Superstar jest najlepszym musicalem? Nie umiałbym odpowiedzieć na to pytanie. Ale wiele czynników sprawia, że chyba mogę powiedzieć, że jest moim ulubionym. I jeśli miałbym wybrać jeden, ostatni spektakl, który obejrzę, byłby to Jesus Christ Superstar w reżyserii Jakuba Wociala.
Ta spektakularna inscenizacja wraca dzisiaj (08.03) na deski Teatru Rampa, a na przełomie kwietnia i maja zagości także w Berlinie. Naprawdę polecam zaopatrzyć się w ostatnie bilety!
4 COMMENTS